Artykuły

Zaczynamy na nowo?

PIEKŁO w salonie biedermeier - zgęszczone, ciężkie, dławiące; piekło bez wyjścia, piekło na zawsze, piekło, w którym nic się nie zmieniło piekło zastygłe w kształt ostateczny. I inne piekło - jeszcze żywe, jeszcze płynne, jeszcze nie zatrzaśnięte: piekło przy drzwiach otwartych, którymi można wyjść i obrać drogę. Czy istotnie można?

Te dwie jednoaktówki Sartre'a ("Ladacznica z zasadami" i "Przy drzwiach zamkniętych'') nie zostały połączone przypadkowo. Jedna w prostej (może nadto prostej), realistycznej konwencji, druga w kleszczach zgęszczonej metafory, demonstrują obie niemiłą prawdę o człowieku schwytanym w potrzask. Potrzask, do którego zapędza życie, nieuchronnie narzucając konieczność wyboru, który jest zbyt trudny. Potrzask, którym staje się życie - zwłaszcza od chwili osiągnięcia przez człowieka pełnej świadomości siebie i pełnej jasności w ocenie własnych czynów. Garcin już wie, nareszcie wie na pewno, że jest tchórzem i szmatą i że takim pozostanie. Inez wie, że zadręczyła śmiertelnie dwoje ludzi - dla przyjemności. I Stella wie, że utopiła własne dziecko - dla wygody. Lizzie wie, że wydała na śmierć Murzyna .bo była za słaba. Jej piekłem będzie dom Freda - piękny dom na wzgórzu, z ogrodem, z pięcioma służącymi.

"Piekło to są inni" - powiada Garcin. Ale Garcin jest tchórzem i nie mówi całej prawdy - nie mówi jej do końca. "Każde z nas jest katem dla dwojga pozostałych" - obwieszcza z satysfakcją Inez-sadystka. Ale także każde dla siebie. Bo piekłem jest świadomość powziętych decyzji, które wydały swe owoce i których cofnąć nie można. Nie ma to zresztą nic wspólnego z chrześcijańskim pojęciem grzechu, generalnie i arbitralnie klasyfikującym postępki, wyceniającym z góry ich wartość obiegową, jeśli nie wymienną. Na wybór, na decyzję nie ma ścisłej uniwersalnej recepty i nikt nigdy nie udzieli rozgrzeszenia. Miarą swych czynów, oskarżycielem, adwokatem i sędzią jest każdy dla siebie. I to jest początek piekła.

Dalej to już są "inni". Inni, którzy wpędzają w potrzask, a potem sądzą. Jątrzą i dręczą, osaczają się nawzajem uparcie i wściekle. Troje pensjonariuszy hotelowego gabinetu w "samousługowym piekle" to jedna z najczarniejszych, najbardziej duszących wizji okrucieństwa stosunków międzyludzkich. Wszystkie próby mediacji zawodzą; współżycie tych trojga jest zupełnie niemożliwe i niemożliwa jest jakakolwiek zmiana na lepsze

- absurd i rozpacz permanentnej niemożliwości. A jednak ci - potępieńcy bez krzty nadziei - przy "drzwiach zamkniętych" - "zaczynają na nowo"! To krwawa kpina, bez wątpienia. Ale jest w niej jakiś wisielczy optymizm. Przy "drzwiach otwartych" warto tym bardziej "zaczynać na nowo" - zawsze i mimo wszystko.

"Ladacznica z zasadami", znacznie głośniejsza i bardziej popularna, jest jednak sztuką nieporównanie mniejszego kalibru. Stosunkowo łatwa w odbiorze, efektowna i "teatralna" w tradycyjnym sensie - inaczej niż w "Przy drzwiach zamkniętych", gdzie założeniem jest po trosze psychiczne wykończenie widza - ma dużo scenicznego tempa, ruchu, akcji (nieprzypadkowo przerobiona na film); budzi bezpośredni oddźwięk u widza i u znakomitej większości widowni znajduje znacznie więcej uznania niż druga, połączona z nią w spektaklu jednoaktówka. Ta polityczno-etyczna historia o uczciwej, zdrowej moralnie, sympatycznej prostytutce, jest niewątpliwie trochę uschematyzowana, psychologicznie uproszczona i ułatwiona. Ale to niezmiernie pożyteczna sztuka, i nie dlatego jedynie, że bierze w obronę prześladowanych w południowych stanach Murzynów.

Nie to jest nawet najważniejsze, że prostytutka - nie licząc Murzyna, który jest tylko ofiarą - okazuje się jedynym człowiekiem pośród rozwiązłych purytanów, sfanatyzowanych rasistów, senatorów i szpiclów. Lizzie nie zna i nie rozumie teorii "prawdy elementarnej" i "prawdy wyższego rzędu". Za to my doskonale znamy tę teorię i wiemy, że służyła nie tylko linczowaniu Murzynów. "Prawda", która nie musi być prawdą, ale która ma "służyć sprawie" - jakaż to znana i nikczemna melodia!

Problem prawdy przecina się raz jeszcze i decydująco z problemem wyboru osobistego. Całe miasto poluje na Murzyna, by go powiesić czy zgoła podpalić, zmoczywszy benzyną. "Czy sądzisz, że całe miasto może się mylić? - oto ostatni z argumentów senatora. - Całe miasto, ze swymi proboszczami i pastorami, z lekarzami, adwokatami i artystami, z burmistrzem, z magistratem i z towarzystwami dobroczynności! Czy możesz w to uwierzyć?"

Nie. Lizzie nie może w to uwierzyć. Ale wie, że Murzyn jej nie zgwałcił. Kio ma rację: "całe miasto" czy ona sama? Czyja "prawda" jest wreszcie lepsza? Lizzie ulega, rezygnuje ze swojej własnej prawdy - i zostaje zdruzgotana. Nie tylko wybrała mylnie, ale wybrała wbrew sobie. Człowiek nie ma prawa zdradzać siebie samego z jakąkolwiek ideą czy racją zewnętrzną, której przeczy jego własne doświadczenie i własna świadomość moralna. "Całe miasto" może się mylić. Wiara w nieomylność "całego miasta" - oto jeden z nie najmniej ważnych współczynników zbrodni i fałszerstw naszego wieku.

"Ladacznicę" dano w teatrze na początek, wieczoru, chyba słusznie, jako wprowadzenie do piekła. Wielka rola kobieca, na której spoczywa cały ciężar sztuki, przypadła Danucie Koryckiej. Tę rolę Korycka udźwignęła.

Może nazbyt demonstracyjni i nieco powierzchownie akcentowała profesjonalne nawyki i akcesoria sposobu bycia prostytutki, umiała jednak trafić w ton szczerej prostoty i naiwności: miała naturalną świeżość reakcji, była odruchowo oburzona, zagubiona i bezbronna, zbuntowana i uległa. W każdej chwili przerastały ją wypadki i w każdej chwili reagowała na nie żywiołowo. Nie miała nic do u-krycia - była cała "na wierzchu".

Nie dopisał, niestety, Fred. W tej niełatwej, nieco deklamacyjnej i nie pozbawionej fałszów roli Bogusław Danielewski grał nerwowo i gwałtownie, nie tracąc przy tym sztywności. Inni za to nie zawiedli. Artur Młodnicki (Senator) ze swadą rasowego mówcy "w imieniu narodu amerykańskiego" przekonywał Lizzie, że powinna podpisać fałszywe zeznania. Bardzo rzetelnie ,skromnie, bez melodramatyzmu zagrał ściganego Murzyna Cyryl Przybył. Doskonały epizod policjantów, ze skondensowanym w czasie pokazem rzemiosła, dali Zbigniew Wójcik i Jerzy Adamczak.

Osobna sprawa to osławione drugie zakończenie "Ladacznicy", napisane dla filmu w roku 1952 - w pięć lat po prapremierze. Nieodparcie przywodzi ono na myśl najgorsze wzory powojennej kinematografii radzieckiej. Lizzie wbrew całej logice sztuki, ni stąd ni zowąd zostaje bohaterką i z bronią w ręku ratuje Murzyna, zasłaniając go przed rozwścieczonym ternem (potem razem z nim pójdzie dowiezienia). Według wskazówek inscenizacyjnych autora w końcowej scenie "jej biała ręka mocno obejmuje jego czarną rękę. Oświetla ich odblask płomieni". Ten plakatowy, powierzchownie propagandowy optymizm kompletnie niweczy sens całości i degraduje rangę artystyczną sztuki o wiele pięter.

Reżyser Artur Młodnicki postanowił zaprezentować kolejno obydwa zakończenia (dobrze, że najpierw to pierwsze): zabieg teatralnie bez wątpienia atrakcyjny i budzący - po zapowiedzi, miłe poruszenie na widowni. Trwa ono jednak tylko do chwili ponownego odsłonięcia kurtyny. Bo nagle fałsz zgrzyta w każdym słowie; zgrzyta tym ostrzej, że aktorzy nie są w stanie "przeskoczyć" z dobrze napiętego i umotywowanego psychologicznie rozwiązania w sytuację tak sztuczną i z tekstem tak "dętym".

Obfitsze w inwencję i bardziej wyrównane aktorsko jest przedstawienie "Przy drzwiach zamkniętych". Scenografia Marcina Wenzla - w "Ladacznicy" raczej neutralna - tutaj nad i wyraz sugestywnie współdziała w określeń u klimatu sztuki. Wbrew zaleceniom autora nie jest to zresztą wcale piekło w "salonie biedermeier". Na otwartej w głąb scenie ogromna, wysoka makieta drzwi, które się "zamykają", stylizowana jest bardzo dyskretnie na wieko trumny stojącej na sztorc. Pod reflektorami grają jaskrawo trzy ustawione skośnie kanapy: zielona, żółta i bordo. Poza tym jeszcze ponura bryła brązu na proscenium. To wszystko - nie licząc ludzi.

Sartre celowo uzwykla swoje "piekło", niesamowitość wyprowadza bardzo stopniowo z samego tylko tekstu. Czy jednak autentyczny "salon biedermeier" wzmocniłby metaforę? Nie jestem tego pewien. Sytuacja ukształtowana w scenografii Wenzla wydaje mi się scenicznie czystsza, bardziej skupiona. To prawda, że reżyser wraz ze scenografem szokuje widza od pierwszej chwili - może za wcześnie. Ale dusznota tego piekła na trzech kanapach za trumiennymi drzwiami jest bardzo gęsta. Chciałoby się tylko jeszcze więcej skupienia: gry jeszcze cieńszej, bardziej stonowanej, jeszcze subtelniej i głębiej drążącej podtekst psychologiczny, celniej eksponującej zawartość intelektualną i wszystko refleksy wielkiej metafory. Ale i tak jest dobrze.

Pierwsze skrzypce gra tym razem zdecydowanie Ewa Szumańska (Inez). Jest właśnie najbardziej skupiona, napięta, od pierwszego wejścia budzi czujną uwagę. Świetnie ubrana, męska, i agresywna, ma tyle przewrotnie kobiecego wabika, ile tylko może mieć lesbijka. Inez czai się jak pająk, plącze nici i oplątuje się sama; ma ruchy pająka i przeraźliwie jasną świadomość sadystki skazanej na piekło. Jest mocna, pewną siebie i - naładowana niepokojem; jest stłumiona, nawet, kiedy krzyczy. Swą katowską piosenkę nuci kapitalnie.- Myślę, że jest to życiowa rola Szumańskiej i najlepsza rola całego wieczoru.

Jerzy Adamczak (Garcin) gra na pewno bardzo inteligentnie; ma, jak zawsze, rolę wystudiowaną w szczegółach. Akcentuje tchórzostwo czytelnie, a nie natrętnie; przydaje sporo charakterystycznych detali, z których nie zawsze przecież wyłania się jakieś "wnętrze". Gdyby jeszcze zechciał zagrać z lekkim tłumkiem - parokrotnie wydaje się zbyt głośny, zbyt jaskrawy - byłaby to rola znacznie ciekawsza.

Stella Zdzisławy Młodnickiej nie psuła piekielnej harmonii, powinna się wszakże stanowczo nauczyć wymawiać francuskie imiona (imię Roger nie jest pisane fonetycznie). I znowu wiele, pochwał należy się Juliuszowi Grabowskiemu. Jego diabelski kelner z przedziałkiem był tak umiarkowanie demoniczny, tak pełen rezerwy i tak niesamowici Jego ostatnie dyskretne pojawienie się w otwartych drzwiach - w zakończeniu - było prawie wstrząsem. To zakończenie to zresztą także jeden z lepszych pomysłów Artura Młodnickiego, który prowadzi swoje przedstawienia coraz bardziej interesująco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji