Artykuły

Słowacki, Łohutko i Manet na scenie

SŁYSZY się tu i ówdzie po Polsce, że teatr krakowski mniej niż przed kilkoma laty błyszczy swą oryginalnością repertuarową i sceniczną, być może jest w tej smutnej dla krakowian plotce trochę prawdy. Wydaje się jednak, że nawet jeśli coś by można zarzucić krakowskim teatrom to nie jest to jedynie bolączka tego miasta.

Młodzi dramaturdzy choć wrażliwi na wszystko, co życie współczesne niesie, choć zaskakują pomysłowością, nie opanowali jeszcze swego warsztatu na tyle, by sztuka była dobra, tak pod względem treściowym, jak i scenicznym. Od dwóch lat na organizowanych dla ożywienia twórczości dramaturgicznej konkursach nie przydzielono pierwszej nagrody. Działo się tak na ubiegłorocznym konkursie warszawskim, nic nie pokazał krakowski konkurs na widowisko plenerowe i bez specjalnych odkryć minął konkurs wrocławski.

Nic więc dziwnego, że co ostrożniejsi reżyserzy wybierają sztuki klasyczne, które - po odświeżeniu z patyny czasu - stają się zgrabnymi dziełkami sztuki teatralnej. Inni, nie chcąc zrezygnować ze współczesności, sięgają po sztuki nowoczesne, które jednak wymagają skonfrontowania opinii i reżysera i autora, by "wilk był syty i owca cała". A jak to odbiera widz?

W Teatrze im. J. Słowackiego już dłuższy czas nie schodzi z repertuaru dramat pióra imiennika Teatru - "Złota czaszka, czyli historie o duszy anielskiej". Reżyser spektaklu Jerzy Goliński dokonał zręcznego i umiejętnego spojenia dwu niekompletnych dramatów Słowackiego: "Złotej czaszki" i "Jana Kazimierza".

Na temat niedokończenia, względnie niekompletności pierwszego dramatu istnieją dwie wersje. Pierwsza, że reszta rękopisu została przez nieuwagę zniszczona z innymi papierami prywatnymi poety, i druga, że to sam Słowacki zniszczył ją niezadowolony z treści i formy. Na rekonstrukcję dalszego ciągu opowieści i strażniku krzemienieckim odważył się Józef Kotarbiński na otwarcie sezonu w roku 1899-1900. Koncepcja reżysera polegała wówczas na odegraniu istniejącej części, po czym przed kurtyną wygłaszana była parabaza u ukazywał się żywy obraz, skomponowany przez Włodzimierza Tetmajera. Dramat "Jan Kazimierz" napisany został w całości, lecz zaginął, a zachowało się tylko sześć scen niepełnego aktu pierwszego.

Reżyser Jerzy Goliński te dwa nie dokończone dramaty tak połączył, że trzeba szczególnej uwagi i znajomości treści by spostrzec spojenia. Znakomicie rozwiązał problem dwoistości miejsca akcji ("Złota czaszka" rozgrywa się na prowincji w Krzemieńcu, natomiast "Jan Kazimierz" - w Warszawie i oblężonym Zbarażu). W obydwu dramatach wybijają się charakterystyczne przeciwieństwa, tkwiące w historii - wielkość i nicość, heroizm i zaściankowa pospolitość, poświęcenie i tchórzostwo, dusza anielska i czerep rubaszny. Interesującą oprawę widowiska stanowi scenografia znanej krakowskiej plastyczki Barbary Stopki i muzyka Zygmunta Koniecznego, którego twórczości muzycznej przedstawiać czytelnikowi nie trzeba. Znakomite kreacje aktorskie zaprezentowali: Tadeusz Burnatowicz, jako strażnik krzemieniecki Zona Jaroszewska jako pani strażnikowa, Eugeniusz Fulde jako ksiądz Gwardian. Pozostałe role, nie wyłączając epizodycznych, są starannie wypracowane a w sumie widowisko to na pewno pozostanie w pamięci widzów.

Na inscenizacje sztuki dramaturga - debiutanta Mariana Łohutki pokusił się znany ze swej oryginalności repertuarowej i scenicznej - Teatr Stary. Sztuka Łohutki "Odpoczniesz w biegu" należy do wyróżnionych prac na jednym z ostatnich konkursów dramaturgicznych. Krakowski spektakl jest właściwie wierną kopią inscenizacyjną widowiska rzeszowskiego, bo i reżyseruje ją zaproszony z Rzeszowa Stanisław Bieliński, odtwarzający jedną z głównych ról - syna Łukasza. Sztuka porusza odwieczny problem ludzkości - starych i młodych. Przy łożu umierającego ojca zbierają się trzej jego synowie, z którymi stary człowiek od dłuższego już czasu nie ma żadnego kontaktu. Synowie wiele lat temu, zrażeni staroświeckością modelu życia i wychowania swego ojca, uciekli z domu. Wracają już dorosłymi i konfrontują swoje własne modele życia, podobnie jak ojca złożone z pozorów. W momencie śmierci ojca każdy z nich dochodzi do przekonania, że wszystko, co ich raziło w życiu ojca odnaleźli u siebie. A więc pesymistyczny rachunek sumienia. Pomysł sztuki wcale niebanalny, problem również, tyle że płytko potraktowany, co stawia utwór w rzędzie tradycyjnych dramatów obyczajowych, przegadanych, a jednocześnie z wieloma niedomówieniami. Aktorsko widowisko jest ciekawe i dopracowane. Na wyróżnienie w zespole aktorskim zasługują kreacje Kazimierza Fabisiaka - ojca, Janusza Sekutery, Stanisława Bielińskiego i Zdzisława Zazuli - synów.

Ciekawy w swej koncepcji scenicznej spektakl przygotował znany ze swych nowoczesnych propozycji inscenizacyjnych - Jerzy Jarocki w Teatrze Kameralnym.

Są to "Mniszki" Edwarda Maneta. Ten kubański dramaturg, powieściopisarz i autor scenariuszy filmowych, w Polsce dotąd mało znany, zaprezentował się jako artysta utalentowany, obdarzony niebanalną wyobraźnią sceniczną. Akcja widowiskowa rozgrywa się lat temu na 200 na Haiti podczas buntu przeciw białym kolonizatorom. Świat, jaki pokazał Manet, budzi odrazę, dreszcz zgrozy, niepokój o los świata, w którym zło ukrywa się za każdym rogiem. Fabuła sztuki zgoła jak w dramacie kryminalnym. Żądza zysku, bogactwa za wszelką cenę, popycha do morderstwa. Bandyci uciekają w przebraniu mniszek, habicie zakonnym, co zapewnić ma bezpieczeństwo i nie nasunie podejrzeń.

Z początku wydaje się, że to komedia - pogodna, żartobliwa w dialogu. Koszmar i makabra wzrastają w momencie morderstwa, przygotowanego z największą precyzją. Potem przychodzą psychiczne cierpienia sprawców zbrodni, bynajmniej nie z powodu wyrzutów sumienia. Odzywa się w nich zwykły, biologiczny lęk przed śmiercią, który pogłębia konflikty, podsuwa niewybredne znęcanie się jednego nad drugim, opluwania, poniżenia. I tu zaczyna się groteska. Makabryczne w wymowie sceny wywołują zaskakującymi reakcjami bandytów przebranych w stroje mniszek, salwy śmiechu na widowni. Zafascynowanie tym, co rozgrywa się na scenie zawdzięcza widz doskonałej pracy inscenizacyjnej reżysera Jarockiego i finezyjnie odtwarzającym swe role aktorom.

Postacie mniszek odtwarzają Wiktor Sadecki (Matka Przełożona), Jerzy Binczycki (siostra Angela) i Jerzy Zelnik (ten z "Faraona"), jako siostra Inez. Mimo braku wyraźnego podtekstu moralnego, jest to na pewno "cacko" sztuki aktorskiej i reżyserskiej.

Wszystkie trzy przedstawienia polecam obejrzeć przy najbliższej bytności w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji