Artykuły

Naznaczeni

Jednemu kino przypisało rolę papieża, drugiemu - księdza Popiełuszki. Występem we wchodzącym właśnie na ekrany "Świętym interesie" PIOTR ADAMCZYK i ADAM WORONOWICZ ostatecznie zrywają z ekranowym wizerunkiem świętych.

W Filmie Macieja Wojtyszki (Premiera 26 sierpnia) wszystko zaczyna się od spadku. Gustaw Rembowski zapisuje w testamencie samochód swoim dwóm synom: Leszkowi (Piotr Adamczyk) i Jankowi (Adam Woronowicz). Warszawa M20 to tylko z pozoru bezwartościowy seledynowy gruchot. Auto miało w przeszłości należeć do Karola Wojtyły, przez co ludzie wierzą, że posiada właściwości uzdrawiające. Leszek i Janek zaczynają więc gorączkowe poszukiwanie kupca papieskiej warszawy.

Oczywiście obaj aktorzy nieprzypadkowo znaleźli się w obsadzie: Wojtyszko wykorzystał wizerunki Adamczyka i Woronowicza, by się nimi w filmie pobawić. Przy okazji pozwolił im nie tylko puścić oko do widowni, ale też jeszcze bardziej oddalić się od ról, którym zawdzięczają swoje największe sukcesy. I zamknąć je na klucz w szufladzie z napisem "ksiądz".

Kim są dziś odtwórcy ról księdza Popiełuszki i Jana Pawła II, dobrze wiemy, lecz kim byli, zanim wdziali sutanny?

Poza głównym nurtem

Cofnijmy się na moment do lat 80. Na osiedlu Przydworcowym w Białymstoku chłopcy spędzają popołudnia, kopiąc przed blokiem w piłkę. Wśród nich jest Adaś Woronowicz. Nie myśli jeszcze o aktorstwie. Chce zostać zawodowym sportowcem. Chodzi do klasy z Markiem Citką, późniejszym reprezentantem Polski, który właśnie zaczyna piłkarską karierę.

Mniej więcej w tym samym czasie Piotr Adamczyk dostaje od wujka kolarzówkę. Też łapie sportowego bakcyla. Kolarzem jednak nie zostaje z powodu... nadwrażliwych oczu ("Muchy mi do nich wpadały, łzawiłem i wyścigi kończyły się wywrotkami").

Zanim obaj zdecydują się na szkołę teatralną, będą mieli jeszcze kilka pomysłów na życie. Woronowicz na przykład studia historyczne, a Adamczyk - karierę budowlańca w Londynie. Do warszawskiej PWST ten pierwszy dostaje się w roku 1993, ten drugi - dwa lata wcześniej. Piotr Adamczyk jest bardzo ambitny. Już na drugim roku zdobywa stypendium w brytyjsko-amerykańskiej szkole aktorstwa w Londynie. Uczy tam wprawdzie Jeremy Irons, ale także wykładowcy, którzy zupełnie nie mają kontaktu ze sceną, więc młodego aktora wcale nie kusi kontynuacja nauki w Anglii: - Największą wartością, którą wywiozłem z Londynu, było obejrzenie ponad 60 przedstawień. A sama szkoła? Dzięki niej dowiedziałem się, że w Warszawie mamy bardzo dobrą szkołę - opowiada.

Gdy wraca do Polski, jest połowa lat 90. Startują pierwsze telenowele, rozkręca się rynek pracy dla aktorów. Adamczyka ciągnie na mały ekran, tyle że nie do seriali, lecz do Teatru Telewizji, gdzie gra swoje pierwsze znakomite role, między innymi w "Sprawie Stawrogina" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego i "Dziadach" w adaptacji Jana Englerta. W serialowy nurt nie daje się też wciągnąć Woronowicz. - Na moim roku studiowali Janek Wieczorkowski, Magda Stużyńska, Andrzej Nejman. Poszli na castingi do "Złotopolskich" do "Klanu" i dostali role. Ja totalnie sobie odpuściłem chodzenie, staranie się. Zaraz po studiach dostałem angaż w Teatrze Rozmaitości. Reżyserowali tam Piotr Cieplak, Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski. Czego można było chcieć więcej? - wspomina.

Przez długi czas kino ich nie rozpieszcza. Adamczyk gra epizod w "Cwale" Zanussiego. Obaj spotykają się w realizowanej z rozmachem, ale jednak telewizyjnej produkcji "Boża podszewka" Izabelli Cywińskiej. Pierwszą dużą rolę - genialnego pianisty - Adamczyk dostaje w roku 2002, w filmie "Chopin. Pragnienie miłości" w reżyserii Jerzego Antczaka, ale choć o produkcji jest głośno, za rozgłosem nie idą kolejne propozycje. - Stanąłem przed wyborem : grać nadal w Teatrze Telewizji i na scenie, i być aktorem kategorii "e", czyli "e tam, taki aktor z teatru, nie znasz", czy skorzystać wreszcie z coraz liczniejszych propozycji i zagrać w serialu - opowiada aktor. - Miałem świadomość, że podjęcie tej decyzji będzie się wiązało ze zdradą ideałów. Na początku drogi marzyłem przecież o tym, żeby grać w teatrze, tak jak moi mistrzowie: profesor Zapasiewicz, profesor Holoubek. Ale nie mogłem nie zauważyć, jak bardzo zmienił się rynek. Wiem, że gdybym nie zdecydował się na popularność telewizyjną, pani dziś nie chciałaby ze mną rozmawiać, a w teatrze przestano by mi dawać duże role, bo pokutuje przekonanie, że dobry aktor musi być znany. Niestety, ta zasada nie działa w odwrotności: znany nie znaczy dobry, ale tym już nikt sobie nie zawraca głowy - tłumaczy. Role w "Na dobre i na złe" oraz "Pensjonacie Pod Różą" przyniosły mu -jak się wkrótce okazało - nie tylko rozpoznawalność.

Żywoty świętych

Zanim Giacomo Battiato przyjechał do Polski szukać obsady do filmu o Janie Pawle II, jego żona zadzwoniła do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, by zorientować się, który polski aktor nadawałby się do roli Karola Wojtyły. Sekretarka, która odebrała telefon, poleciła jej Adamczyka. - Studiowałem w szkole warszawskiej. Nigdy nie grałem w teatrze w Krakowie. Skąd więc ta pani z PWST miała mnie znać, jeśli nie z telewizji? Dzięki temu - spotkałem się z reżyserem, spodobałem się i dostałem rolę - opowiada. Tak aktor z "Na dobre i na złe" i Teatru Telewizji z dnia na dzień znalazł się w samym centrum kinowego wydarzenia, które budziło w Polakach największe emocje od czasów ekranizacji "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana. Filmy "Karol. Człowiek, który został papieżem" (2004) i "Karol. Papież, który pozostał człowiekiem" (2005) jeszcze nim powstały, już były fenomenem. Oczywiście nie z powodów artystycznych, lecz socjologicznych. Jako pierwsze kinowe biografie Jana Pawła II były po prostu skazane na sukces, zwłaszcza że ich twórcy, portretując wyidealizowany pontyfikat, postawili na emocje, wzruszenia oraz znaczące gesty.

A kreacja Adamczyka? - Dobrze sobie poradził w ramach tego, w czym mógł działać - mówi Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego, w którym Adamczyk przez lata występował. - Widziałam go w dużo bardziej interesujących rolach - nie ma wątpliwości Izabella Cywińska.

Rola nie była przełomowa, mimo to doprowadziła do przełomowych wydarzeń w życiu aktora. Na bieżąco relacjonowały je kolorowe magazyny, których stał się ulubieńcem. "Gala": "Po filmie na mojej sekretarce sporo nagrań zaczynało się od słów Szczęść Boże!. Dzwonili duchowni, zapraszając mnie na rozmaite uroczystości, na przykład wieczór papieski"; "Dostawałem listy z najdalszych zakątków świata: Dominikany, Boliwii, Panamy. "Gentleman": "W Nowym Jorku jechałem limuzyną do Reutersa, gdzie udzielałem wywiadu dla 15 stacji na żywo. Samochód prowadził czarnoskóry szofer w białych rękawiczkach. Kiedy zapytał mnie, czy napiję się koniaku, automatycznie zjechał barek". Ponownie "Gala": "Czasami miałem sposobność poznać niezwykle bogatych ludzi. Jadłem z nimi na przykład sushi owijane w cienką warstwę złota".

Dobijali się do niego nie tylko duchowni, media i bogacze, ale przede wszystkim reżyserzy. Z popularnością, której nie zdobył po 1989 roku chyba żaden inny aktor - choćby z tego powodu, że żaden inny polski tytuł z tego okresu nie był pokazywany w tak wielu zakątkach świata - trzeba było coś zrobić.

W pierwszej kolejności przyszły, rzecz jasna, propozycje ról w sutannach, które jedna po drugiej odrzucał ("Już wszystko w tej sprawie powiedziałem, nie interesuje mnie odcinanie kuponów"). Uchronił się tym samym przed tym, co spotkało Michała Żebrowskiego, który przyjmując po "Panu Tadeuszu" kolejne propozycje ról w filmach kostiumowych, do dziś walczy z wizerunkiem "arcypolskiego bohatera". W drugiej kolejności - jako że był to rok 2005, apogeum popularności polskich komedii romantycznych - pojawiły się propozycje ról amantów. Adamczyk pasował do nich jak ulał. I wiekiem, i urodą. A także dlatego, że model filmowego amanta wraz z polskimi mężczyznami przechodził właśnie metamorfozę.

Miejsce twardziela, jakiego wcześniej grywał Bogusław Linda, a dziś Marcin Dorociński, zaczęli zajmować na ekranie faceci z miękkim sercem, podporządkowani silnym, wyzwolonym kobietom, jak na przykład porzucony przed ołtarzem Kornel z "Testosteronu" czy Artur z "Lejdis". Czy można wyobrazić sobie w takich rolach kogoś bardziej odpowiedniego niż Adamczyk: dojrzały mężczyzna z doskonale zakonserwowanym chłopięcym urokiem, którego współpracownicy i znajomi do dziś, mimo że ma 38 lat, nazywają Piotrusiem?

Maratończyk

Półtora roku po premierze filmu "Popiełuszko. Wolność jest w nas" wydaje się, że Woronowiczowi rola księdza namieszała w życiu znacznie mniej niż Adamczykowi, bo i zasięg rażenia był inny. Charyzmatycznie zagrany przez niego Popiełuszko był idolem nie świata, lecz Polaków.

Próbując umówić się z Adamem Woronowiczem na rozmowę, nie trafiłam więc ani na ścianę w postaci agentki, ani kalendarz wypełniony próbami. Aktor przekonuje, że jego życie po "Popiełuszce" wiele się nie zmieniło. Jeździ komunikacją miejską, nadal pasjonuje się historią, czas wolny spędza z żoną i dwójką dzieci: siedmioletnią Karoliną i dziesięciomiesięczną Ritą. - Zawsze martwię się, że jakoś tak, cholera, nie pasuję do wizerunku gwiazdora. Nie uprawiam sportów ekstremalnych, nie nurkuję, nie jeżdżę na lodowiec na narty. Żebym chociaż spotykał się z jakąś popularną aktorką. A tu nic, nuda! - uśmiecha się. Owszem, po "Popiełuszce" do Woronowicza też zaczęły spływać propozycje ról kinowych, tyle że nie postaci z pierwszego planu, ale raczej drugiego lub nawet dalszych. I nie w produkcjach komercyjnych, lecz u twórców kina autorskiego, którym Popiełuszko w obsadzie po prostu dawał szansę na dodatkową widownię. A jednak to, co pokazał w epizodach w "Rewersie" Borysa Lankosza i "Chrzcie" Marcina Wrony, przerosło oczekiwania zarówno reżyserów, jak i widowni. Tragikomiczny urzędniczyna smalący cholewki do bohaterki granej przez Agatę Buzek, w którego wcielił się w "Rewersie", budził równocześnie zażenowanie i współczucie - niewielka rola, ale niesłychanie charakterystyczna i z charakterem zagrana. Z kolei demoniczny gangster Gruby z "Chrztu" Marcina Wrony przywołuje na myśl mistrzowską kreację Gary'ego Oldmana z "Leona zawodowca". Zresztą dla tych, których nie odstraszyła ideologiczna otoczka filmu "Popiełuszko. Wolność jest w nas" - którego premiera miała bardziej charakter wydarzenia kościelnego niż kulturalnego - i obejrzeli produkcję, znakomite role Woronowicza u Lankosza i Wrony nie były zaskoczeniem. Między słowami (bo scenariusz był laurkowy) aktor zbudował tam nie spiżowy pomnik, lecz bliską widzowi postać zwykłego śmiertelnika, który duchowym przywódcą narodu stał się nie z bożej woli, ale ze zwykłej ludzkiej (nie tylko katolickiej) potrzeby pomagania innym.

- Zależy mi na tym, żeby grać dobrze, a nie wszędzie - tłumaczy Woronowicz swoje podejście do zawodu. - W szkole startowałem w biegach długodystansowych na tysiąc pięćset, trzy tysiące metrów. Nauczyłem się wtedy, że trzeba mieć parę na te ostatnie czterysta metrów.

Sprinter

W ostatnich dwóch latach Piotr Adamczyk został współwłaścicielem restauracji (Stary Dom w Warszawie), firmy producenckiej (Aperto Films, wraz z Dariuszem Miłkiem), wspomógł uruchomienie teatru (Imka Tomasza Karolaka), grał w spektaklu Jana Englerta w Narodowym, a zgodnie z informacjami z portalu Film-polski.pl wystąpił w ośmiu filmach kinowych i trzech serialach, w tym w głośnym i niezwykle czasochłonnym "Naznaczonym". Duża część kinowych produkcji z jego udziałem to nadal komedie romantyczne, co mogłoby mu grozić zamknięciem w kolejnej szufladzie. O tyle niefortunnej dla zdolnego aktora komediowego (przypomnijcie sobie sceny łóżkowe z Izą Kuną w "Lejdis"), że polskie filmy z tego gatunku bywają romantyczne, ale prawie nigdy śmieszne. Na szczęście Adamczyk nie ogranicza się do polskiego rynku. Przed rokiem zagrał w Portugalii w dramacie "Second Life", w tym roku wystąpi w Finlandii w filmie kostiumowym.

- Podobnie jak Borysa Szyca ciągnie go w stronę Hollywood - twierdzi Maciej Englert. - Marzenie o Hollywood wziąłbym w cudzysłów - odżegnuje się Adamczyk. - Tu przecież nie chodzi o tak zwaną karierę, raczej o sprawdzenie, jak oni pracują. W jaki sposób ekipa pomaga aktorowi osiągnąć skupienie. Kiedy oglądam na przykład Seana Penna, to widzę, że jego gra nie jest techniczna. Że jego mózg tak bardzo oszukuje własne emocje, iż to pęknięcie emocjonalne zdarza się na ekranie - mówi, dodając po chwili: - No tak, tylko zakładam, że nikt mu nie krzyczy nad uchem, nie przerywa ujęcia, bo ktoś mu dziobnął mikrofonem w kadr. A u nas? Mam wrażenie, że brakuje zrozumienia dla naszej aktorskiej pracy, przecież z zewnątrz wygląda to tak banalnie: och, wymamrotał jakieś zdanie, odwrócił się i poszedł. Ale by zagrać cokolwiek tak do bólu prawdziwie, potrzebne jest stworzenie na planie odpowiednich warunków, a tymczasem nikt poza aktorami nie wie, jak one powinny wyglądać. My za to nie wiemy, jakimi metodami je stworzyć - tłumaczy.

Dwa lata temu na ekrany włoskich kin weszła "Rezolucja 819", pierwszy film koprodukowany przez firmę Aperto Films (otrzymał Grand Prix na festiwalu w Rzymie). Do produkcji Adamczyk wszedł za namową Battiata, który rzecz reżyserował. Jednak do decyzji o rozpoczęciu działalności producenckiej skłoniły go też doświadczenia z polskich planów. - Porozumienie z reżyserami i producentami bywa bardzo trudne. Jako aktor mam zupełnie inny punkt widzenia, rodzaj wiedzy, która może okazać się w produkcji bardzo przydatna - tłumaczy.

Ma szerokie plany związane z Aperto Films, ale szczegółów na razie nie zdradza. Zresztą i tak musi pędzić na plan. Jest w trakcie zdjęć do kolejnej komedii romantycznej - "Och, Karol 2" w reżyserii Piotra Wereśniaka.

Sukces sezonowy?

Gdy Adamczyk skończy zdjęcia do "Och, Karol 2", Woronowicz będzie właśnie wchodził na plan nowego filmu Marka Koterskiego "Baby są jakieś inne". Zagra u niego, po raz pierwszy po "Popiełuszce", rolę pierwszoplanową. We wrześniu czeka go też jeszcze jedna ważna zmiana: po latach wraca do teatru, który jest dziś bez wątpienia jedną z najważniejszych scen w kraju - do TR Warszawa. - Zdaję sobie sprawę, że to wszystko może się za chwilę skończyć. Pamiętam początki, swoją pierwszą pensję. Do dziś mam tamtą umowę z Teatrem Rozmaitości. Na 480 złotych brutto plus 70 złotych za każdy spektakl. Tylko że wtedy Rozmaitości nie były tak popularne jak dziś, więc nie graliśmy dużo. Były dni, kiedy dzwoniliśmy do kasy i pytaliśmy, ilu jest widzów. Niekiedy bywało ich mniej niż aktorów na scenie. Wchodziłem do aktorstwa, kiedy gwiazdami byli Bogusław Linda, Cezary Pazura. Mija dziesięć lat, wchodzi następna grupa i następna. W tym zawodzie sukces jest bardzo sezonowy - przyznaje.

Sezon na Woronowicza i Adamczyka trwa. Oczywiście obsadzenie ich przez Macieja Wojtyszkę w głównych rolach w "Świętym interesie" jest także pokłosiem ich ról księży. Bo kto inny miałby zagrać chcących zarobić na świętości braci Rembowskich, jeśli nie aktorzy, którym się to w rzeczywistości udało?

- Myślę, że ludzie inteligentni zrozumieją żart - mówi Woronowicz. - Jest w tym wszystkim dystans. My go w każdym razie mamy i życzymy go widzom - zapewnia Adamczyk.

Oni zresztą o odbiór filmu nie muszą się specjalnie martwić, bo na występie w nim i tak już wygrali. Dali wyraźny sygnał, że role papieża i Popiełuszki zostawiają daleko za sobą. Dobrze, gdyby teraz ten sygnał podchwycili polscy filmowcy. W przypadku Adamczyka - nie tylko ci od komedii romantycznych, a w przypadku Woronowicza - ci, którzy do tej pory dawali mu tylko epizody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji