Artykuły

"Miłość i próżność"

Na afiszu i w programie teatralnym obok tytułu spektaklu widnieje nazwisko Ksawerego Godebskiego jako autora sztuki pt. "Miłość i próżność". Firmowanie spektaklu tym nazwiskiem jest równie przewrotne jak i sam spektakl. Byłoby chyba słuszniejsze, gdyby firmowała go autorka tej parafrazy (i reżyser przedstawienia) Krystyna Meissner, uzupełniając listę współautorów wielu nazwiskami francuskich i polskich pisarzy - od Franciszka Villona po Franciszka Karpińskiego. Bagatela: rozpiętość dwóch wieków, na przestrzeni których tak wiele się zmieniło i w literaturze i w obyczajowości.

A przewrotność "adaptatorki" polega przede wszystkim na tym, że tę frywolną parafrazę sceniczną przypisuje się (bo nie wszyscy czytają program) człowiekowi, który w swej działalności społecznej był moralistą a w swej twórczości dramatopisarskiej - moralizatorem. Nielojalność - przepraszam za zbyt ostre określenie - adaptatorki polega też i na tym, że używając osoby i sztuki zasłużonego działacza politycznego i zasłużonego w swoim czasie dramatopisarza (głównego dostawcy tekstów dla Teatru Narodowego, potem teatrów lwowskich) dla wystawienia własnej kompilacji - pisze w programie teatralnym o swym inspiratorze i jego sztuce: "Chcielibyśmy także, żeby ten ożywiony kościotrupek wyszczerzył zęby w kierunku widowni i spróbował ją rozśmieszyć w miarę swoich zasuszonych możliwości".

Na szczęście Krystyna Meissner okazała się o wiele lepszym adaptatorem i reżyserem niż stylistą i walory jej spektaklu przesłoniły częściowo niezbyt ładny stosunek do Godebskiego.

Przede wszystkim potrafiła zrobić spektakl stylowy ze zszywki różnych tekstów z różnych epok i o różnych stylach. I to chyba walor największy - a może i jedyny. Bo o różnych konfiguracjach amorowych (tu co prawda występuje nie tradycyjny czworokąt lecz aż sześciokąt) w różnych wydaniach sporo już z dramaturgii i polskiej i obcej w naszych teatrach było. A próba stwarzania, w oparciu o tytuł spektaklu, jakiegoś tam problemiku na styku "miłość - próżność" - jest takim samym pretekstem, jak sam Godebski. Więc odrzucając wszelkie preteksty i szczudła trzeba powiedzieć, że chodzi tu o rozrywkowy spektakl zrobiony zgrabnie, z dowcipnymi pomysłami scenicznymi, nie bez umownej pikanterii, prezentujący różne z tej dziedziny literatury perełki różnej zresztą wartości. I gdyby wszyscy wykonawcy zagrali w stylu zaprezentowanym przez Joannę Godlewską (Zosia) - rzecz byłaby jeszcze bardziej smakowita, bo utrafiałaby nie w gusta poszukiwaczy (również i w teatrze) "tych rzeczy" lecz we współczesną wrażliwość, smak i poczucie humoru wyrobionej widowni. Nie znaczy to, że popełniono jakieś grzechy przeciw dobremu smakowi. Tylko że większość wykonawców (w tonacji Jedlewskiej próbował grać) - przy użyciu zresztą własnych środków wyrazu - Wiesław Nowosielski w roli Wiktora, jakiejś tam odmiany Figara, podobnie jak Zosia jest krewniaczką Zuzanny) grała jak w rekonstrukcji stylowej komedii osiemnastowiecznej.

Scenografia Krzysztofa Pankiewicza miała spotęgować klimat zmysłowej pikanterii, zmuszając jednak wykonawców do tego, by sypiali i chodzili po pościeli w obuwiu.

No więc w sumie - taka "cygańska" zupa z gwoździ" (tym "gwoździem jest oczywiście Godebski) - a czy wszystkim smakuje jednako, to już zależy od tego, kto jakie przyprawy lubi.

Tylko jedna smętna raczej refleksja na marginesie: uroczy i też w jakiejś mierze przewrotny jest ten wstawiony do sztuki Amorek, ale przestaje nas to zachwycać kiedy pomyśli się, że gra go kilkuletnie dziecko, wytresowane odpowiednio, w warunkach daleko raczej odbiegających od żłobka czy przedszkola...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji