Artykuły

Małe paryskie inferno

Dawno już nie widziany w Olsztynie Andrzej Burzyński przybył z Paryża, by przypomnieć się nam realizacją sławnej sztuki Jean Paul Sartre'a "Przy drzwiach zamkniętych". Nie zatarło się jeszcze wspomnienie "Czekając na Godota" Samuela Becketta w reżyserii Janusza Kozłowskiego- i widzimy na olsztyńskiej Scenie Kameralnej kolejne dzieło dwudziestowiecznej dramaturgii. Obie te sztuki w szczególny sposób się uzupełniają. Należą do tego samego nurtu, i dotykają punktu, do którego dotarła w połowie naszego stulecia tragedia nowożytna i którego dotąd właściwie nie zdołała przekroczyć: absurdalności ludzkiej egzystencji. Kwestia zagrożonej wolności jednostki staje tu w obliczu rozstrzygnięć ostatecznych i wyraża się obrazem zamknięcia, skazania, nieodwracalności.

Przedstawienie można uznać za udane. Nic tu właściwie nie jest chybione: nowy przekład Jerzego Adamskiego, adaptacja tekstu, scenografia Edwarda Ratuszyńskiego, czy wreszcie sposób, w jaki Andrzej Burzyński ustawił i poprowadził "swojego" Sartre'a. Burzyński nie gubi tego, co u Sartre'a najważniejsze, co nieodzowne dla ekspozycji istotnej cechy egzystencjalistycznego teatru: atmosfery niepokoju, ironii, prowokacji, która uderza widza już na początku - i nie znika aż do finału. Tytułowym, rzec można bohaterem dramatu jest przestrzeń, zwodnicza, paradoksalna, nieuchronna, określona pracowniczym terminem: "huis cios" - "przy drzwiach zamkniętych". Jesteśmy wszak, w piekle współczesności. Zamiast kotłów ze smołą - atrybuty przytulności i oswojenia, znamiona komfortu i - najbardziej wyrafinowana męczarnia. Bo - piekło to inni, konieczność kontaktu z innymi, i z tym wszystkim, czym człowiek zdążył uczynić się sam za życia. Ostateczna i niezmienna wiedza o sobie samym jest tu potępieniem, wolność - złudzeniem i przekleństwem.

Czarno-białe kostiumy postaci, czarno-białe wnętrze. Styl Drugiego Cesarstwa łączy się z estetyką ultranowoczesnego pensjonatu. Małe paryskie interno. Plastyka na usługach paradoksu, bezlitosna filozofia wsparta graficznym prawem kontrastu. Napięcia istnienia sprowadzacie ad extremum, obnażone jak nerwy. Przestrzeń i kolor jako namacalny korelat psychiczny doznań trójki skazańców. I światło, które zmienia natężenie, lecz nigdy nie gaśnie. Lampy jak monstrualne światłowody, fotele zgoła dentystyczne, monumentalny kominek. Precyzyjna nonszalancja, bliska okrucieństwa. Wyobraźnia scenografia Burzyńskiego skrzyżowała się trzeba przyznać, z filozofią egzystencjalizmu w sposób nader szczęśliwy.

Olsztyńska mała scena służy świetnie temu szamaństwu. Czujemy się opakowani w czerń. Drzwi sali są drzwiami piekła, granice - niepokojące. Niezrównany głos Ryszarda Machowskiego w roli infernalnego majordomusa, jego ironiczny dystans znalazł tu wyjątkowo celne zastosowanie. Choć jego rola to perełka, nie tracimy z oczu trójki szczęśliwców, po Corneillowsku tragicznych, i żałosnych całkiem współcześnie: ślicznej Estelle-dzieciobójczyni (Małgorzata Chryc-Filary stworzyła tu małe studium desperacji), perwersyjnej Ines, potępionej już za życia, której piekłem będzie nieodwracalnie bezwzajemna namiętność (Krystynie Jędrys udało się tu momentami wydobyć nuty uniwersalnego dramatu zazdrości). Wreszcie - Piotr Szaliński (Garcin). Funkcja asystenta reżysera nie przeszkodziła jego wyczuciu stylu, gdy pośmiertny kryzys człowieka w ogóle - zabawia dozą komizmu. To za razem kryzys mężczyzny, tchórzliwego dziennikarza i... mieszczucha -lowelasa. Śmierć to sprawa życiowa i może dlatego tak okrutna. Cóż - małe paryskie inferno...

Lubimy czasem, gdy wielcy filozofowie przypominają nam, że każdy ma takie piekło, na jakie sobie zasłuży. Premiera w Teatrze Jaracza pozwala wierzyć, że mamy jeszcze jakieś szanse.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji