Wrocław. Zmarł Ryszard Gwalbert Misiek
Ryszard Gwalbert Misiek urodził się w Legnicy 63 lata temu, zmarł 24 sierpnia we Wrocławiu, a pochowamy go w najbliższą sobotę na cmentarzu na Maślicach.
Studiował mechanikę na Politechnice Wrocławskiej i filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim, ale tak naprawdę pochłaniała go muzyka, a dokładnie jazz.
Ostatni raz dłużej rozmawialiśmy (do białego rana), gdy we wrocławskim klubie Queen grał solo na saksofonie tenorowym piękne soulowe kawałki i ludzie przy nich tańczyli. Bo on potrafił jednym swoim dźwiękiem porwać wszystkich. To sztuka. W zasadzie nawet Wielka Sztuka.
Dziś nazwisko Ryszard Gwalbert Misiek mówi coś tylko rówieśnikom. A to był facet, który dostał stypendium im. Krzysztofa Komedy (1974), wygrywał Jazz nad Odrą (i jako muzyk, i jako kompozytor) w czasach, kiedy był to jeden z najbardziej prestiżowych festiwali w Polsce, wreszcie założył najbardziej wyjątkowy teatr muzyczny w Polsce.
Wrocławskie władze tego prezentu nie przyjęły, bo to już nie były te władze, które przytuliły mima Henryka Tomaszewskiego i guru teatralnej awangardy Jerzego Grotowskiego. Dla urzędników był Misiek artystą zbyt nieobliczalnym, a nawet wywrotowym. Polski Teatr Instrumentalny (1975-1987) był dość mrocznym przedsięwzięciem, co podpowiadają same tytuły pierwszych wrocławskich premier: "Duch nie zstąpi bez pieśni" (1975), "Preludia portre towe" (1976) czy pierwsza gdyńska realizacja "Sonata widm" (1978). Palce w nich maczał jako reżyser Bogdan Koca, teraz dyrektor jeleniogórskiej sceny.
"Miś", "Micho", "Rycho", jak nazywali go wtedy koledzy, wyprzedził trochę czas i nikt nie potrafił tego docenić. Wrocław, niestety, zmarnował wiele takich talentów.
Rysiek urodził się w Legnicy 63 lata temu, zmarł 24 sierpnia we Wrocławiu, a pochowamy go w najbliższą sobotę na cmentarzu na Maślicach. Gdzie teraz gra, nie podpowiem. Ale dla niego muzyka była demonem.