Artykuły

Proces

Sezon literacki rozpoczęty - można by i tak konserwatywnie, czy wręcz dumnie napisać. W istocie zaś 50-lecie twórczości Jana Brzękowskiego obchodziliśmy w sympatycznej atmosferze koleżeńskiej i w oprawie, co się zowie, krakowskiej. W lustrzanej sali Pałacu Pod Baranami, który to pałac dziś, jak wiadomo, jest Domem Kultury. Recytacje wierszy, a nawet i prozy; poprzez poezję powrót do miejsca urodzenia pisarza. Wiśnicz Nowy - ale i nienowy, bo to bardzo starożytne miasteczko. Referaty? Nie, żadnych referatów. Andrzej K. Waśkiewicz, pomagając sobie prywatnymi notatkami, próbował, owszem, nie bez powodzenia systematyzować rozwój twórczy Brzękowskiego; Zbigniew Bieńkowski w sposób bezpośredni, ze świetną elokwencją dawał nam swój entuzjazm dla pewnych motywów teorii i praktyki pisarskiej jubilata. Słuchałem, a rytm zdań i obrazów zmuszał mnie serdecznie do powrotu w bardzo odległe czasy. "Lokal" - tak nazywaliśmy Ziemiańską. Brzękowski mieszkał już wtedy w Paryżu, ale gdy zjawiał się w Warszawie, odwiedzał nas w lokalu. Książka Brzękowskiego "Poezja integralna" należała do programu tych lat. Komentowali ją wspólnie z poetami prozaicy, malarze, aktorzy. Nie było wtedy masowych przekazów, ani masowych nakładów - kawiarnia literacka ożywiała środowisko twórcze nie gorzej niż publikatory...

Wróćmy jednak do bieżących spraw Krakowa. Byłem w ubiegłym tygodniu aż trzy razy w teatrze. Najpierw w Starym Teatrze na "Procesie" Kafki. Przedstawienie to doczekało się już wyczerpujących analiz - więc ja tylko * "spojrzenie ogólne" i kilka zdań całkowicie osobistych. Z "Procesem" spotkałem się wcześnie. Czytałem polskie tłumaczenie jeszcze we fragmentach w maszynopisie. Potem pochłonąłem powieść, gdy wyszła w druku. Przypominam sobie wielkość i równocześnie inność doznań, gdy już nie dzieło, lecz dzieła Kafki studiowałem po wojnie. Wtedy autor "Zamku" zyskał popularność. Była to, oczywiście, popularność pozorna. Mówili o książkach Kafki ludzie, którzy nie doczytali tych książek do końca, a nawet ci, którzy ich w ręku nie mieli. W kręgach intelektualistów fala Kafki ma swoje przypływy i odpływy. Teraz jest odpływ. W tym odpływie nasz reżyser Jerzy Jarocki postanowił powieść "Proces" ponownie zaadaptować i na scenie wystawić. Podniesie się fala, czy nie? Premiera prasowa przebiegała w nastroju godnym. W przerwie i po przedstawieniu większego podniecenia wśród widzów nie zauważyłem. Owszem, ożywienie próbowali robić pracownicy naszej telewizji. Cóż mogli uczynić? Spowodować jeszcze jeden rodzaj ruchu pozornego? Może dobre i to.

W czasie przedstawienia badałem samego siebie. Pochłania mnie dziś Kafka? Pasjonuje? Przeraża? Pozostaję do jego tekstów w rezerwie? Tak, chyba rezerwa byłaby określeniem najwłaściwszym. Są to dla mnie teksty z pism religijnych, z pism, które kiedyś odbierały mi spokój. Kiedyś.

Przedstawienie jest dobre. Ascetyczne. Jedynie dekoracje Lidii i Jerzego Skarżyńskich jak zwykle tak świetne, że aż i eleganckie. Ale programu ascezy nie zabijają. Całość z literackiego punktu widzenia, czy raczej słyszenia, to potężny monodram. Prowadzącą rolę gra Jan Nowicki. Gra inteligentnie z najbardziej chwalebną dyskrecją.

Groteskę i tragizm istnienia ludzkiego na tle wielkiego współczesnego miasta ukazuje obraz Johna Schlesingera "Nocny kowboj". Wrażenie wstrząsające - na miarę tych, które towarzyszyły mi kiedyś w czasie projekcji filmu "La strada". Wracając po seansie do domu, środkiem jesiennych Plant, uparcie myślałem o wielkiej literaturze; przypomniały mi się "Stracone złudzenia" Balzaca, "Nędznicy" Wiktora Hugo, "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego...

Tak, sezon artystyczny zaczął nam się interesująco i nie monotonnie. Zwolennikom zabawy w teatrze mogę śmiało polecić "Cyrulika sewilskiego" w wykonaniu aktorów dramatycznych. Przedstawienie odbywa się daleko od Krupniczej - w Nowej Hucie. Daleko, bowiem na liniach tramwajowych często teraz awarie i remonty, taksówki zaś z powodu telewizyjnych sprawozdań z międzynarodowych meczów prawie się nie zjawiają. Daleko więc, ale jechać - denerwując się - warto; zdenerwowanie podczas przyjemnego spektaklu minie. Nasze stargane nerwy leczą wszyscy wykonawcy, no i oczywiście cudowna muzyka Rossiniego. Nie, orkiestry wielkiej nie ma, gra zaledwie pięciu muzyków, ale wszyscy oni, pod batutą Joanny Wnukówny sprawną i wytworną, wykonują swoje zadanie znakomicie. Trójka śpiewających aktorów - Danuta Jamrozy, Leszek Świgoń i Jan Krzywdziak - wyróżnia się poprawnością emisji i dobrym materiałem głosowym. No ale jasne, że nie o popisy wokalne w tym przedstawieniu chodzi, lecz o sztukę pastiszu. Celował w niej Janusz Szydłowski, grając rolę hrabiego Almawiwy. Reżyserował rzecz Waldemar Krygier. Oprawę sceniczną, pełną wdzięku i dowcipu, wystylizował Marian Garlicki.

Garlicki - jesteśmy więc przy plastyce. Kilka słów teraz o niej. Zachęcony aż trzema zaproszeniami, wybrałem się znowu do Nowej Huty, żeby obejrzeć wystawę Zbigniewa Lutomskiego. Zaproszeń aż tyle, bo cyklowi ekspozycji w salonie przy Alei Róż 3 patronuje aż 5 instytucji. Lutomski to artysta doświadczony już, o bogatym życiorysie artystycznym, analityk. Jego obrazy graficzne bardzo są sugestywne... i trudne do opisania. Nie ma w nich żadnego pokrewieństwa z literaturą - warsztat, warsztat i gdzieś w tle wszechmocna technika. Zgoda, jesteśmy wszak w Nowej Hucie. Artystą następnym, wystawiającym swe prace w ramach nowohuckich "Prezentacji 73/74" będzie Irena Dembowska, Pójdę. Malarka ta, wiem, przekona mnie i w przekonaniu utwierdzi, że także liryzm może pozostawać w zgodzie z wyobraźnią plastyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji