Artykuły

Gra zwana życiem

Farsa wzbudza zwykle gromki śmiech, ale w sztuce Petra Zelenki beztroska zabawa zamienia się w gorzki rozrachunek aktorów z ich karierą i samym sobą.

On (Artur Barciś) i Ona (Beata Fudalej) mają żelazną zasadę - nie przenoszą problemów osobistych na scenę. Lecz rozwiedzionemu małżeństwu nie jest łatwo trzymać się tej prostej reguły. Zwłaszcza że występują w "Chińczykach", farsowej chałturze dla siedmiu aktorów, którą po odejściu reszty zespołu muszą wystawić we dwójkę. Miotają się po scenie i za kulisami coraz mniej groteskowi, coraz bardziej tragiczni.

On wciela się w pana domu, Ona jest dbającą za wszelką cenę o zachowanie pozorów przed gośćmi żoną. On, nie mogąc spamiętać imion zaproszonych, mówi w końcu zirytowany - "ludzie są do siebie nieznośnie podobni jak Chińczycy. Te same pensje i posady". A jednocześnie wydaje się, że aktorzy nie zauważają, jak stapiają się z granymi postaciami, napełniając je frustracją i urazami z prywatnego życia.

W centrum sztuki napisanej przez Petra Zelenkę-który przerobił farsę Michaela Frayna "Chińczycy" i dodał do niej motyw ukazania teatru od kulis i zapożyczony z "Czego nie widać", innej, słynnej komedii Anglika - jest zawód aktora, traktowany jako sens istnienia. Chociaż Ona i On mają dość chałtur i łatwego rozśmieszania publiki, to wychodząc na scenę, zatracają się w grze. Mimo że wystawienie we dwójkę sztuki rozpisanej na siedem ról jest niemal niemożliwe, muszą dokończyć występ. Show musi trwać, bo poza nim nie ma już w ich życiu nic. Ani dawnej miłości, ani propozycji zagrania w przedstawieniu na miarę ich talentu. Zostaje tylko dubbing oraz czytanie rozkładów jazdy, którym dorabiają po godzinach.

Spektakl w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej rozkręca się powoli. Najpierw aktorzy odgrywają farsę, w której co chwila coś zgrzyta, więc rozbawienie widzów stopniowo ustępuje dezorientacji. Jednak to zaledwie wstęp, po którym przychodzi clou, czyli przejście za kulisy. Tu Barciś i Fudalej są w swoim żywiole. Ale najważniejsze, że pośród licznych przebieranek i gagów reżyserce i aktorom udało się dotknąć życia. Gdy w finałowym akcie Beata Fudalej siada ciężko za kulisami i rozciera obolałe stopy a Artur Barciś, zdyszany, w rozpiętej koszuli, zachwyca się, że "grał jak anioł", granica między teatrem i życiem zaciera się. Śmiech znika. Liczy się już tylko to, jak gorzką cenę artysta musi zapłacić za próbę spełnienia się na teatralnej scenie.

"Rozkłady jazdy" były finałowym spektaklem przeglądu Komedie Lata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji