Pieskie życie najemników
"Top Dogs" Ursa Widmem mówi o ludziach, którzy w pogoni za sukcesem zatracili tożsamość
Sztuka Ursa Widmera robi piorunujące wrażenie. To najostrzejszy opis świata, w którym jedyną wartością i warunkiem przeżycia, jest praca. Polski teatr nie podejmował do tej pory takich tematów. Artyści woleli opowiadać o tym, co im w duszy gra, niż próbować opisać współczesność. Dlatego telewizyjne przedstawienie "Top Dogs", w reżyserii Filipa Zylbera, jest wydarzeniem bez precedensu.
Dramat Widmera (ur. 1968) wydaje się trudny do przełożenia na język sceny. Brakuje tradycyjnej fabuły, zamiast dialogów i ostrych replik, mamy nie połączone ze sobą relacje bohaterów. Rzecz uzupełniają sceny rodem z psychodramy - gatunku nie uprawianego w zawodowych teatrach.
A jednak przedstawienie Zylbera wciąga, od telewizyjnego ekranu nie sposób oderwać oczu. Reżyser doskonale rozumie intencje szwajcarskiego autora. Jego "Top Dogs" to przedstawienie o nas, zatracających się w pogoni za iluzorycznym szczęściem stałej pracy, za awansem na drabinie stanowisk - o nas, tłumaczących, że po to warto poświęcać prawdziwe wartości.
New Challenge Company (Spółka Nowych Wyzwań) - tak nazywa się miejsce, gdzie spotykają się wyrzuceni z pracy w swych koncernach bohaterowie. To coś na kształt biura pośrednictwa pracy, spełniającego też rolę ośrodka psychoterapii. Tam ludzi ci mają zostać "wyprostowani" i rozpocząć nowe życie w nowych firmach.
Uderza chłód tych pomieszczeń. W scenografii Anny Brodnickiej liczą się tylko podstawowe sprzęty - stół, krzesła. Stroje mają być przede wszystkim wygodne (stąd dresy czy luźne garnitury), to nic, że pozbawiają ludzi tożsamości. Pod sufitem zawieszone jarzeniowe lampy. To nie jest miłe miejsce. Przypomina luksusową wersję szpitala z "Lotu nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya. Tomasz Wert filmuje te sterylnie czyste wnętrza w przeraźliwie zimnych, wręcz sinych barwach. Patrzę na przedstawienie Zylbera i wydaje mi się, że ludzki oddech porażałby w tym świecie gorącem.
W tej scenerii trzeba zapomnieć o przyszłości, zmyć z siebie hańbę niedawnego zwolnienia. Pobyt w tym dziwnym ośrodku traktowany jest jak kwarantanna. Tylko czy ona czemuś służy?
Ćwiczenia opisywane przez Widmera przywodzą na myśl zajęcia motywacyjne, fundowane pracownikom wielu firm. - Rewolucja, restrukturyzacja, optymalizacja kosztów - skandują bohaterowie "Top Dogs", energicznie odmierzając rytm wyciąganiem rąk. Specjalistyczne, często anglojęzyczne i nie tłumaczone nigdzie zwroty, układają się w dziwną nowomowę - przerażający język-bełkot współczesności. Scena takich "zajęć" powraca u Widmera dwukrotnie. Za pierwszym razem szokuje, ale za drugim znaczy coś więcej. Okrzyki zlewają się w bezładną kakofonię. Słowa absolutnie tracą znaczenie.
Dla bohaterów Widmera praca jest wszystkim. "Dla nas Swissair jest ciągle czymś w rodzaju ojczyzny. Jak nasza Szwajcaria" - mówi właśnie zwolniony Deer (Jan Peszek). Dlatego wyrzucenie za burtę traktują jak zdradę. W jednej chwili tracą oparcie, pozostają sami, nie wierząc w jakikolwiek ład.
Jedni ratują się życiem w iluzji - dla młodej Jenkins (Magdalena Cielecka) wczasy na Karaibach, błękitne morze, drogi hotel. Ale udawanie trwa krótko. Są, owszem, wakacje na Karaibach, ale to dwa tygodnie w zamkniętym pokoju, spędzone w łóżku, we łzach.
Neuenschwander (Artur Żmijewski) co dzień siada za kierownicą swego pachnącego lakierem porsche - kupił go rankiem w dniu zwolnienia - ale nie wyjeżdża z garażu. Po prostu - zapala silnik i siedzi bez ruchu, a potem wraca do domu.
Widmer potrafi być bezlitosny wobec swoich bohaterów, a Zylber nie osłabia wymowy sztuki. "Top Dogs" to ludzie, którzy utracili tożsamość. Najbardziej okrutna jest psychodrama - Krause (Sławomir Orzechowski), płacząc odgrywa scenę wyrzucania go z pracy. Cielecka i Żmijewski odtwarzają sekwencję rodzinnego śniadania - pełnego fałszu i nic nie znaczących słówek.
A potem przychodzi czas na wyrzucane z siebie marzenia, Muller (Adam Ferency) z kamienną twarzą opowiada o śmierci szefa, a zamyślony Bihler (Andrzej Hudziak) ma przed oczami apartament w Marriotcie. Reguluje klimatyzację, zamawia aperitif. A potem udowodni zaniedbywanej przez lata żonie, że wciąż jest jej mężem.
Dobrze ubrani - flauszowe płaszcze, drogie garnitury, w kieszeniach mikroskopijne komórki. I praca do późnej nocy, bo nic innego się nie liczy, a inni czyhają na twoje miejsce. Udawane szczęście, jakby tak właśnie miała wyglądać wymarzona egzystencja. O takich ludziach jest dramat Widmera. "Top Dogs" - psy pracy - budzą litość i współczucie. Psy pracy to my - mówią Widmer i Zylber.