Artykuły

Koniec światów pod wiśniową gałązką

" W dzień końca świata/Kobiety idą polem pod parasolkami/Pijak zasypia na brzegu trawnika/Nawołują na ulicach sprzedawcy warzywa/l łódka z żółtym żaglem do wyspy dopływa/Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa/l noc gwiaździstą odmyka" - ten wiersz, "Piosenka o końcu świata" Czesława Miłosz; chodzi mi często na myśl, gdy czytam i oglądam sztuki Czechowa. O końcu świata, z kwitnącym wiśniowym sadem w tle, pomyślałem sobie również, gdy Firs ze sztuki Czechowa wystawionej właśnie w Kaliszu, kładzie się na środku pustego pokoju i zostaje sam. Kończy się świat. A właściwie kończy się wiele różnych światów, które nosili w sobie bohaterowie tego dramatu. Zmierzchu dobiega epoka Firsa i Leonida Gajewa, traci swój zmienny rytm impresjonistyczne życie Raniewskiej, rozbijają się w pył głęboko skrywane marzenia Warii. A mimo to, wszystko toczy się dalej. Kupiec Jermołaj Łopachin zrobił właśnie dobry interes i przed nim są kolejne finansowe sukcesy, ziemianin Borys Simeonow wyszedł z długów i szczęśliwie może zaciągać nowe zobowiązania, Jasza pojedzie do Paryża i tam z pewnością będzie czarował miejscowe damy. Innego końca świata nie będzie - mówi Miłosz.

Nie wiem, czy Czechow pisząc swój "Wiśniowy sad" myślał rzeczywiście o zmierzchu tych indywidualnych światów. Jedno jest pewne. Wewnętrzne życie bohaterów dramatu jest od kilku dziesięcioleci intrygującą inspiracją dla twórców teatru. Wiadomo bowiem, że przygotowując realizację Czechowa trzeba znaleźć sposób na powiedzenie tego, co jest niewypowiedziane, okryte woalem niedopowiedzeń, skojarzeń, wpół urwanych myśli i słów. Urodę sztuk Czechowa chyba najlepiej rozpoznaje się po tym, jak brzmi cisza, jak płynie czas. Widzowie Kaliskich Spotkań Teatralnych ostatnich lat, mogli podziwiać najlepsze polskie czechowowskie spektakle. Widzieliśmy więc między innymi "Płatonowa" w reżyserii Jerzego Jarockiego, "Czajkę" Eugeniusza Korina, "Trzy siostry" Krzysztofa Babickiego. Dzięki tym, wybitnym i udanym realizacjom słuch kaliskiej publiczności na Czechowa - jego słowa, milczenie i czas - wyostrzył się, doskonale pozwala rozpoznawać fałszywie brzmiące tony.

W kaliskiej realizacji dramatu było ich kilka. W sferze gry aktorskiej niedosyty wynikały chyba ze zbytniej wiary, że długa pauza, spowolnienie rytmu są wystarczającymi środkami na budowanie czechowowskich ról. Gdy jednak są one nie dość umotywowane emocjonalnie, intelektualnie, gdy nie dostarczają odpowiedzi na pytania: dlaczego? po co?, to bywają niekiedy głuche i puste, psują rytm, niczemu nie służą. Dotyczy to również budowania wzajemnych relacji między bohaterami. Choć pozornie w sztuce Czechowa, każdy pozostaje w swym własnym, zamkniętym świecie, połączenie indywidualnych ról napiętą nicią międzyludzkich relacji jest trudnym, acz niezbędnym zadaniem. W kaliskim "Wiśniowym sadzie" trochę mało jest tego pozytywnego iskrzenia między ludźmi, raz po raz rwie się rytm. Choć nie brakuje scen pełnych wielkiej urody. Gdy Jermołaj Łopachin w głębi sceny szaleje z radości po udanym zakupie wiśniowego sadu, triumfuje widząc siebie jako króla świata, Raniewska siedzi blisko widzów i bezgłośnie szlocha. To jest płacz zagrany właściwie delikatnym ruchem ramion i jedną łzą, ale jakże wymownie oddający cały dramat tej postaci; znaczy więcej niż krzyk i bolesne wycie. Lubow Raniewska w interpretacji grającej gości Kaliszu Danieli Popławski kobietą nie mającą siły i mocy, determinacji, by stawiać czoła by się z nim zmagać. To one delikatną i kruchą gna, to ono poddaje jej nastroje, to ono wreszcie zostawia rany w duszy, które raz otwierają się i krwawią. Ale Raniewska nie jest postacią posągową, efektownie cierpiącą damą. Je osobisty dramat przez swą niedookreśloność, niejednoznaczne bardzo współczesny, ona zaś - kobieta chcąca żyć i wbrew wszystkiemu kochać - wydaje się bardzo bliska widzowi. Ciekawe role stworzyli również dwaj młodzi aktorzy: Jarosław Witaszczyk grający Jermołaja Łopachina i Jakub Ulewicz student Piotr Trofimow. Obu aktorom, podobnie jak Danieli Popławskiej udało się stworzyć współczesne sylwetki, umiejętnie pokazać istniejący między nimi konflikt ideałów. Witaszczyk z wielką sympatią podszedł do swojej postaci młodego, dynamicznego i prostodusznego człowieka, który po prostu robi interesy, nie bacząc na sentymenty kalkuluje. Wieczny student Trofimow w wykonaniu Jakuba Ulewicza skupia na sobie uwagę, przekonuje swą wrażliwością.

Z innego świata jest Firs. To postać - symbol trwania, konserwatywnego porządku, niezmiennych wartości. Wykreował ją Maciej Grzybowski z wielką aktorską klasą. Mocno przygarbiony, siwiuteńki Firs z długimi bokobrodami jest postacią bodaj najważniejszą w tym spektaklu. Rozstawiając w ostatniej scenie maleńkie mebelki na pustej scenie wydaje się być na ich tle olbrzymem, wobec którego problemy, troski, niepokoje bohaterów dramatu stają się małe, ulotne, przemijające i nieważne. Firs to ładna, dobrze pomyślana i konsekwentnie poprowadzona rola, być może jeden z kluczy interpretacyjnych do tego przedstawienia.

Do zalet spektaklu z pewnością zaliczyć można również muzykę Jerzego Satanowskiego, pomagającą budować nastroje. Scenografia budzi dość ambiwalentne uczucia - jest szara i skromna, nie zaskakuje nowatorstwem rozwiązań. Lekkim zgrzytem jest otwarta, nagła zmiana dekoracji w ostatniej scenie, która burzy jej klimat, choć obraz kwitnącej wiśni na tle czarnej sceny może się podobać.

Jaki więc jest ten kaliski "Wiśniowy sad"? Moim zdaniem to opowieść o różnych ludziach żyjących w swoich małych, osobnych mikrokosmosach. Czy jest to również opowieść o końcu świata? Najlepiej przekonajcie się Państwo sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji