Artykuły

Czarodziej Wojtyszko

Z całą pewnością łamy gazety nie są najwłaściwszym miejscem do powielania plotek, ale mówiło się w maglu, że "w Polskim śmierdzi trupem". Przekładając owo stwierdzenie na język "cywilów" czyli ludzi spoza teatru, znaczyło to ni mniej, ni więcej, iż Teatr Polski we Wrocławiu robi bokami i tylko patrzeć jak dobije do dna. Lata cale wiodło mu się kiepsko albo nawet jeszcze gorzej.

I nagle cud. Drzemiący aktorzy fruną wysoko i pięknie, wolni jak ptaki od wszelkich zaszłości. Skąd to przebudzenie? Co się siało? Właściwie nic specjalnego. Przyjechał do Wrocławia fachowiec. Gdy bywał tu ostatnio urodził się "Kandyd" - do dziś w repertuarze Teatru Polskiego i z tym samym zespołem zrealizował w teatrze telewizji "Powieść teatralną" Bułhakowa. Ów facet ma jeszcze pewną cechę, która go zdecydowanie wyróżnia. On nic tylko deklaruje, ale naprawdę kocha aktorów. Z wzajemnością. I tu tkwi cała tajemnica. W jednym miejscu spotykają się bliscy sobie ludzie, którzy chcą razem coś zrobić naprawdę. Ba,. jeszcze z tej wspólnej pracy czerpią przyjemności. Jak już wszyscy domyślili się zasugerowani tytułem, tym czarodziejem jest MACIEJ WOJTYSZKO.

Ludzie z tak zwanej branży to wiedzą, natomiast moich Szanownych Czytelników namawiam do wybrania się z dziećmi na sztukę "Bambuko, czyli skandal w krainie gier" albo oglądanie we wtorkowym programie tv kolejnych odcinków "Mistrza i Małgorzaty", lub wreszcie wybranie się do Teatru Kameralnego na "Garderobianego".

Wojtyszko w różnym stopniu i na różnych piętrach maczał w tym palce. "Bambuko" to napisana przez niego sztuka, a właściwie mały musical dla dzieci. Tym, którzy interersują się literaturą adresowaną do dzieci (niesłusznie nazywana dziecięcą) przypomnę tylko, iż Wojtyszko jest ojcem-twórcą Bromby. Telewizyjna realizacja "Mistrza i Małgorzaty" to spełnienie jednego z jego marzeń. "Garderobiany" jest dowodem wiary w ludzi. Wojtyszko doskonale zna wrocławskich aktorów. Nie tylko ich zna, ale też ceni. Oni (aktorzy) to wiedzą i więcej już słów nie trzeba. "Garderobiany" to wspaniała sztuka o teatrze. Wspaniała, ale kolosalnie trudna. W niej ważna jest nie tylko każda rola. ale też każdy oddech aktora. Do tego trzeba mistrzów albo ludzi natchnionych.

Żebym nie był tu gołosłowny, weźcie sobie Państwo na tapetę takiego wspaniałego artystę jak IGOR PRZEGRODZKI. Po kolei zbiera najcenniejsze nagrody, jakie w naszym pięknym kraju można przyznać artyście teatralnemu. Nie nadaje się (jeszcze?) u nas tytułów szlacheckich, ale gdyby p. Igor żył w Anglii z pewnością otrzymałby tytuł Sira. Bohater "Garderobianego" tak został nazwany przez autora, czyli Ronalda Harwooda. O autorze wyczytacie wszystko w teatralnym programie. Tak więc Przegrodzki w roli Sira nie jest przypadkiem. On jest Sirem.

Prapremiera polska sztuki Harwooda odbyła się w Warszawie w Teatrze Powszechnym. Sira grał Zapasiewicz, a garderobianego Normana - Pszoniak. Trudno uciec od porównań. W sztuce nie można stosować sportowych kryteriów; ale Przegrodzki na taśmie jest głębszy i jakby bardziej tragiczny. A może, po prostu inny? Myślę, że chociaż mały ułamek biografii Sira dotyka bezpośrednio Przegrodzkiego. Stary aktor i... może! W tym tkwi pewna tajemnica. Sira i p. Igora. Ona jest prosta, a mogę to napisać, ponieważ rozmawiałem, pytałem, patrzyłem wielokrotnie. Postać, którą gra Przegrodzki i on sam, mają tę sarną charyzmę. Jeśli startuje się z takich pozycji, to tylko pół kroku do sukcesu. Wrocławski Sir zrobił więcej.

JERZY SCHEJBAL zagrał największą i najpiękniejszą swoją rolę. Jego garderobiany (czyli Norman) jest wysmakowany. Począwszy od sposobu poruszania się, a skończywszy na beztekstowych komentarzach mimicznych do poszczególnych kwestii. To jest kreacja, jakie rzadko ogląda się w teatrze. Tak się wspaniale składa, że jest też wykładowcą w szkole teatralnej i w tym wypadku może być najszlachetniejszym wzorem dla swoich studentów. Sądzę, że takie sceny jak reakcja na śmierć Sira czy teatralne zabobony, stanowią pewną tkankę, na której zbudował tę postać.

Po tych dwóch panach, na trzecim miejscu postawiłbym rolę Madge MIROSŁAWY LOMBARDO. To jest też majstersztyk. Rzadko w teatrze spotyka się taką precyzję i dyscyplinę. Ani jednego zbędnego gestu czy grymasu twarzy. Nie mogę tylko pojąć dlaczego tak długo p. Lombardo siedziała na ławce "rezerwowych".

GRAŻYNA KRUKÓWNA swoją Lady narysowała bardzo ostro, ale ileż w tej zewnętrznej oschłości jest ciepła, delikatności, niespełnienia marzeń.

Trudne zadanie miała EWA SKIBIŃSKA pretendująca (przepraszam inne panie) do miana gwiazdy tego teatru. Zagrała wniebowzięta naiwna, ale zdecydowaną na wszystko. Myślę, że w tej roli najważniejsza była sztuka wydobycia prawdy o młodej dziewczynie, której marzy się teatralna kariera (w podrzędnym zespole jako pierwszym etapie) i to się jej udało.

Są jeszcze epizody, które w tej realizacji są tak samo rzetelnie i twórczo zrealizowane. Zwłaszcza Geofrey CEZAREGO KUSSYKA i Oxenby STANISŁAWA MELSKIEGO.

Zęby aktorzy tak "fruwali" potrzebny jest czarodziej. Jak w każdej pracy najważniejszy jest człowiek, który ją wykonuje. Sukces tej sztuki, o tym jestem przekonany, polega na tym, że "mieszał" w tym Maciej Wojtyszko vel Czarodziej.

Ten mój mozaikowy tekst złoży się Państwu w całość po obejrzeniu "Garderobianego". Słowo honoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji