Artykuły

Nikt nie zmusza do pracy

Rozmowa z Andrzejem Sapiją

- Czy trudno młodemu reżyserowi zadebiutować w telewizji?

- Nawet bardzo. Zresztą nie tylko w TV, ale w ogóle w zawodzie.

- Po skończeniu studiów zostaje się jakby zawieszonym w próżni. Oto nagle okazuje się, że jest się zupełnie osamotnionym. Nie ma nikogo, kto by zachęcał, czy przymuszał do pracy. Nie ma nawet do kogo iść i poradzić się... Młody reżyser czuje się w roli petenta, któremu ciągle się odmawia, jednocześnie nie mówiąc, co ma dalej robić. Jest to tym bardziej bolesne, te uczelnia nie przygotowuje studentów psychicznie do takiego zderzenia z rzeczywistością.

- To znaczy z układami nie do przeskoczenia, zawiścią, "podbieraniem" scenariuszy?

- Układy były, są i zawsze będą. Na pewno, mogą one pomóc, ale nie mogą załatwić wszystkiego. Jeśli idzie o scenariusze, jest to rzeczywiście bardzo delikatna sprawa. Wiadomo, że dobrych jest mało - lepsi autorzy wolą pisać teksty dla reżyserów uznanych. Debiutant jest więc skazany na siebie - musi albo pisać sam oryginalne rzeczy, albo wspierać się literaturą. Chociaż tak naprawdę mało jest współczesnej literatury, która spełnia filmowe wymagania. A ta, która się nadaje - jest już albo zrealizowana, albo... zarezerwowana. Kiedy więc znajdzie się coś nowego, oryginalnego, trzeba bardzo uważać, bo nagle może się okazać, że i na ten pomysł już ktoś wpadł... W sumie taka sytuacja wymaga wielkiej siły, odporności psychicznej, uporu. Ale również autokrytycyzmu.

- Rozumiem, ze właśnie dzięki tym cechom udało się Panu jednak zrealizować spektaklu tv "Przyjdę do pani znów" oparty na tryptyku radiowym Władysława Terleckiego.

- Dość długo czekałem na sprzyjającą okazję, która pozwoliłaby mi coś zrobić. Taką szansą był dla mnie "wolny termin" w Studiu im. Andrzeja Munka. A że miałem gotowy scenariusz, mogłem "z marszu" przystąpić do roboty.

- Swój tekst Władysław Terlecki napisał specjalnie dla radia. Czy możliwe jest takie przekładanie utworu radiowego na telewizyjny - przecież każdy z nich rządzi się własnymi prawami.

- Możliwe jest wszystko, tylko nie wszystko się sprawdza. "Pasażerka" też powstała ze słuchowiska radiowego i jest to chyba najlepszy dowód na to, że chodzi tu jedynie o znalezienie odpowiedniej przekładni. Ja, przystępując do pracy nad tekstem, starałem się zwracać uwagę przede wszystkim na atrakcyjność problemów w nim zawartych.

Interesowało mnie przede wszystkim to, co ludzie ukrywają przed sobą, czego się boją, o czyni nie chcą mówić, a co powiedzieć muszą z wewnętrznej i przemożnej potrzeby. Potrzeby zrzucenia winy, a jednocześnie oczyszczenia i uspokojenia.

- Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Zofia Rysiówna, Anna Chodakowska, Zygmunt Hubner, Mariusz Dmochowski, Michał Bajor. W jaki sposób udało się Panu pozyskać tych znakomitych aktorów?

- Bardzo zależało mi na udziale w tym spektaklu znakomitych aktorów,

ponieważ chciałem się czegoś od nich nauczyć, a jednocześnie... zmierzyć z nimi. I właściwie oni mnie zweryfikowali. Peter Brook radzi: aby pozyskać znanego aktora, reżyser nie powinien zdradzać, że debiutuje. Ja tego nie ukrywałem. Zacząłem od pani Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, która swoją decyzję uzależniła od naszej pierwszej rozmowy. Na spotkanie przyszedłem z pomysłem, który zaakceptowała. Potem poszło łatwiej. Chociaż myślę, że aktorzy odczuwali coś w rodzaju lęku, przystępując do pracy z debiutantem. Lecz w trakcie samej pracy wszystko już układało się dobrze. Właściwie nie było sytuacji, bym robił coś, czego wcześniej nie zamierzałem. Korekty dotyczyły raczej rysunku poszczególnych postaci.

- Jak debiut wpływa na dalsze losy reżysera?

- W tym zawodzie nie ma reguł. Fakt, że się coś zrealizowało, nie daje "przepustki do historii". Pierwszy film czy też spektakl teatralny o niczym jeszcze nie świadczy. Nawet jeśli debiut jest nieudany, nie można od razu człowieka przekreślić. A u nas często tak właśnie się robi. Dlatego potrzebna jest duża tolerancja w wydawaniu wyroków. To szalenie ważne: zaufać i wykazać więcej troski. O tym muszą wiedzieć ci, którzy decydują o przyznawaniu funduszy na realizację filmów, ale także kierownicy zespołów filmowych. Bo właśnie w zespołach powinno się choć trochę uwagi poświęcać młodym. Dlaczego nie ma tam spotkań, konsultacji, zwykłych, towarzyskich rozmów, dlaczego nikogo nic nie interesuje? Jeśli chcemy, żeby była ciągłość w kulturze filmowej, - trzeba stawiać na młodych... I trzeba pozwolić im pracować i z pełną świadomością ryzyka, związanego z poszukiwaniem swojej formy wypowiedzi.

- Czy nie uważa Pan, że Teatr TV jest bardziej otwarta dla młodych twórców?

- Wystarczy dość systematycznie oglądać Teatr TV, by przekonać się, że zestaw nazwisk zasadniczo nie zmienia się od lat. Owszem, od czasu do czaru jakiś młody człowiek coś zrealizuje, ale na tym koniec. Za kilka lat może to się skończyć tym, że nie będzie miał kto tutaj reżyserować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji