Artykuły

Mniszki - chwila przed końcem świata

"Mniszki" ("Les Nonnes") są dziełem literatury kubańskiej napisanym przez Eduardo Maneta po francusku. Są nie do pomyślenia bez literatury francuskiej ostatniej doby - bez Geneta zwłaszcza i nie do napisania poza żywiołami politycznymi Ameryki Łacińskiej, jej afro-hiszpańską kulturą.

Wyobraźmy sobie, że nadszedł koniec świata. Wyobraźmy sobie karnawał krwi i pożogi, przy dźwiękach bębnów i tam-tamów, wyobraźmy sobie przedśmiertny taniec przerażonych oczu, wzniesionych rąk, twarzy wykrzywionych grymasem obłędu, strachu, może pogardy... Wspomnijmy świętych El Greca śmiertelnie realnych, w sino-zielonkawym poblasku, i "Capricchia" Goyi, okrucieństwo Świętej Inkwizycji i cień śmierci, w który tak szybko pogrąża się bujny południowy żywioł życia. To wszystko musimy przywołać, aby odczuć atmosferę "Mniszek". Bo to w nich jest - horyzont rozpięty nad piwnicą-grobem, w którym zamknął swoje trzy "Mniszki" i Senorę Eduardo Manet. Ponad tym sklepem podziemnym jazgoczą rytmiczne płomyki tam-tamów Zbuntowani czarni mordują dawnych panów-białych. Rewolucja. Słyszymy jej odgłosy, jak słyszą je ludzie, którzy się przed nimi schronili. Przed końcem swojego świata: Matka Przełożona (Wiktor Sadecki), Siostra Angela (Jerzy Binczycki) i głuchoniema Siostra Inez (Jerzy Zelnik). Mniszki Maneta są mężczyznami i to wcale nie gołębiego serca.

Widzialne piętro sceny mogłoby być piekłem samym, a jest miniaturą niewidzialnego piekła, które słychać ponad nim. "Świat wypadł z kolein" - panuje w nim "wrzawa i furia", obłęd i zbrodnia. Jest to chwila przed końcem świata, ta sama, którą przeżyli bohaterowie "Końcówki" Becketta. Ale w inną stronę prowadzi nas Manet - jego kataklizm to rewolucja, żywioł niszczący a twórczy, trawiący nikczemny opór małego zła, którego symbolami w dramacie są mniszki. Zresztą - i to nie jest ścisłe. Niewielką szczeliną sączy się tu światło, każda z postaci ma co najmniej dwa klucze. Oto anioł ocalały z pożogi - Senora. Ocalały? Ależ nie - to przecież mniszki mają ją i siebie ocalić. Senora jest piękna, młoda, pochodzi ze znakomitego rodu, posiada wspaniałe klejnoty. One właśnie mają umożliwić całej czwórce ucieczkę, posłużyć do opłacenia przewoźnika, który czeka na plaży ponad piwnicą. Senora przybywa do piwnicy w ostatniej chwili kiedy to jest możliwe. Wraz z jej przybyciem zatrzaskują się dla czworga drzwi do świata ponad nimi. Nad ich głowami coraz głośniejszy dźwięk bębnów, niewidzialne, płonące miasto. Wyjście jest jedno - przez wykopany własnymi rękami tunel do plaży. Senora niedaleko uszła śmierci - przybliżyła się w jej dosłowną głąb. schodząc do piwnicy trzech siostrzvczek: Siostra Angela. nieobliczalny Kalibąn, do spełniania wszelkich "technicznych" poleceń Przełożonej będzie jej katem. Ale zanim zostanie zamordowana, Senora wnosi coś promiennego do ponurego klimatu tego grobu żywych. Zapewne - Senora jest młoda i piękna. Jest hojna - ofiarowuje głuchoniemej Inez - diamentowy krzyżyk. Inez, porozumiewając się z towarzyszkami tylko nieartykułowaną mową bełkotu, szlochu i śmiechu, Inez - jak dzikie zwierzę traktowane przez Przełożoną i Angelę, jej właśnie okazała dobroć serca Senora. Czy zasłużyła na swój los, na okrutną śmierć? wahamy się przez chwilę. Ale tylko na tę chwilę, kiedy zapomnimy o jazgocie tam tamów Senora ma dosyć materiału na szlachetność wobec białych ubożuchnych "siostrzyczek", Senora zwolniona była przez wieki od szlachetności wobec czarnych, którzy przeciw niej także - biją teraz w bębny. Tak, ale to zaledwie połowa prawdy, połowa twarzy Senory, która naprawdę, być może jako pierwsza i jedyna - wnosi radość w życie Inez. Kim jest Inez? Czy tylko zwierzątkiem podległym woli silniejszych i rozumnych? Inez, która usiłuje po swojemu przeciwdziałać zabójstwu Senory i ginie po obłąkańczej walce z dwoma silniejszymi.

Ta mała głuchoniema, szalona jest także symbolem obudzenia się czarnych, znakiem rzeczywistości, która nadciągnęła z rewolucją. Matka Przełożona i Siostra Angela - zło, cynizm, które przepadną. Ale zło, które też sprawdza pewne rachunki społeczne. Błoński trafnie podkreśla w programie przedstawienia, że między arystokratyczną sferą Senory a bandytami istnieje "sekretna analogia". Dwa łotry w przypadkowej roli sprawiedliwości dziejowej. Czy tylko? Kim są wobec Inez, skoro wobec Senory przybierają na chwilę maskę prawa czarnych, wobec Inez, która z nędzy swego losu jest czarna? Białą niesprawiedliwością czy już tylko obłędem? Ginie z ich ręki Senora - jest to czyn świadomy, przygotowany z myślą o określonym celu, Inez - umiera na pół automatycznie, jakby zgładziły ją nie towarzyszki, ale jakiś straszliwy mechanizm tej pułapki, w której zamknęła się trójka mniszek, a który każda z nich współtworzy własnym strachem i szaleństwem. Kiedy kurtyna zapada nad trupem Inez - wiadomo, że ani siostra Angela, ani Przełożona, które rzuciły się gorączkowo do kopania swoich tuneli - nie przeżyją.

Krakowska prapremiera w reżyserii Jerzego Jarockiego jest - także od niepamiętnych czasów - przedstawieniem aktorskim. Jest to również spektakl, w którym muzyka istotnie współtworzy rzeczywistość sceniczną, buduje domyślny świat ponad głowami bohaterów, zamkniętych przez scenografa (Wojciech Krakowski) w zielono-sinym piwnicznym sklepie.

Didaskalia Maneta są bardzo szczegółowe - niewiele pozostawiają pola działania reżyserowi. Manet sam stawia swoje dwa teatry: słyszalny i widzialny. A przecież - dynamiczność krakowskiego spektaklu, specyficzny humor, niezwykła uroda plastyczna (owa uroda-brzydota, którą teatr tak lubi jako tło dla jednego, jaskrawo kulminującego efektu plastycznego) to zasługa Jarockiego. Teatr Jarockiego to wyobraźnia, nie chwyty, dlatego czasem tak trudno pokazać szwy tej roboty.

Bójki mniszek, a właściwie ciągłą szamotaninę Inez, która w konsekwencji swego buntu przeciwko "starszyźnie" zostanie zgładzona, rozgrywa Jarocki "prawdziwie", naturalistycznie, ale obawiając równocześnie naturalizmu nadaje im szaleńcze tempo, jak z przygód filmowych Fanfanów i Dylów Sowizdrzałów.

A skoro już mowa o Dylu Sowizdrzale... To Jerzy Zelnik (Inez), który nie wypowiada na scenie ani słowa, podsuwa to skojarzenie. Faraon na cyrkowym trapezie - demonstruje nieprawdopodobną sprawność fizyczną - skacze jak kaskader po rusztowaniach wiszących kilka metrów nad poziomem sceny, "spada martwo" z wysokości, przerzucany jak przedmiot - jest wszędzie - gotów do ucieczki, do dalszej bezlitosnej walki.

Matka Przełożona (Wiktor Sadecki) jest mózgiem całej trójki. Cynicznie chytra, mądra, obawia się tylko Kalibanowej siły Siostry Angeli (Jerzy Bińczycki) Wszystko inne potrafi obłaskawić fałszem, obłudą. Obaj aktorzy - Sadecki i Binczycki - trafnie zróżnicowali swoje postacie - należą one do innych światów, do innych klas. Przełożona jest łotrem, uczonym, świętoszkowatym kazuistą, omalże zmuszonym przez sytuacje do używania niewybrednych słów, gestów. Angela - to ponury prostak, ufający tylko sile własnej pięści. Sadecki się mizdrzy, Binczycki brutalizuje, porusza się ciężko, kwestie wypowiada od początku z nutą groźby pewnej siebie, prostacko gburowatej siły. Dopełnia całości zespołu - lekko, wdzięcznie, pastelowo-słodko, może nawet trochę zbyt słodko jak na dwuznaczną postać - Senora (Maria Rabczyńska).

Po prapremierze paryskiej krytyka pisała: "To jedna z najlepszych sztuk sezonu". Po prapremierze krakowskiej trzeba dodać: to najlepszy w Krakowie spektakl sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji