Artykuły

Mein kampf

Dlaczego akurat "Mein kampf"? Na dodatek na otwarcie sezonu. Przecież nie dlatego, że wrzesień, że rocznica. I przecież nie po to, żeby przypomnieć młodość Hitlera i zagładę Żydów. Albo, żeby polemizować z filmem, który wszedł w Niemczech na ekrany i pokazuje Hitlera jako niezwykle sympatycznego faceta z problemami. Od tego są historycy i politycy. Teatr jest raczej od rządu dusz. Współczesnych dusz. A tragifarsa Taboriego jest o tym, że świat zwariował, popadł w chaos. To sztuka o naszym świecie. Aktualna do bólu. "Mein kampf" można inscenizować na sto sposobów. Można zeń zrobić niewybredną komedię, kronikę wydarzeń, przypowieść o Żydzie Wiecznym Tułaczu i Hitlerze - wcieleniu Zła. W inscenizacji Baranowskiego jest groteskowo, przerażająco, kiczowato i dosadnie. Nie można zapaść się w fotelu, oglądnąć, poklaskać, wyjść i zapomnieć.

Zasługa to całego zespołu, począwszy od reżysera, poprzez scenografów, wykonawców, aż po wybrane skrupulatnie fragmenty utworów Mozarta, Wagnera, Beethoovena.

Bez wątpienia najbardziej zapadającą w pamięć postacią - jest młody Hitler w wykonaniu Dariusza Wiktorowicza. Gbur, niechluj i kabotyn pierwszej wody. Śmieszny i groźny. Nieprzewidywalny. Bardziej kiczowaty od landszaftów sprzedawanych na ulicy. Wiktorowicz wywołuje salwy śmiechu, bywa, że jest o włos od niebezpiecznej granicy, za którą nie ma już aktorstwa, a jest tylko kabaretowa szarża. Ale jej nie przekracza. Nawiasem mówiąc pogratulować niebywałej kondycji! Przeciwwagą dla Hitlera jest Szlomo Herzl, doskonały w tej roli Adam Baumann, spokojny, usłużny, zagubiony, z filozoficznym podejściem do życia i takimż przewrotnym poczuciem humoru. Noszący w sobie mądrość całego świata, choć wcale przez to nie szczęśliwszy. W nędznym wiedeńskim przytułku, gdzie rozgrywa się akcja sztuki, zderzają się dwa światy: młody brutalny, do którego należy przyszłość (bo przecież wiemy jak potoczą się losy Hitlera i, że to on będzie górą) i stary, mądry, ale zbyt delikatny, by przetrwać. Jest jednak jeszcze jeden świat - milczący, niemal niezauważalny - "przyglądaczy", którzy w pewnym momencie pójdą za tym, który posiądzie władzę. Ten spektakl wywołuje śmiech i złość. Także uczucie bezsilności wobec przemocy i niesmak, który osiąga swe apogeum w scenie zarzynania kury. Ta scena jest jak wideoklip z seansu sado-macho, długi i powtarzalny, nie do wytrzymania, wydaje się, że jeszcze "jeden kadr" a publiczność wstanie i ucieknie. Tylko... gdzie tu uciec? Polecam "Mein kampf" nie dlatego, żeby po raz kolejny umocnić się w przekonaniu, że świat zwariował, ale po to, by nie dawać się wciągać w tę grę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji