Artykuły

Monotonia wiatraków

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, koprodukcja TR Warszawa i Starego Teatru w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Przed paroma dniami w radiowej Trójce jeden z krytyków teatralnych oświadczył, iż coś wreszcie drgnęło w krakowskim życiu teatralnym, ponieważ Krzysztof Warlikowski reżyseruje tu spektakl. I rzeczywiście do premiery "Kruma" Hanocha Levina doszło, acz moje rozbudzone oczekiwania zmieniły się w rozczarowanie. Przedstawienie bowiem szybko wpadło monotonny rytm kręcących się u sufitu wiatraków. Choć bywały także momenty olśnień, przejmujących scen, które zapamiętam z tego wieczoru.

Przede wszystkim zapamiętam Kruma Jacka Poniedziałka - człowieka bez właściwości, który nic nie osiągnął, niczego nie zdobył, nawet się nie ożenił, by zaspokoić oczekiwania matki. Teraz wraca do małej mieściny, w której się urodził, gdzie czekają na niego przyjaciele i wiecznie narzekająca matka (Stanisława Celińska), zawiedziona brakiem wnuków. Krum nie wie, co z sobą zrobić, nie ma planów na przyszłość, poza mglistymi marzeniami napisania książki. Jest rozczarowany światem ludzi, których obserwuje, niczym narrator wyimaginowanej powieści. Poniedziałek jest tu cyniczny w stosunku niegdysiejszej narzeczonej Trudy, którą popycha w ramiona karykaturalnego Taktyka (Marek Kalita), ale także potrafi być opiekuńczy w stosunku do zdziwaczałego przyjaciela nazywanego Tugatim.

I to jest właśnie najbardziej przejmujący wątek spektaklu. Dzięki Tugatiemu (Redbad Klystra) Krum dotyka problemu śmierci, odchodzenia, czegoś wreszcie namacalnego w jego nijakim życiu. Krzysztof Warlikowski tak poprowadził tu aktorów, iż słysząc ich szpitalne dialogi, trudno pozbyć się przechodzących po plecach dreszczy. Szczególnie kiedy fryzjer goli głowę Tugatiemu, a dźwięk maszynki wwierca się boleśnie w nasze uszy. To jeden z tych momentów, kiedy na chwilę kończy się monotonia kręcących się wiatraków.

Podobnie jest podczas zupełnie innej w charakterze sceny, gdy spotykają się dwie małomiasteczkowe dziewczyny: brzydka jak noc Dupa (Małgorzaty Krzysztofik-Hajewskiej) i Truda (Maji Ostaszewskiej). I choć śmiejemy się z ich rozmów o bezwarunkowej konieczności posiadania wszystko jedno jakiego mężczyzny, z którym mogą w paść w powtarzający się rytm wesel, pogrzebów, chrzcin, to jednak czujemy tragedię niekochanej Dupy i pozorną tylko pewność siebie Trudy.

Jednak poza tymi kilkoma przejmującymi teatralnymi muśnięciami, twórcy spektaklu nie zaskoczyli mnie ani nowymi rozwiązaniami formalnymi (bo trudno uznać za odkrywczy ekran z banalnymi filmikami), ani zbyt głęboką penetracją naszej współczesnej osobowości. Za to potwierdzili słowa jednego z ostatnio modnych młodych reżyserów. Oświadczył on niedawno na łamach prasy, że nie interesuje go teatr, który widzów nie boli i sprawia im przyjemność. Warlikowski zrobił to dosłownie. Po ponad trzech godzinach siedzenia bez przerwy w jednym miejscu, poczułam się tak zmęczona, że trudno było mi docenić rozterki duszy Kruma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji