Artykuły

Prowadziłem teatr dla publiczności

W przyszłym roku minie 40 lat jego pracy artystycznej. Właściwie zaczął już wcześniej, bo jako trzynastolatek występował w łódzkich zakładach Marchlewskiego, gdzie dzisiaj jest Manufaktura - sylwetka śpiewaka KAZIMIERZA KOWALSKIEGO.

Zaczynał od piosenki rozrywkowej, ale wybrał operę. Nagrał wiele płyt z muzyką poważną i popularnymi przebojami. Przez ponad 30 lat związany z Teatrem Wielkim w Łodzi jako solista, a potem dwukrotnie jako jego dyrektor. Twórca Festiwalu Operowo-Operetkowego w Ciechocinku i założyciel sceny objazdowej pod nazwą Polska Opera Kameralna.

Mieszka w Łodzi, ale spotykamy się w Warszawie, do której przyjeżdża regularnie. Co niedzielę w pierwszym programie Polskiego Radia prowadzi audycje, w których przedstawia sylwetki wybitnych polskich artystów. - Śpiewam, występuję, organizuję, a że się na tym znam, to dostaję propozycje. Jeśli ich nie ma, to szukam. Nic nie przychodzi łatwo.

W przyszłym roku minie 40 lat jego pracy artystycznej. Właściwie zaczął już wcześniej, bo jako trzynastolatek występował w łódzkich zakładach Marchlewskiego, gdzie dzisiaj jest Manufaktura.

- Był sylwester, wspaniali muzycy potrzebowali gitarzysty, a że byłem uczniem prof. Wacława Rezlera, wspólnie m.in. z Andrzejem Orłowskim, świetnym perkusistą, i Andrzejem Jóźwiakiem, który grał na trąbce, pierwszym prezesem PSJ, zaproponowano mi tę sylwestrową fuchę. Byłem zdolnym, szybko chwytającym młodym człowiekiem, więc podjąłem się tego wyzwania.

To była bardzo szykowna impreza, której głównym gościem był Bolesław Koperski, ówczesny I sekretarz Komitetu Łódzkiego PZPR.

Gdy miał szesnaście lat, wyrzucili go z liceum. - To były czasy big-be-atu, grałem na gitarze. Pod koniec lat 60. w Łodzi rozwijał swoją karierę zespół Trubadurzy, a że też dobrze śpiewałem, Krzysztof Krawczyk, Adam Lichtman i Sławek Kowalewski zaproponowali mi pracę. W tym czasie dołączył też do zespołu Ryszard Poznakowski. Zaczęły się ustawiczne próby, powstawały największe przeboje, był tak zaangażowany, że przestał chodzić do szkoły. Przeniósł się do wieczorowej, gdzie powtarzał klasę. - Ukończyłem tę budę dzięki pani Krystynie Korcz, siostrze Włodzimierza, którego piosenki śpiewałem.

Z Trubadurami się pożegnał, grał z nimi kilka miesięcy.

Kiedy dowiedział się, że w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi powstał wydział aktorski, i nie jest wymagane wykształcenie muzyczne, postanowił zdawać. - Nie powiodło się. Nie wiedziałem, jaki repertuar trzeba przygotować na egzamin, przedstawiłem swoje kompozycje, a nie arie operowe. Po roku już się udało. Studiował w klasie prof. Antoniego Majaka i ukończył uczelnię z wyróżnieniem. Po Trubadurach założył własny zespół Dziwne Rzeczy, bardzo popularny w Łodzi. W 1969 roku wystąpił z nim na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie i zdobył pierwszą nagrodę w kategorii zespołów rozrywkowych, zostawiając w tyle takie kapele, jak Dżamble czy Grupa Andrzeja Zauchy. - Na studiach starałem się zdawać egzaminy do końca maja, bo już od czerwca do września wyjeżdżaliśmy z zespołem do Finlandii. Graliśmy w restauracji, zarobiłem sporo pieniędzy, dzięki czemu zawsze jeździłem przyzwoitym samochodem. Od mojego ówczesnego dziekana Rajmunda Ambroziaka kupiłem wtedy fiata 125p.

Na V roku studiów wystąpił w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Tuluzie, gdzie zajął najwyższą, trzecią lokatę. Pierwszej i drugiej nie przyznano. W tym też czasie został solistą Teatru Wielkiego w Łodzi, gdzie zadebiutował partią Kecala w "Sprzedanej narzeczonej" Smetany. - Współpracowałem też z orkiestrami radiowymi Henryka Debicha,Jerzego Miliana i Stefana Rachonia.

Droga do sławy zaczęła się od sukcesu w Tuluzie. - Dostawałem wiele propozycji teatralnych i operowych. Irena Dziedzic zaprosiła mnie do swojego "Te/e Echa", potem było "Dobry wieczór, tu Łódź", na zaproszenie Henryka Debicha, Studio 2 prowadzone przez Bożenę Walter i Tadeusza Sznuka i kolejne, m.in. Studio Lato.

W mediach pojawiał się częściej jako artysta estradowy niż operowy, choć wykorzystywał swój "gruby" głos i przemycał lekki operowy repertuar. - Robię to zresztą do dzisiaj, prowadzę własny program artystyczny, który prezentuję w całej Polsce. Przybliżam publiczności, w niekoniecznie dużych miastach, Moniuszkę, Mozarta, Rossiniego i najpopularniejsze przeboje rozrywkowe.

W Teatrze Wielkim w Łodzi był solistą przez 35 lat. - Umiejętność dobierania repertuaru pozwoliła mi na to, że mając 59 lat, mogę wykonywać swój zawód z wielkim powodzeniem. Tymczasem niektórzy moi koledzy, nie stosując się do zawodowej higieny, przestali śpiewać już po pięciu, sześciu sezonach artystycznych.

Popularność zdobył, jeżdżąc po świecie jako niespełna trzydziestoletni artysta, dając recitale m.in. w Wiedniu, Paryżu, Sztokholmie, Kanadzie, USA, Meksyku i na Kubie. - Nie ma nic gorszego niż przywiązanie do jednej, jedynej sceny. To dramat każdego artysty, który liczy na rolę, na siłę swojej zawodowej kondycji i przychylność dyrekcji teatrów, które się przecież zmieniają. Przekonałem się o tym w ostatnim roku pracy. Nie mogłem porozumieć się z dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. Bo jeśli ktoś pyta mnie o Karmenę, to ja wolę iść na wcześniejszą emeryturę.

Na jednym z portali internetowych napisano: "Śpiewał również na zamkniętych uroczystościach przed Wojciechem Jaruzelskim i jego żoną Barbarą. Sytuację zaogniła dodatkowo wygrana - "Złoty Pierścień" na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w 1978 r. w Kołobrzegu za piosenkę zaangażowaną "Marsz bliski sercu". Bliskie kontakty z wysokimi urzędnikami państwa skutkowały również podejrzeniem, że w stanie wojennym należał do wspierającego PZPR - Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. W związku z tym, na przedstawieniu "Barona cygańskiego" został "wyklaskany" przez publiczność.

Macha ręką. - Niedawno przeczytałem, że pojawiałem się na imprezach byłego posła Piotra Misztala i że zawsze kręciłem się w gronie rządzących, śpiewając nawet na prywatnych przyjęciach u gen. Jaruzelskiego, co nigdy nie miało miejsca. Chociaż gdyby prezydent Jaruzelski mnie poprosił, to byłby to dla mnie zaszczyt.

Występował na scenach teatrów operowych całej Europy. I choć nie może porównywać swojej kariery np. z karierą Aleksandry Kurzak, to przypomina, że po Tuluzie miał zaproszenie do Mediolanu. - W tym samym czasie pojawiła się szansa na nagranie z Jerzym Milianem płyty "Słowiańska dusza". Wybrałem tę propozycję i wcale nie żałuję.

W 1994 roku wygrał konkurs na dyrektora artystycznego i naczelnego Teatru Wielkiego w Łodzi. - Opera przeżywała kryzys finansowy i organizacyjny. W bardzo krótkim czasie udowodniłem, że może funkcjonować bez długów, z największą frekwencją i największą liczbą premier w kraju. Nie miało to jednak znaczenia, bo zespół artystyczny, związki zawodowe i władze miasta, wszyscy byli mi przeciwni, a ja prowadziłem ten teatr dla publiczności.

Przyznaje, że zdarzały się konflikty z solistami, które od razu wykorzystywano w nagonce. - Po czterech latach zrezygnowałem z tych funkcji, pozostając w zespole. Po kilku latach, gdy w teatrze doszło do nieprawidłowości, poproszono, by ponownie objął operę jako dyrektor artystyczny. - Przez prawie trzy lata przywróciłem teatrowi publiczność, wprowadziłem wzorcową dyscyplinę finansową, ale nade wszystko doprowadziłem do dobrej współpracy z zespołem i dokończyłem pracę ze znakomitymi artystami - reżyserami, dyrygentami. I znowu nie miało to znaczenia. Podobno wybuchł skandal finansowy i skończyło się na zwolnieniu dyrektora naczelnego i zastąpieniu go osobą, z którą nie miałem o czym rozmawiać.

Za swój wielki sukces z czasów, gdy po raz pierwszy był dyrektorem łódzkiej sceny, uważa bezpośrednią transmisję przez TV Polonia opery "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki.

Gdy odszedł z opery, zajął się Polską Operą Kameralną, która powstała w Częstochowie we współpracy z tamtejszą filharmonią. - Wspólnie graliśmy przez cztery sezony, potem stworzyliśmy orkiestrę, której dyrektorem jest Kazimierz Wiencek. Występujemy w Polsce i za granicą. Proponujemy też spektakle operowe w miastach, w których nie ma stałej sceny muzycznej. Co roku w sierpniu organizuje, stworzony przez siebie trzynaście lat temu, Festiwal Operowo-Operetkowy w Ciechocinku. - Impreza cieszy się wielką popularnością, odwiedzają nas tysiące ludzi.

Na antenie Telewizji Polonia można go było oglądać w programie "Od arii do piosenki". W radiu, co niedzielę w pierwszym programie PR, prowadzi przez trzy godziny własną audycję. - Przypominam wyłącznie polskich, fantastycznych artystów, o których nikt by nie wiedział. Są też telefony, rozmowy ze słuchaczami na żywo. To duża zasługa dyrektora Ryszarda Hinczy, szefa radiowej "Jedynki", który przywrócił mi ten program na antenie.

Ostatnio często bywa w stolicy. - Spotykam się z ludźmi, którzy prowadzą duże firmy i są związani z kulturą. Gdyby nie moje warszawskie kontakty, wiele imprez by się nie udało. Zapytany, czy podjąłby się jeszcze poprowadzić teatr, mówi: - Musiałbym się długo zastanowić, bo nie chciałbym już być potraktowany tak jak kiedyś. Jestem człowiekiem niezależnym, finansowo również. To, co robię, daje mi satysfakcję, więc niczego innego szukać nie muszę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji