Gavroche, Cosette i inni...
ZAWSZE z dużą obawą przyjmowałam adaptacje głośnych dzieł literackich na scenie. Nie bez powodu, bo też efekty tych artystycznych transplantacji były różne. Częściej rozczarowywały niż budziły zachwyt i akceptację. Czy podobnie stało się w przypadku mojego odbioru polskiej prapremiery głośnego w świecie musicalu "LES MISERABLES" autorstwa ALAINA BOUBLILA I CLAUDE-MICHELA SCHONBERGA, opartym na powieści "NĘDZNICY" Wiktora Hugo?
Mogę powiedzieć, że podobała mi się umiarkowanie. Słuchając przedpremierowej reklamy, czytając o piętrzących się trudnościach technicznych, spodziewałam się rewelacji na miarę rzeczywiście światową. Tymczasem spektakl tak prawdę mówiąc, niczym mnie nie zaskoczył.
Nie budziły we mnie grozy i zdziwienia - huk karabinów, armat i kolorowe dymki w tym jeden - w barwach flagi francuskiej trącący nieco kiczem, wielkiego wrażenia nie doznałam oglądając wjeżdżającą na scenę z dwóch stron barykadę, nie wzruszyłam się też bardzo słuchając tak podziwianej ponoć muzyki. Była, owszem niezła, momentami ocierająca się o przebój, ale - zewsząd - co nie da się ukryć, wychodził z niej eklektyzm. Tak, że momentami zastanawiałam się, skąd ja to już znam i gdzie słyszałam. Lecz - nie szkodzi, grzech to nie aż tak wielki, a kompozycje dające się z powodzeniem słuchać i nucić.
Co mi się natomiast w muzyce Schonberga bardzo podobało? Duety przechodzące w duety, bardzo zresztą sprawnie w tym przypadku śpiewane przez aktorów. Połączenie tutaj różnych konwencji muzycznych, arii operowych z muzyką soul i tak zwanego środka, dawało interesujące efekty. Na to naprawdę warto było zwrócić większą uwagę. Partie śpiewane w ogóle sprawiały wykonawcom sporo trudności. Muzyka do "Les Miserables" dla odtwórców wcale nie jest taka łatwa. Nic więc dziwnego, że aby dopilnować czystości wykonania, z Londynu przyjechał specjalny korepetytor śpiewu.
Raziło jednak śpiewanie do - jak twierdzą sponsorzy - wysokiej klasy mikrofonów bezprzewodowych, specjalnie, dla każdego artysty, sprowadzonych z zagranicy za ciężkie pieniądze. Pomijam już to, że muzykę słyszało się z góry i nie zawsze było wiadomo kto jest akurat w tym momencie wykonawcą, ale, gdy spocony wysiłkiem scenicznym aktor otwierał do śpiewu usta, w tym momencie bateryjka - a było tak razy dwa - przestawała działać i głos stawał się ledwo słyszalny. Ale może i aktorzy i publiczność muszą się po prostu do tej nowoczesnej aparatury przyzwyczaić. W zbiorowym śpiewie raziła mnie momentami niesłyszalność a raczej niezrozumiałość tekstów. Może to sprawa nie najlepszej dykcji lub momentami zagłuszania przez orkiestrę wykonawców, a może po prostu kwestia przedpremierowej tremy. Spektakl, sądzę, nabierać będzie blasku dopiero po kilku kolejnych przedstawieniach.
ŚPIEWEM, grą aktorską, wyróżniał się w ,,Les Miserables" Andrzej Słabiak jako Javert, szpieg policji prześladujący głównego bohatera. To była dobrze przemyślana postać, odtwarzana z dużym nerwem scenicznym, przekonująca. Podobali mi się także wokalnie - Katarzyna Cygan jako Eponina i sądzę, że warto zwrócić na nią uwagę, i Dariusz Siastacz jako Mariusz, choć myślę że nie wykorzystał on wszystkich możliwości aktorskich jakie oferuje ta rola. Sam Jean Valjean - były galernik, wiodący potem przyzwoity żywot właściciela fabryki i mera miasta, kreowany przez Krzysztofa Stasierowskiego to dobrze zbudowana psychologicznie postać, a aktorstwo dominowało tutaj zdecydowanie nad możliwościami wokalnymi.
Charakterystycznymi postaciami, przykuwającymi uwagę szczególnie w świetnie pomyślanej scenie w karczmie byli Urszula Polanowska jako Pani Thenardier i Piotr Gulbierz - Pan Thenardier, wyróżniający się wieloma umiejętnościami scenicznymi.
"Dużą" małą postacią był Gavroche czyli grający z tak rzadko spotykaną swobodą na scenie Kacper Kuszewski. Dobrze radziła sobie też ze swoją rolą Edyta Kowalska jako Mała Cosette. W roli Fantyny zaprezentowała sie Anna Dauksza, a dorosłej Cosette - Ewa Świątek, jako Enjolas wystąpił Maciej Dunal.
WRÓĆMY jeszcze do scenografii. Te prawda, że po szerokiej reklamie być może spodziewałam się czegoś innego, ale - muszę przyznać, że jej oszczędność, pomysłowość w tworzeniu szybko zmieniających się scen, detale, momentami jak ze starych sztychów - w połączeniu z dobrą grą świateł dawały ciekawe efekty. Razem ze scenami zbiorowymi (do których nie można mieć żadnych zastrzeżeń, choć czasami fragmentarycznie mogą razić operową sztampą), scenografią i dobraną grą świateł tworzone były interesujące kompozycje malarskie. I za to należą się twórcom spore brawa.
Gdyńska inscenizacja "Les Miserables" obwarowana była przez producenta wieloma rygorami, do których musieli się nagiąć twórcy przedstawienia. Jak wyglądaliby "Nędznicy", gdyby realizatorzy mogli swobodnie puszczać wodze artystycznej fantazji? Może pobiliby na głowę wcześniejsze inscenizacje tego dzieła.
Cieszymy się jednak, że Gdynia jest kolejnym, 39 miastem świata, w którym wystawia się ten musical. Zasługa to oczywiście dyrektora Gruzy i - także sponsorów, o czym wcześniej już pisaliśmy.