Artykuły

Sen o...

W ostatnich, trudnych miesiącach teatru Starego "Rewizor" Gogola w reżyserii Jerzego Jarockiego będzie być może, szansą ponownego porozumienia z publicznością. Teatr tworzący muzeum własnej legendy, a niedawno spędzony - w imię demokracji - z cokołu dumnego 200-lecia, odczuwał chyba potrzebę potwierdzenia swojej odległej już świetności. Tym razem spełnione zostały wszystkie warunki: reżyser z głośnym nazwiskiem, sławni aktorzy w pełni zmobilizowani, dramat wspaniały, interpretowany odkrywczo, a do tego na czasie.

Gogolewski "Rewizor" zda się, szczególnie pasuje do publicystycznych rozrachunków z sytuacją minioną, do stworzenia szaleńczego kabaretu na temat potęgi wszechmocnej głupoty. Ale ostrzegałbym przed szukaniem zbytnich dosłowności w ostatniej pracy Jarockiego, choć aktorzy nader często znajdują w tekście Gogola zwroty bezpośrednio kierowane do współczesnej, polskiej widowni, a w dopisanym przez reżysera niemym epilogu zmiana na stanowisku Horodniczego wydaje się tylko ilustracją powszechnego ostatnio zjawiska.

Jednak nie o satyrę, nie o wykpienie chodzi w tym przedstawieniu. Zawarto w nim o wiele więcej: grozę określonego modelu świata, który urabia człowieka na obraz i podobieństwo swoje. Spektakl skonstruowany został na wzór sennego koszmaru, który nie jest oglądany "z zewnątrz", lecz udziela się wszystkim bohaterom widowiska. Właśnie koncepcja snu pozwala na rezygnację z tradycyjnej "rodząjowości" i ułożenie ze scenicznych dowcipów dramatycznego pytania o sens istnienia to świecie pozorów.

Z drobnych świństewek, z małych ludzików układa się tutaj równanie z etyczną niewiadomą. Pokazane w spektaklu kłamstwo i obłuda same w sobie nic już właściwie nie znaczą, gdyż nie jesteśmy w świecie odwróconych wartości, ale na obszarach, gdzie jakakolwiek próba oddzielenia dobra od zła jest już niemożliwa. Jak to się jednak dzieje, że świat taki jak ten nie pogrążą się w kompletnym chaosie, ale w pracowitym mnożeniu pozorów? Rozwija się w czasie zadziwiając ciągłością, wypełnia życiorysy, funduje i łamie kariery? Otóż groza złego snu bierze się stąd, że układy społeczne są zaprogramowane i precyzyjne, relacje międzyludzkie oparte na wszechobecnym strachu i wzajemnym okrucieństwie - sztywne i niezawodne. Hierarchia urzędników mierzona miarą korupcji, nieme posłuszeństwo więźniów i żołnierzy, skłonność ciemiężonego ludu do służalczego składania donosów, powszechne marzenia o raju Sankt-Petersburga - wszystko to wzajemnie się zazębia, wspiera i pompuje. Tworzy rodzaj straszliwego perpetum mobile, które teatr wprawia w ruch, może na chwilę zatrzymać, by przy pomocy tricku stop-klatki podsunąć zwierciadło "światu i duchowi wieku", ale nad którym nikt już właściwie nie potrafi zapanować.

Jarocki nie współczuje Gogolowskim postaciom, ale manipuluje nimi z okrucieństwem przyrodnika, który żywe preparaty umieszcza pod mikroskopem. A szukając ogólniejszego mechanizmu, piętrzy wyłącznie wyjściową metaforę - zlokalizowanie scenicznego świata pomiędzy mapą imperium Wszechrosji z wtopionym gdzież tam punktem miasteczka, skąd w trzy lata "do żadnego państwa nie dojedzie", planszą z orderami cara imperatora, więzienną klatką...

Powtórzmy raz jeszcze: siła spektaklu Jarockiego polega na tym, że śni się oto tutaj nie anegdotyczną opowieść o głupcu, który jeszcze większych durniów wystrychną na dudka, ani nie satyrę na głuchą prowincję obezwładnioną na równi przez niewolnicze posłuszeństwo co bzdurne marzenia o stołecznej karierze.

Właściwy, Gogolewski świat staje się jakby poza fabułą, pozbawionym rozgadania dialogiem, sztywnym wizerunkiem postaci. Scenę dzieli w poprzek krata, za którą więźniowie na początku trzepią ogromny, perski, dywan, zwijają go i rozwijają na gwizdkowe komendy. Za boczną kratą orkiestra złożona z więźniów przygrywa zaręczynom Horodniczanki. Zza kraty przybędzie wreszcie wysłannik "prawdziwego Rewizora", by przy okazji, od niechcenia jakby, mianować nowego Horodniczego.. zostanie nim ponury i zamknięty w sobie "kurator instytucji dobroczynnych" - Jerzy Trela. Chwilę wcześniej wykaże się wpychając do więzienia swego poprzednika, Jerzego Stuhra, który w swej roli wszystkie sprzeczności prezentowanego świata poprzez odtworzenie całej gamy nastrojów i stanów, od władczej buty do służalczej gorliwości, od okrucieństwa wobec podwładnych do pokory pantoflarza.

W grze wszystkich aktorów niewiele jest "rodzajowości", ważniejsze od uprawdopodobnienia psychologicznego, na którym tak zależało Gogolowi okazuje się stworzenie takich układów, napięć między postaciami na scenie, by przekazać prawdę i okrucieństwo tego świata. Aktorzy grają więc strach przed wszystkimi i przed sobą samymi, perwersyjną skłonność do podporządkowania się i uległości (tak służbowej jak i miłosnej - wspaniała, szarża Anny Polony jako żony Horodniczego). Kariera równie przerażonego

Chlestakowa, którego bardzo precyzyjnie zagrał Jan Korwin-Kochanowski, oparta jest na strachu pozostałych, którzy w każdym węszą rewizora czy denuncjatora.

Jest w tej grze wiele pokazowej "teatralności", zgody na karykaturę i automatyzm zespołowego ruchu, manierę szeptu przeplatanego krzykiem. Ale jest i siła aktorskich kreacji, dlatego trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o córce Horodniczego Magdy Jarosz, naczelniku poczty Jerzego Radziwiłowicza, Dobczyńskim Zbigniewa Szpechta, Bobczyńskim Romana Stankiewicza i Osipie Jerzego Bińczyckiego. Trzeba przynajmniej wymienić świetną scenografię Kazimierza Wiśniaka i takąż muzykę Stanisława Radwana.

Wydaje się, że tym razem Jerzy Jarocki spełnił swój sen o teatrze żywym, wprowadzając Gogolowskiego "Rewizora'" w krąg tradycji wyznaczonej "Weselem" i "Operetką".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji