Artykuły

Ewangelia

Mody mężczyzna kręci się po małej scenie, podczas gdy widzowie zajmują miejsca. Przygląda się im z rozbawieniem, ale i niepokojem. Dystans podszyty ironią, a jednocześnie lękiem. Ów lęk - nie wiemy jeszcze, przed czym - każe wykonywać przypadkowe czynności. Mężczyzna nalewa sobie whisky, zmienia płyty, reguluje natężenie dźwięku. I czeka.

Nagle pojawia się drugi mężczyzna. Wchodzi niepewnie, wyraźnie próbuje się rozeznać w nieznanej przestrzeni. Rozgląda się, staje na podwyższeniu po prawej stronie sceny, błądzi wzrokiem po suficie. Pierwszy obserwuje go z rosnącym napięciem. W końcu przybyły wybiera teatralną belkę stropową - wyciąga ręce, chwyta się jej. zawisa i mówi: "Dokonało się".

Ta scena budzi wątpliwość: niby wiemy, że pierwszy to Jan (Piotrek Polak), a drugi - to Jezus (Piotr Trojan), ale od początku to historia pęknięta, jakoś niedopowiedziana. Dziwna sytuacja napięcia, zachowanie Jezusa - a przecież możemy się jedynie domyślać, który z nich jest Jezusem - domagają się szczególnej uwagi widza, rozpoznawania kolejnych gestów postaci, tropienia ich intencji i znaczenia w stopniu dużo większym niż w większości przedstawień. Szymona Kaczmarka nie interesuje bowiem pokazanie wydarzeń znanych z Ewangelii według św. Jana czy Ewangelii synoptycznych; nie interesuje go ani - wyrażone bardziej lub mniej przewrotnie - wyznanie wiary, ani akt bluźnierczy.

Zajmuje go moment, w którym znana historia dopiero się rodzi, ale samo wydarzenie musi stać się opowieścią, która zmieni bieg dziejów. I dlatego głównym bohaterem "Ewangelii" wydaje się nie Jezus, ale Jan. I choć podkreślenie kluczowej roli tego, kto relacjonuje historię Jezusa, nie jest niczym nowym, to przedstawienie świętego Jana nie tylko jako najbliższego ucznia Jezusa, ale właśnie jako najbardziej tajemniczego z ewangelistów, którego tożsamość budzi wiele wątpliwości (do dziś nie rozstrzygnięto sporu wokół autorstwa Ewangelii według świętego Jana, czas jej powstania - koniec I wieku - wyklucza, wedle niektórych, możliwość napisania jej w całości przez Jana Apostoła), pozwala na formułowanie pytań. Tym bardziej, że Ewangelia według świętego Jana jest tą. która w najistotniejszy sposób przyczyniła się do powstania podstawowych pojęć symboliki chrześcijańskiej.

Reżyser świadomie rezygnuje z następstwa przedstawianych zdarzeń, z linearności historii: opowiada ją pokrętnie, niejasno. Najpierw śmierć Jezusa - ale nie pasja, jedynie prosty teatralny znak. I dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu (równie teatralnym, "prowizorycznym" -Jezus z pomocą Jana kładzie się do trumny, a potem z niej wychodzi) zobaczymy przybycie do Jerozolimy, spotkanie z Marią (Joanna Drozda), cud w Kanie Galilejskiej, wskrzeszenie Łazarza. Ale to nie retrospekcje - pokazywanie czynów Jezusa ma pozwolić uwierzyć. Nie w to, co się stało, co zapisane w Słowie Bożym i poświadczone przekazem historycznym.

Pokazywanie czy odtworzenie jest w istocie próbowaniem - czy to możliwe, nie tyle wiarygodne, ile właśnie możliwe do zaakceptowania, przeżycia.

Żadna z postaci -Jan, Maria, Szymon Piotr (Marcin Tyrol), Judasz (Piotr Domalewski) ani nawet Jezus - nie przyjmuje od razu, po prostu, że to, co "się dokonało", jest aktem Boskiej woli. Że dowodzi Boskiej natury Jezusa. Kaczmarek opowiada nie tylko o procesie powstawania Ewangelii - żmudnym, wymagającym podejmowania arbitralnych decyzji, ryzykownym. Procesie, w którym Słowo staje się realne, zmienia wszystko wokół. Jego spektakl to przede wszystkim podjęcie - w obecności widzów - trudu wniknięcia w istotę zdarzeń, zrozumienia ich bohaterów, współodczuwania z nimi.

Dlatego właśnie trudno w przypadku tego przedstawienia jednoznacznie oceniać pracę aktorów, role. Ich czynności i zachowania nie wydają się wypełnianiem precyzyjnego scenariusza, ale teatralnym działaniem, które pozwoli również im samym zrozumieć istotę wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat (i które, jeśli dobrze rozumiem intencje twórców, może zmieniać się ze spektaklu na spektakl). Kaczmarek w bardzo prostej, zredukowanej scenografii (poza współczesną trumną, są jeszcze fotel z lat osiemdziesiątych i wypełnione wodą zagłębienie w podłodze) tworzy sytuacje, w których aktorzy świadomie konstruują - czasem nieudolnie, prowizorycznie, szkicowo - swoje wyobrażenie o tym, jak tamte wydarzenia mogły wyglądać, Ale ta nieudolność wpisana jest w istotę założonego procesu: kiedy do trzymanego przez Marię (wyglądającą niczym dziewczyna na podejrzanej imprezie) kieliszka Jezus nalewa wodę, naczynie napełnia się czerwonym płynem. Oczywistość teatralnego tricku prowokuje i może irytować. Irytacja pojawia się, jeśli nie godzimy się na uczestniczenie w swoistej rekonstrukcji, która ma przywołać pierwotną świadomość, przebić się przez pancerz wyuczonej (albo porzuconej) religijności. Jeśli jednak godzimy się na współuczestnictwo w tej próbie, wówczas scena, kiedy oblepiona metaliczną farbą Maria najpierw niezdarnie wypowiada swoje kwestie do mikrofonu, a potem podchodzi do Jezusa i wyciera jego stopy zdjętą z głowy peruką, okaże się bolesna i niejednoznaczna. Ten gest - zna go przecież każde dziecko: oto jawnogrzesznica korzy się i dzięki swej wierze i miłości zostanie zbawiona - tutaj niepokoi. Z jednej strony wydaje się groteskową zabawą, może jego prześmiewczość ma obrazić albo dotknąć? Z drugiej jednak stawia pytanie o gotowość - aktorki i naszą - do gestu wyrzeczenia się tak cennej dziś "indywidualności", oddania się drugiemu człowiekowi, rezygnacji z części siebie.

"Ewangelia" mówi również o buncie. Kiedy Jezus umrze, Jan będzie uczył Co słów, które sam napisze, a które On kiedyś powiedział. Trzymając ciało niczym wielką kukłę, prowadzi ją przed rzędem widzów i coraz bardziej zniecierpliwiony wypowiada kolejne wersy Ewangelii według świętego Jana. Jezus powtarza za nim, ale nauka nie przychodzi łatwo; Jezus się jąka, sepleni. Jest niepozorny, nie ma siły. którą mógłby przyciągnąć tłumy. Jan widzi, że Jezus, którego ciało trzyma w ramionach albo kładzie sobie na kolanach - wówczas sceniczny obraz przypomina pietę - nie jest taki, jakim powinien być bohater jego Ewangelii. Dlaczego więc On?

Dlaczego nie ja?

Kaczmarek opowiada właśnie o tym przeczuciu czy wierze - ale konfrontowanej ze współczesnym sceptycyzmem, rodzącym się z wiedzy o nieścisłościach biblijnych i niejasnościach historycznych, o przykrawaniu faktów do wyobrażeń wiernych. Faktów najprostszych, które po prostu poplątano (jak choćby w przypadku Marii Magdaleny - postaci będącej w istocie kombinacją kilku realnych kobiet) i cudów, które przekraczają ludzkie pojmowanie, a które zbanalizowały się w wielowiekowym przekazie.

Nieprzypadkowo najbliższą widzowi postacią jest Judasz. To on, siedząc w starym fotelu na wprost widowni, mówi o możliwości odkupienia, szansie na zbawienie. Judasz ma czapkę przypominającą ośli łeb, klęcząc na czworakach, taszczy na plecach Jezusa w scenie wjazdu do Jerozolimy. Ośla czapka jest jednak nieodłącznym atrybutem postaci, zaświadcza o jej obcości, wykrzywia, ośmiesza. I znów: można powiedzieć, że to łatwy chwyt, kiedy groteskowa postać wypowiada najbardziej poruszające słowa przedstawienia. Ale owa niejednoznaczność Judasza sięga dużo głębiej, prowadzona jest od pierwszej sceny, kiedy Jezus wyraźnie szuka miejsca, w którym mógłby umrzeć. Płynność tej relacji niesie podwójny sens: uświadamia naszą niepewność co do własnej natury, możliwości zbłądzenia, łatwość przyzwolenia na grzech, a jednocześnie uwidocznia potrzebę rozróżniania dobra i zła. Ponownego wytyczenia starych granic, które powoli się rozmywały i dziś pozostają niejasne.

Skromne, pięćdziesięciominutowe przedstawienie ma istotną wartość: odważnie formułuje pytania najprostsze i zarazem najdotkliwsze. Jest odważne, bo jego prostota prowokuje do skrajnych ocen. Ale właśnie ta warsztatowość, chropowatość Ewangelii zaświadcza o jej szczerości, a jednocześnie pozwala docenić gest rezygnacji z "teatralności" pojmowanej jako popis błyskotliwej inteligencji i zawodowej sprawności. Gest - w przypadku młodego reżysera - szczególnie znamienny.

Szymon Kaczmarek zrealizował w Teatrze Dramatycznym w Warszawie "Ewangelię". Przypominanie, że przytłaczająca większość Polaków to chrześcijanie i że przez miliony obywateli tego kraju Jezus Chrystus uznawany jest za wcielonego Boga, może wydawać się niepotrzebne, ale jednak od tego chyba trzeba zacząć. W takim kontekście przygotowanie spektaklu na podstawie Ewangelii według świętego Jana musi dotykać spraw fundamentalnych, należało się więc spodziewać, że, bez względu na światopogląd widzów, nie będzie odbierane jak pierwszy lepszy tekst, że będzie się wpisywać w szereg wyobrażeń i bardzo różnorakich oczekiwań. Jak więc pokazać Ewangelię? I w jakim celu? Tekst obrósł w niezliczone komentarze, trudno więc odnaleźć tematy dotąd niepodjęte. nieanalizowane, nieprzemyślane. Wybór Ewangelii jako podstawy scenariusza teatralnego musi. jak sądzę, wynikać z istotnej potrzeby reżysera. Nie znałem Kaczmarka, więc szedłem na spektakl z wielkim zainteresowaniem, nie wiedząc, co mnie spotka: konfesja czy bluźnierstwo, nierozwiązywalne pytania związane z tekstem czy pouczenia młodego gniewnego burzyciela mitów, egocentryzm, racjonalizm czy erudycyjny fajerwerk, a może (czemu nie?) religijna pokora wobec świętego tekstu. Niewielu twórców w Polsce w autorski sposób odważyło się pokazać spektakle nawiązujące do Ewangelii. Wystarczy wspomnieć tak różne propozycje, jak "Apocalypsis cum figuris" Teatru Laboratorium, "Dialogus de Passione" Dejmka czy "Ludus Passionis Scholi" "Węgajt", by stwierdzić, że takie próby mogą być udane. Ale adaptacji Ewangelii (nazywając je po prostu Ewangelią) w polskim repertuarowym teatrze raczej się nie dokonuje.

Moja niecierpliwość została ukarana: nie było ani profanacji, ani bluźnierstwa. ani religijności. Nie było nawet reżyserskiej ciekawości wobec tekstu "Ewangelii" i zawartych w nim wyzwań, treści i problemów. Kaczmarka interesuje przede wszystkim metateatralność, możliwość balansowania na pograniczu teatru, gry, istnienia, naturalności, udania - wybór tekstu wydaje się mieć w tym kontekście znaczenie dalekiego tła. Kilka ledwie etiud na kanwie Ewangelii odsyłało ostatecznie do pytań o sposób istnienia aktora na scenie, a nie człowieka w świecie.

W Ewangelii Kaczmarka podobały mi się dwie etiudy. Szczególnie interesujące było wskrzeszenie Łazarza: pozostający na granicy gry-niegry aktor został wepchnięty do trumny. Leżał tam, wiercąc się. a potem stężał jak umarły-stał się Łazarzem. Chrystus-Jan (Jan Ewangelista w pewnych scenach staje się Jezusem) próbuje go wskrzesić. Nagle słychać wydawany z martwego ciała dźwięk, choć wciąż leży ono nieporuszone. Dźwięk, jak z zaświatów, coraz bardziej przeszywający. Łazarz budzi się, rzuca się z pięściami na Jana-Chrystusa. Gdy oprzytomnieje, znów jest grającym w spektaklu Marcinem Tyrolem. I kwestionuje nawet tę chwilową "prawdę bycia Łazarzem".

Sporo zapowiadała też scena na początku spektaklu - Jan, jak kukiełką, manipuluje bezwładnym ciałem Chrystusa, które posadził sobie na kolanach, mówi za niego. Czy to Jan będzie tworzył historię Chrystusa? Czy to on, zdaniem Kaczmarka, pisząc Ewangelię, będzie konstruował wyimaginowany wizerunek Chrystusa?

Ale ten temat zostaje zaraz porzucony, podobnie jak kolejne. Spektakl utrzymywany będzie nadal w takiej samej, niezobowiązującej formule, od etiudy do etiudy. Wszystko jest szybko urywane, nie ma kontynuacji, konsekwencji, nawrotów do porzuconych tematów. Widzowi, próbującemu odczytać coś więcej niż interpretowanie kolejnych asocjacyjnych gier aktorów z sensami "Ewangelii", wytrącane są wszelkie narzędzia z ręki. Metoda pracy reżysera i aktorów: "z czym mi się to kojarzy?" i "co to znaczy dla mnie?", podchodzenie do każdej osobna, nie budując sieci powiązań, w przypadku Ewangelii się chybiona. Sporo osób zna Ewangelię i. wstyd powiedzieć, dosyć często czytana. Na poziomie intelektualnym aktorskie wydają się po prostu nadzwyczaj infantylne.

Na dodatek tekst został przenicowany - scenariusz spektaklu powstał poprzez przepisanie wybranych ewangelicznych scen na piątkę aktorów i pomieszanie ich kolejności. Zestawione obok siebie w programie spektaklu: fragment Ewangelii i kilkuzdaniowy fragment scenariusza sporządzony przez Kaczmarka na jego podstawie, nie pozostawiają złudzeń co do zasad adaptacji tekstu - metoda polega po prostu na mechanicznym skreślaniu wszystkiego, co wydaje się zbyt skomplikowane. W niektórych miejscach pojawiają się za to krótkie dopisane przez Kaczmarka zdania.

"Czy będę zbawiony?" - pyta głośno Judasz. "Po co mnie wskrzesiłeś?" - zdaje się pytać Łazarz Jezusa-Jana. Zaś Maria (postać stopiona z kilku kobiet) zaczyna od całowania się z Janem-Jezusem. A Jezus chcąc nakarmić uczniów, ściska brzuch, mówiąc, by jedli jego ciało. Judasz pojawia się w koźlej czapce - "kozioł ofiarny? Chrystusa odgrywają różne postaci - czyżby "Chrystus w każdym z nas"? Z każdego punktu kulminacyjnego poszczególnych etiud można wyruszyć choć o maleńki krok dalej, ale Kaczmarek zawsze poprzestaje na prostym zasygnalizowaniu zupełnie oczywistego tematu. Obawiam się przy tym, że w niektórych etiudach reżyser sugeruje (niezobowiązująco, oczywiście?), że mimochodem odkrył głębię nowego własnego odczytania "Ewangelii".

Dopisane przez reżysera pytanie Judasza o własne zbawienie jest w tym przypadku jasnym symptomem bezradności. Skoro nie da się ukazać żadnej wieloznaczności postaci poprzez grę, trzeba łopatologocznie dopisywać komentujące teksty. A i z punktu widzenia logiki pojawia się dosyć zabawna wątpliwość - o czym w ogóle ten Judasz mówi? Skoro wszystko zostało zrelatywizowane i uległo (meta) teatralizacji. to dlaczego nagle ni stąd, ni zowąd, taki wyskok - pytanie o zbawienie? Przecież termin ten pochodzi z zupełnie innego porządku niż wszystkie pozostałe słowa w tym spektaklu (podobne terminy Kaczmarek z tekstu Ewangelii wykreślał, a teraz dopisał? Może chodzi o pozorną kontrowersyjność takiej wypowiedzi?). Ale i ten temat zostanie natychmiast porzucony, jak niepotrzebna zabawka.

Z jakiej materii tworzony jest spektakl? Trwa około pięćdziesięciu minut (przez dziesięć słuchamy z aktorami utworów muzycznych z CD). Czterej młodzi aktorzy - mężczyźni grają we współczesnych "prywatnych" strojach, jedynie Judasz ma dodaną jeszcze koźlą czapkę (a może jednak oślą czapkę - Chrystus-Jan będzie na nim wjeżdżał do Jerozolimy). Jedyna kobieta na scenie - Maria (połączenie Marii Magdaleny i Samarytanki, i chyba upostaciowanie kobiet w ogóle) całe ciało będzie miała wymalowane na niebiesko - wygląda jak tubylka z witkacowskich tropików. Z boku sceny stoi wieża, obsługiwana przez aktorów nastrajających się do kolejnych scen - odtwarza współczesne i niedawne przeboje odwołujące się, choćby pośrednio, do Jezusa. Prawie całą scenę pokrywa czerwony dywan, w głębi - płyciutki basenik wypełniony wodą. Spektakl robi wrażenie niskobudżetowej (z konieczności) produkcji, opartej z tego powodu wyłącznie na grze kilkorga aktorów. Kaczmarek jedynie trzy razy próbuje wykorzystać efekty niezwiązane bezpośrednio z aktorską ekspresją. Raz będzie to efekt wizualny - nieco kampowy obrazek - Jan-Chrystus z rozłożonymi rękami, maszerując po płytkiej wodzie, która potęguje świetlne refleksy, przypomina najbardziej kiczowate wyobrażenia dewocyjne. To znów Maria pojawi się jak niebieska zjawa na niebieskim ekranie, śpiewając z playbacku piosenkę. Będzie też jeden magiczny trick - wlewana przez Jezusa-Jana do kieliszka trzymanego przez Marię woda zabarwia się na czerwono. Tyle. jeśli chodzi o cuda.

W konsekwencji także metateatralna aktorska materia (jak sądzę, najważniejsza dla Kaczmarka) też nie jest najlepszego gatunku: dwie dobre sceny - udawanie trupa i animowanie bezwładnego człowieka - to trochę za mało, jak na spektakl pod zobowiązującym tytułem Ewangelia.

Wydawało mi się, że po Ewangelię sięga się z ważnej przyczyny, że decydując się przywołać ten tekst na scenę, chce się o czymś powiedzieć, że przynajmniej przeczyta się go uważnie (i może jeszcze kilka podstawowych komentarzy), a później podejmie się próbę sformułowania własnej wypowiedzi. Początek spektaklu to właśnie zapowiadał. Zdruzgotany Jan zaczyna kreować własną opowieść o Chrystusie - w polu skojarzeń pojawia się (niezadane podczas spektaklu) pytanie Piłata, kierowane do Jezusa: "Czym jest prawda?". Ale wątek prawdy (poza pozornym problemem prawdy gry aktorskiej) nie został nawet podjęty. Kolejne, przypadkowo zestawiane sceny zmierzały w bardzo różnych kierunkach, szybko porzucając trudne problemy, koncentrując się na truizmach. Powstał szereg etiud opartych na nieskoordynowanych aktorskich skojarzeniach.

Wydaje mi się. że reżyserowi przydałby się dobry dramaturg. Może by go przekonał przed rozpoczęciem pracy, że do projektowanych etiudowych zabaw lepiej użyć dramatów Stanisława Ignacego Witkiewicza. Bo właśnie do witkacowskiej poetyki nawiązywały liczne sceny Ewangelii Kaczmarka: by wymienić choćby wskrzeszanie nieboszczyka (Łazarz), pojawienie się kobiecego stwora z "dzikich" krain (Samarytanka), kreowanie hipersuperherosa (Jezus-Jan).

Wypadałoby na koniec zadać reżyserowi pytanie o sens całego tego przedsięwzięcia. Po co robić spektakl według Ewangelii, uchylając się od stawiania pytań o ofiarę, zbawienie, zmartwychwstanie, wiarę, człowieka. Boga?

Ale. ostatecznie nie powinienem narzekać - właściwie dostałem jednak to, czego oczekiwałem: zupełnie nowe podejście do Ewangelii, mogące świadczyć o sposobie jej czytania przez wiele osób. Z tego banalnego spektaklu wniosek nasuwa się jasny, choć dla mnie bardzo bolesny. Grotowski mówił kiedyś o dwóch biegunach nieortodoksyjnego podejścia do religii, wiary (a więc i Ewangelii): o bluźnierstwie i profanacji. Bluźnić można wyłącznie w sytuacji istotnego stosunku do religijnych wartości, o których się mówi. Profanacji dokonuje się na wartościach ważnych dla innych. Pod tym względem diagnoza wyłaniająca się po obejrzeniu spektaklu Kaczmarka jest zadziwiająca: można tak po prostu, niezobowiązująco, poigrać w teatrze z tekstem "Ewangelii".

A "Ewangelia" jako pretekst wyłącznie do metateatralnej igraszki - to w gruncie rzeczy okrutniejsze od najbardziej zuchwałej profanacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji