Artykuły

Głupiec mądry i odważny

AUTOR nazwał swoją sztukę tragifarsą. Już samo to określenie, a jeszcze bardziej atmosfera, która panuje w sztuce, zbliżają rzecz tę do określonego i znanego nam kie runku literatury, nie tylko dramatycznej. Myślimy o sztuce typu Ionesco i o prozie typu Kafki. Nie odbierając autorowi prawa do zadowolenia z samodzielnych przemyśleń i osiągnięć i w niczym nie obniżając wartości jego sztuki - warto zwrócić uwagę na pokrewieństwo, jakie wiąże jego tragifarsę z nutą drwiny tragicznej u Eugeniusza Ionesco, zwłaszcza zaś w jego "Krzesłach". Różnica zasadnicza polega chyba na rozwiązaniu samego węzła tragicznego: u Ionesco abstrakcyjna groteska góruje nad oskarżeniem, jakie kryje się w spiętrzeniu codzienności - Broszkiewicz przetrzymuje napór groteski i w końcowej fazie sztuki prezentuje nam jasny, niemal realistycznie sformułowany akt oskarżenia.

Tragifarsa Broszkiewicza choć z klimatu, a nawet po części z formy, jest tak bardzo cudzoziemska, czy, inaczej powiedziawszy, nowoczesna - w istocie swej jest arcypolska i arcytradycjonalistyczna. Dostrzegamy w niej sytuacje moralne bliskie naszej codzienności. I jeżeli nawet Lulek wymyka się z tego swojskiego obrazu - ostatecznie nie zapominajmy, że Lulek jest więcej niż postacią realistyczną, jest po prostu sumieniem, a zatem ma prawo postępować w sposób niecodzienny.

Tradycjonalizm treści owej tragifarsy objawia się przede wszystkim w tym, co ona piętnuje i oskarża. W gruncie rzeczy bowiem oskarża ona i piętnuje to wszystko, co już nieraz oskarżała literatura, w tym również dramatyczna. Te same obyczajowe przywary, drobne świństwa, prowadzące jakże często do zbrodni, ten sam etyl życia, egoistycznie poprawny, ten sam klimat dulszczyzny. Skoro już padł termin "dulszczyzna", warto dodać, że zwłaszcza w sposobie przeprowadzenia ostatnich sytuacji na scenie Broszkiewicz zbliża się do takiego piętnowania swych postaci i ich reakcji, jakie zastosowała jut Gabriela Zapolska. Nie świadczy to wcale o zapożyczeniach - świadczy to przede wszystkim o tym, iż od tamtych czasów nie zmieniła się natura zbrodni i codziennego zbrodniczego postępowania i nie zmieniła się natura ludzi, pragnących ratować własny spokój i opinię o własnej nieskazitelności kosztem potępienia innych zwłaszcza tych, w których nie opatrznie zbudzi się sumienie i wyznaczy im rangę oskarżycieli.

Czasy się zmieniają, nowe idee wychowawcze zstąpiły między ludzi i rozpoczęły swój odnowicielski pochód - ale miara zbrodni, zwłaszcza tych codziennych, nierozpoznawanych i nie dających się często podciągnąć pod literę prawa, bynajmniej się nie zmniejszyła. Dowodem na to jest chociażby potrzeba pisania o tych sprawach, którą uznają wnikliwi obserwatorzy lepszej codzienności, a do takich obserwatorów należy bez wątpienia świetny pisarz, jakim jest Jerzy Broszkiewicz.

Sztuka jego jest konkretna w określeniu zbrodni, nawet w określeniu miejsca, w którym te zbrodnie się dzieją - miejscem tym jest ziemia i wolno nam powiedzieć, że również i Polska, chociażby przez to, iż autor swą rzecz napisał po polsku i dla Polaków i że jego Lulek oraz antagoniści Lulka mówią po polsku i myślą po polsku i chociażby przez to, że Woźny jest woźnym z polskiego urzędu i postać Igły jest jakby żywiona na scenę - co prawda jako - z naszej współczesnej sytuacji społecznej. Wszystko to jest zatem polskie - arcypolskie, ale nie przestało być bynajmniej ogólnoludzkie. Stąd zwycięstwo autora.

I chyba dobrze się stało, że autor nadał zdarzeniom scenicznym tę groteskowo-abstrakcyjną postać, że konkretem jest tylko sama zbrodnia powszechna, a nie pokój mieszkalny, sąd, życiorysy postaci wokół Lulka. Autor sądzi nawyki obyczajowe tych ludzi, autor obnaża motywy ich postępowania. Nie konkretni ludzie są tu zatem najważniejsi, lecz konkretne ich działanie. Gdyby bowiem autor przyjął naturalistyczną kolejność opisu: najpierw dokładna prezentacja człowieka; wraz z podaniem koloru jego ineksprymabli, a potem dopiero jego uczynki - za wiele byłoby po stronie widowni porównywania, dopatrywania się, przymierzania do rzeczywistych sytuacji współczesnych, a w końcu i sam humanistyczny sens sztuki zatraciłby się w tym procesie.

Nie jest w istocie rzeczą ważną, czy rodzinka na scenie jest pochodzenia drobno-mieszczańskiego czy robotniczego, czy sędzia jest przedwojennym magistrem czy sędzią po kursach specjalnych, najważniejszy dla autora jest fakt, że zdarzają się takie reakcje ludzkie na świństwa, że zdarzają się takie zbrodnie, że czuje się zmuszony dzwonić na alarm. Ostatecznie wiadomo nam wszystkim, że każde nawet najszlachetniejsze prawo ma swoje luki, że w każdym, nawet najszlachetniejszym społeczeństwie rosną i nabrzmiewają potencjalni szuje, umiejący wykorzystać i prawo i zwyczaje epoki i nawet szlachetność bliźnich. Natura ludzka oczywiście da się zmienić - ale by ją zmienić, potrzebni są prócz polityków i wychowawców niejako oficjalnych również i pisarze, którzy w przenikliwymi artystycznym skrócie, a nawet przy pomocy artystycznej deformacji zwracają uwagę na zło obyczajowe i moralne.

Jak uporał się z tym materiałem Jerzy Jarocki, reżyser przedstawienia? Zaprezentował nam spektakl bardzo nowoczesny, uzupełnił myśl autora przez wypunktowanie najistotniejszych problemów, a więc samego oskarżenia Lulka i zjednoczonej reakcji przeciwko jego prawdzie, wypełnił puste miejsca w sztuce, zwłaszcza w trzeciej jej odsłonie, nadał całości tempo i starannie oddzielił surową powagę problemu moralnego od obyczajowych sensacyjek, a nawet od dowcipu. Dokonał zatem sporej pracy. Przede wszystkim należy z uznaniem przyjąć nowoczesny model przedstawienia, w którym jednak groteska nie zabija realistycznej prawdy. Nie było to chyba rzeczą łatwą. Reżyser posługuje się tekstem Broszkiewicza jak partyturą; i jest to chyba po myśli autora.

Ośmioro aktorów znakomicie przystosowało się do tego rodzaju dramaturgii i teatru. Chaplinowski Lulek znalazł konsekwentnego odtwórcę w Kazimierzu Iwińskim. Jest to rola zagrana jak gdyby bez wysiłku, ale to tylko zasługa aktora; gdy się zna tekst, wie się, że nastręcza on sporo trudności w kreowaniu tej postaci. Zbysław Jankowiak jest sędzią, dodajmy, sędzią pełnym miłych niespodzianek, bo obok namaszczenia urzędowego nie brak ochoty do frywolności. Roman Hierowski filozoficznie skreślił postać woźnego. Bardzo interesujący był Eugeniusz Ławski jako teść, znający życie, niełatwo wpadający w zasadzki.

A oto i cztery panie: Zofia Truszkowska - władcza Matka, obłudna w prośbie, groźna w karaniu. Liliana Czarska - kusząca, beztroska nawet w żałobie, pewna swego promieniowania, co jak by autor przewidział pisząc odpowiednie kwestie dla Żony. Aleksandra Górska jest Córką - ziółkiem jak chce tekst, w kilku błyskach ukazującą swą bezgraniczną podłość. Danuta Morawska jest dziewczyną w kilku kulturalnych, stonowanych wcieleniach.

Kazimierz Wiśniak zaproponował oschłą, więzienno-cmentarną dekorację i szykowne jednakowe kostiumy dla pań oraz smętno-zaniedbane odzienia dla mężczyzn. Teść oczywiście wyróżnia się elegancją; on już przeżył swe życie w lansadach.

O przedstawieniu tym można mówić dobrze. Mała Scena znowu powinna się stać modna, tak jak nią była wielokrotnie już w ciągu swego istnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji