Artykuły

"Hamlet" zniknął

"Hamlet" to sztuka o współczesności. Każdej współczesności. To dramat, który, aby ze sceny zabrzmieć prawdziwie, musi nawiązywać do aktualnej rzeczywistości. Czymże jest zatem "Hamlet" roku 1994, wystawiony przez Andrzeja Marię Marczewskiego na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy? Jest sztuką o władzy. O magicznej potędze władzy. O dążeniu do niej wszelkimi możliwymi sposobami I próbie utrzymania jej za każdą cenę. Za cenę zbrodni, zdrady, zaprzedania przyjaźni, sprzeniewierzenia się miłości, za cenę, w końcu, przywiedzenia kraju do zguby i oddania "jak na tacy" korony wrogowi.

Ale "Hamlet" to rzecz wielopłaszczyznowa, rozprawiająca o licznych sprawach - także o filozofii, metafizyce, moralności. To ogromny scenariusz, z którego reżyser musi wybrać poszczególne elementy w proporcjach do jego interpretacji koniecznych i wypełnić je własną ideą. Podobnie jest z rolami - stwarzają aktorom nieograniczone możliwości. Pod warunkiem, że artyści mają naprawdę coś od siebie na ten temat do powiedzenia.

Pierwotny zamysł Marczewskiego - alternatywnej obsady, kiedy to Hamlet może być też Klaudiuszem, a Ofelia - Gertrudą - zamysł, by każdy z aktorów zagrał dwie role, a więc stanął niejako po dwóch brzegach prawdy, z których jest każda subiektywna, odnajdywał się kolejno na obu stronach medalu, był zadaniem dla aktorów bardzo trudnym.

Być może dlatego reżyser się w ostatniej chwili z niego wycofał. Ale być może też uczynił tak z powodu odzywających się tu i ówdzie, jakby trochę "na zapas", głosów potępiających owo przedsięwzięcie. Tak czy owak na premierze dwóch obsad nie pokazał. Wybrał lepszą?

Widzów usytuowano po tej samej stronie rampy co aktorów. Umożliwiło to wykorzystanie do gry ogromnej przestrzeni nad sceną - jej krużganków i schodów imitujących zakamarki elsynorskiego zamku. Jest to na pewno ciekawy zabieg inscenizacyjny. Ta umiejętność operowania rozlicznymi planami, oryginalna wyobraźnia przestrzenna Marczewskiego w połączeniu z ciekawą oprawą plastyczną Elżbiety Tolak, wizualnie bardzo przedstawienie urozmaiciły. Harmonijna jest też kompozycja spektaklu i tempo akcji. Brakuje w nim natomiast specjalnych fajerwerków aktorskich, choć nie ma i dysonansów.

Marian Czerski prowadzi rolę Hamleta wiarygodnie. Najlepszy jest w scenach miłosnych z Ofelią i w scenach obłędu. W pierwszych - przejmuje cierpieniem, w drugich -bawi dowcipem (choć może to już zasługa Szekspira?). Sporo duszy tchnął w postać Klaudiusza Krystian Nehrebecki, sporo zastosował też środków, chwilami jednak, zwłaszcza w relacji z niektórymi partnerami, wątpliwości budzi jego młody wiek. Najlepszą kreację stworzyła w roli Gertrudy Jadwiga Andrzejewska, mimo iż nawet wielkie emocje wygrywa bardzo kameralnymi środkami - emanuje ekspresją. Na jej twarzy w jednej chwili malują się najrozmaitsze emocje - spod idealnej na pozór maski wyzierają z wielkim kunsztem pokazywane mgnienia prawdy. Dobrze prezentuje się Ofelia Małgorzaty Witkowskiej. Przekonuje nie tylko wrażliwością i wdziękiem, ale i niezgorszym jak na młodą aktorkę warsztatem. A Piotr Milnerowicz Poloniuszem po prostu jest. Perełkę dramatu stanowi na pewno scena z grabarzami. Leszek Polessa i Czesław Lasota tworzą dwie bardzo odmienne, choć w równej mierze komiczne postaci. Nie tylko komiczne. Budzą śmiech i refleksję. Zresztą śmiech i refleksja w tym spektaklu przeplatają się nieustannie. Komedia demaskuje tragedię, jak w życiu...

Ale premierę przysłoniło pożegnanie, jakie zespół i widzowie spontanicznie zgotowali byłemu już dyrektorowi Andrzejowi Marii Marczewskiemu. Scena tonęła w kwiatach i łzach. "Hamlet" zniknął w cieniu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji