Artykuły

W teatrze przed wakacjami

Zbliżająca się kanikuła wcale nie osłabiła życia olsztyńskiego teatru, a wręcz przeciwnie - niepomiernie je wzmogła. Artyści zamiast szykować się na ogórki. szparko zabrali się do roboty i rezultaty właśnie oglądaliśmy.

Wpierw miała miejsce premiera głośnej ongiś sartrowskiej sztuki "Przy drzwiach zamkniętych". Utwór ten zasługuje na uwagę z paru powodów. Pierwszy z nich, to osoba Autora, głośnego francuskiego filozofa i pisarza, współtwórcy egzystencjalizmu i jego żarliwego wyznawcy, relatywisty po trosze, laureata odrzuconej z gestem milionera literackiej nagrody Nobla, słowem - człowieka niesłychanie kontrowersyjnego i już przez to bardzo ciekawego. Pytając czy Sartre zestarzał się, ze smutkiem odpowiadam, że bardzo. Cóż, moda przeminęła, przeminęły problemy epatujące kiedyś społeczeństwa, intrygujące intelektualistów i prowokujące ich do wypowiedzi. "Przy drzwiach zamkniętych" zrobiła przed laty furorę na scenach Paryża, Nowego Jorku i Londynu. Dzisiaj - sztuka trąci myszką, zaś w czasach szalejącego terroryzmu i wiedzy o zagładzie, jak spowiedź oseska brzmią wyznania Garcina. Nie ma również żadnej sprawy pomiędzy Ines i Estelle. Wyspa Lesbos z jej wyuzdaniem i występnością jest niczym wobec kompleksów Portnoya, Skiroławek, książek Kosińskiego i innych jeszcze zjawisk towarzyszących naszej współczesności.

Czemu zatem wystawia się Sartre'a? Wszak nie stał się klasykiem, ani też nie ma innych intelektualnych powodów, dla których należy jego sztuki grać. To wszystko prawda, ale warto też pomyśleć o dramaturgicznym dorobku Sartre'a jako o świadectwie minionej epoki, która - czy tego chcemy czy nie - ukształtowała nas samych. Być może Garcin to zapowiedź tak dzisiaj powszechnego oportunizmu? Być może Ines to sui generis emancypantka? Być może Estelle to zapowiedź postaw konsumpcyjnych, które toczą społeczeństwa zachodnie?

Powód drugi, dla którego warto o spektaklu "Przy drzwiach zamkniętych" napisać, to osoba reżysera. Któż w Olsztynie nie zna Andrzeja Burzyńskiego? Faktem jest, że artysta ten był dotąd znany przede wszystkim jako aktor i jako malarz. Grywał przez wiele sezonów w olsztyńskim teatrze, tutaj po raz pierwszy narodził się "Niejaki Piórko" Michaux, tutaj odbywały się pierwsze malarskie, prezentacje uprawiającego sztuki., plastyczne aktora. Nagle - Andrzej Burzyński objawia całkiem nowe talenta, bierze się za reżyserię, i to za Sartre'a, który z wielu powodów nie fest łatwym kąskiem. I spożywa "Przy drzwiach zamkniętych" spokojnie,, może nie błyskotliwie, ale solidnie. Trójka aktorów, jaką reżyser miał do dyspozycji (gdyż Portier to rola epizodyczna) to diablo mało aby utrzymać w napięciu uwagę widowni przez półtorej godziny. Burzyński dokonał tego ze spokojem proponując teatr solidny, aktorski, słowem taki, do jakiego najczęściej tęsknimy.

Powodem trzecim wyróżniającym "Przy drzwiach zamkniętych" są aktorzy. Znakomitym Garcinem był Piotr Szaliński, który w olsztyńskim teatrze nie miał zbyt wiele szczęścia do dobrych ról. Tymczasem jest to - czego dowodzi Garcin - aktor bardzo dobry, wrażliwy, dysponujący solidnym warsztatem, dobrymi warunkami fizycznymi i dobrym głosem. Czegóż więcej trzeba aktorowi? Ano - odpowiednich ról, w których ~ miejmy nadzieję - będzie obsadzany.

Obydwie panie z tej sztuki były również bez zarzutu. Krystyna Jędrys (Ines) gra męską kobietę bardzo interesująco. Nie pozbawiona ciepłych akcentów i wrażliwa Ines stwarza konieczny w tym przedstawieniu klimat. Małgorzata Chryc-Filary (Estelle) to la femme fatale, która nie przynosząc kochankom szczęścia za życia nie przynosi go również współmieszkańcom Hadesu, Garcinowi i Ines. Estelle jest zmysłowa i zimna zarazem, jest piękna i odrażająca, wzbudza pożądanie a także nienawiść. Myślę, że tak właśnie wyobrażał sobie Estelle Sartre pisząc swoją sztukę.

Czwartym bohaterem dramatu jest Portier, którego gra Ryszard Machowski. Portier otwiera i zamyka akcję. Obwieszcza, że Hades przyjął właśnie dramatis personae i choć z Hadesu wyjść już nie można, to jednak powroty do realnego życia są we wspomnieniach lub tylko we wspomnieniach możliwe.

Powodem ostatnim, dla którego "Przy drzwiach zamkniętych" jest przedstawieniem interesującym, jest scenografia Edwarda Ratuszyńskiego (znanego dotąd w Olsztynie z ciekawej grafiki użytkowej). Ratuszyński zaprojektował scenografię sterylną, zgoła dentystyczną, na wskroś współczesną, przekornie utrzymaną w bieli, co doskonale zdaje się tłumaczyć moc białego piekła wybrukowanego szczerymi chęciami bohaterów.

Słowem - otrzymaliśmy w przedwakacyjnym prezencie ciekawe przedstawienie, które będzie grane również po wakacjach.

Paryż podbił olsztyński teatr i Olsztyn całkowicie. Tak właśnie można byłoby zawołać po drugiej przedwakacyjnej premierze "Opiekuna mojej żony" Georges'a Feydeau Tym jednak razem teatr zaproponował nam sztukę znacznie lżejszego kalibru, od początku do końca śmieszną, od początku do końca zabawnie naiwną. Są w tym względzie w Olsztynie pewne tradycje. 17 sierpnia 1968 r. w Nidzicy miała miejsce polska prapremiera "Niezawodnego systemu" tegoż Feydeau (w reżyserii Zbigniewa Kopalki i ze scenografią Danuty Pogorzelskiej). Tamten Feydeau był jednakże całkiem inny, leciuteńki, skrzący się zdrowym humorem paryskiej proweniencji, który przeniesiony na polski grunt miał się wcale dobrze. "Opiekuna mojej żony" spotkał nieco inny los. Olsztyński teatr posłużył się nieoryginalnym tekstem Jerzego Waldena, który Feydeau troszeczkę "poprawił" dodając mu rodzimej przaśności i dosłowności, a nadto "wzbogacając" tekst o kuplety wodewilowe, których obecność farsa z trudem znosi. W ten sposób otrzymaliśmy tekst trudny do zagrania po parysku, ale łatwy do zagrania po naszemu. Tropem tym podąża reżyser Krzysztof Ziembiński starając się wiernie oddać istotę rzeczy. I cóż? Zawoła ktoś: klęska, to nie jest francuska farsa, to nie jest Feydeau, który trudnej sztuki dramaturgicznej uczył się nie tylko w teatrze i w szkole, ale także w domu rodzinnym. To natomiast jako żywo Jerzy Walden! Nic bardziej mylącego. "Opiekun mojej żony" jest sztuka tak dobrą, zaś Feydeau dramaturgiem tak dobrym, że dzieła nie potrafią zepsuć nawet kosmate łapki "poprawiaczy". No i mamy Feydeau, mamy intrygę, dowcip, lekkość, a to wszystko obok scen przaśnych, swojskich, rodem z wątpliwej konduity "kabaretowej" przepychanki. Górą wszakże nasi, Francuzi i Polacy, którzy pospołu bawią olsztyńską publiczność. A mawiał nieodżałowanej pamięci Aleksander Sewruk, że jedną fars w sezonie powinien grywać szanujący się teatr. I miał rację.

Publiczność bawi się bardzo dobrze. Oderwana od codziennych problemów, od kłopotów, w świecie farsy odnajduje to, co najcenniejsze - zdrowy śmiech. W "Słowniku pisarzy francuskich" Jeana Malignona (Editions du Deuil, 1971) czytamy, że Feydeau połączył swoich utworach narodową francuską tradycję komediową z XVII-wiecznym fin du siecle'm stając się prawdziwym mistrzem finezyjnej francuskiej farsy. Śmiejąc się na "Opiekunie mojej żony" warto również o tym pamiętać.

Teresa Darocha, doświadczony scenograf, stworzyła ogromne salony wprost nie przystające do owej finezyjnej farsy, która woli warunki bardziej kameralne. Tymczasem salonowe landary gubią niekiedy dowcip, a szkoda.

Muzyka Piotra Hertla dostosowana została do waldenowskiej przeróbki i słusznie. Gdy były sceny z wodewilu - Hertel grał muzykę wodewilową, jak były sceny farsowe - grał jak z nut do farsy.

Kolejny współautor tego przedstawienia - choreograf Piotr Galiński poruszał się na linie pomiędzy wodewilem a farsą. I przeszedł pomyślnie przez cała sztukę nie czyniąc z choreografii elementu dominującego w przedstawieniu. Słowem - zachował równowagę i to ma swoją wartość.

W zespole aktorskim bryluje Władysław Jeżewski, bez wątpienia filar tego przedstawienia, broniący się niekiedy dość rozpaczliwie przed humorem prostackim i demonstrujący humor wysublimowany. Gdyby nie Jeżewski nie byłoby się z czego śmiać - powiedział jeden z widzów podczas przedstawienia. I miał rację, gdyż Charancon Władysława Jeżewskiego jest świetny, perfekcyjny, uroczy i zabawny. Same ochy i achy będą się rozlegały codziennie aż do wygrania sztuki. Kolejną znakomitą rolą popisał się Stefan Burczyk jako Caponet.

Parę zgranych kochanków tworzyli Tadeusz Lempkowski jako Doktor Filip (aktor ten jest klasycznym amantem przy tym niesłychanie sprawnym i śpiewającym) i Halina Ziembińska jako Gabriela, popisująca się ciekawie wykonanymi piosenkami. Zabawnym i dobrym Gratinem był Jerzy Lipnicki, przaśnym Pinconem Stefan Kąkol, Mirandą Janina Szczerbowska, a Eglantyną Ewa Nizik, znów przaśnym Ezechielem Waldemar Czyszak, Sędzią Krzysztof Ziembiński, a Sądowym woźnym Zbigniew Kaczmarek.

Cały bez wyjątku zespół aktorski bawi przez długie dwie i pół godziny publiczność. Pełen relaks, odpoczynek, pełne wakacje, po których teatr "Opiekuna mojej żony" również zamierza wznowić.

Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie: 1) Jean Paul Sartre "Przy drzwiach zamkniętych" (przekład Jerzego Adamskiego), reżyserią Andrzeja Burzyńskiego, scenografia Edwarda Ratuszyńskiego, premiera 30 maja 1987 r., 2) Georges Feydeau "Opiekun mojej żony" w przeróbce Jerzego Waldena, reżyseria Krzysztof Ziembiński, scenografia Teresa Darocha. muzyka Piotr Galiński, przedstawienie 16 czerwca 1987 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji