Artykuły

Sen to, a może jawa

Mamy więc teatr tzw. moralnego niepokoju, choć nie łączyłabym go w sposób jednoznaczny z kinem spod tego samego znaku. Z premiery na premierę, od "Prometeusza" po "Sen srebrny Salomei" słychać zewsząd wołanie o cnoty, które jeśli zbawią jednostkę, to z pewnością i społeczeństwo, a może i kraj. Nie brakuje przy tym wzruszeń, także silnych, podniecenia i egzaltacji nawet. Rzecz w tym, czy o takie wołanie właśnie chodzi i czy może być ono skuteczne, a także w jaki sposób wpływa na kształt artystyczny przedstawienia.

Klasyka, tudzież zamierzchłe czasy wzbudzając respekt mogą dać lepszą sposobność do zastanowienia się nad współczesnością. Tak sądzi niejeden twórca. Z tego założenia wyszedł zapewne także Jacek Andrucki - reżyser i inscenizator przedstawienia "Sen srebrny Salomei" Juliusza Słowackiego na deskach Teatru Dramatycznego im. Al. Węgierki w Białymstoku. Nie zadowolił się jednak wyłącznie dramatem poświęconym koliszczyźnie i nieszczęsnemu rozbratowi między narodami polskim i ukraińskim. Wprowadził nowe osoby oraz fragmenty innych utworów Słowackiego. I dopiero tak spreparowana całość posłużyła za swoistą wykładnię, akcent, przesłanie.

W tok akcji wprowadza prolog, który, na dobrą sprawę, określa koncepcję spektaklu. Tu skoncentrowane są bowiem wszelkie refleksje. Bezkompromisowej miłości ojczyzny przeciwstawiona jest połowiczność, niezupełność polskiego patriotyzmu. Mówi się też o prywacie, która nawet w obliczu dziejowych wydarzeń zrzeka się odpowiedzialności za historię itp.

Na scenie, jeszcze scenograficznie surowej, choć szalenie symbolicznej, przywodzącej na myśl misterium, płoną znicze. Pojawiają się trzy kobiety u studni (będą potem wiernie towarzyszyć wydarzeniom na dworze Regimentarza), Anioł Stróż, chór Aniołów i ona - Wita, jeszcze piękna, uduchowiona. Skąd przybywa? Czy z "Termopil polskich" Tadeusza Micińskiego jako niespełniony sen reżysera o realizacji tego przedstawienia? A może raczej jako symbol łączący "Sen" z planowanym jednakże w przyszłym sezonie misterium na tle życia i śmierci księcia Józefa Poniatowskiego?

Pojawia się później jeszcze nie raz. zawsze tam, gdzie dzieją się sprawy wielkiej wagi, choć jej "interwencje" w rzeczy samej, nie odnoszą większego skutku.

Tymczasem wydarzenia biegną już zgodnie z treścią dramatu właściwego Na ich tło rzucone są problemy życia zbiorowego, konfliktu psychologicznego o wymiarze nawet nadludzkim, problemy wiary, tragizmu losów a nade wszystko zaznaczone jest niebezpieczeństwo mistyki. Choć nie jest to tylko pełen okropności dramat, w którym wyłącznie władają sny wróżby i wizje prześladowcze. Jest to też rzecz skuteczności buntu, o katach i ofiarach, o wytrzymałości czy raczej przetrwaniu, a nade wszystko dominują tu fascynacje religijne, aż do przesytu. Słowem jeszcze jedna inscenizacja dramatu romantycznego zastępująca dramat współczesny w mówieniu prawdy o historii, mechanizmach społecznych, charakterze narodowym. Choć kostium, a nawet instrumenty muzyczne nawiązują do epoki zastanawiamy się nad ponadczasowością...

Reżyser zestawiając wydarzenia, gromadząc je i piętrząc nie cofnął się przed efektami tak jaskrawymi, że aż szokującymi. Widać to zwłaszcza w warstwie scenograficznej rozwijającej się wraz z akcją. Spektakl kończy się - a jakże - polonezem, brzęczy szkło, a wśród tych upojonych błąka się jednak bezradna Wita.

Dystans w stosunku do przebrzmiałej już epoki miał rodzić bezstronność, oczyścić z przypadkowych emocji, pozwolić racjonalnie rozważyć istotę sprawy. Mogłoby się to stać, gdyby... Otóż właśnie. W trosce, być może, o nadanie przedstawieniu możliwie sugestywnego kształtu reżyser nagromadził aż tyle dodatkowych spraw, że zatraciła się gdzieś prostota, jasność, klarowność tej scenicznej wizji. Z trudem, choć nie bez wytrwałości, można było przebrnąć przez intermedia i wszystkie inne inscenizatorskie zabiegi. Zatracono nawet gdzieś po drodze ową muzyczność utworu, choć i ją w aliansie z chórem Akademii Medycznej próbowano utrzymać.

Aktorsko spektakl wypadł nierówno, co nie wpłynęło korzystnie na jego ostateczną, artystyczną całość. Zadowoliła natomiast ta część aktorskiej młodzieży, której przypadły znaczące, choć wiadomo, z racji owej nierówności, tym większe miała trudności do pokonania. Z ciekawszych należy wymienić rolę Semenki Pawła Binkowskiego, który poprowadził ją nie pozostawiając złudzeń co do uczuć tkwiących w sercu, Kozaka oraz Pafnucego - w przekonywającym wykonaniu Michała Świtały. Wernyhora - Sławomira Olszewskiego, choć nie odpowiadał moim przynajmniej wyobrażeniom o tym proroczym starcu, zdobył się na indywidualny wyraz i rys postaci.

I jeszcze Księżniczka - Ireny Lipczyńskiej oraz Salomea -Danuty Borsuk-Jóźwik wcieliły się w dwie, jakże różne osobowości, rzucone na tło wstrząsających grozą wydarzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji