Artykuły

"Crazy for you", czyli odrodzenie teatru Roma

Szczęśliwie jednak, zanim zachorowałem, udało mi się dotrzeć na premierę "Crazy for You"- musicalu George'a Gershwina, który zainaugurował nową dyrekcję w Teatrze Muzycznym Roma. Dyrektor Wojciech Kępczyński, znawca i entuzjasta musicali, o którym w Polsce stało się głośno po musicalowych premierach, jakie przygotował na scenie w Radomiu, przejął Romę w atmosferze małego skandalu. Jak wszystkie reformy w naszym kraju, tak i ta, jaką stara się wprowadzić w Romie, spotkała się z protestem i strajkiem zespołu zaniepokojonego tym, że chce się zrobić coś lepszego niż było. To u nas normalne, więc słusznie Kępczyński nie przejmował się pomówieniami nieudaczników i obiboków i po prostu robił swoje, a rezultat przedstawił na pierwszej premierze. Wystawił musical, który od 1992 roku cieszył się na Broadwayu powodzeniem przez ładnych parę łat, reklamowano go tam jako "nowy musical Gershwina", co wydawało się dziwne, zważywszy, że Gershwin nie żył już wtedy od 55 lat, ale - coś w tym prawdy było.

Wzięto mianowicie na warsztat Gershwinowski musical "Girl Crazy" z roku 1930, napisano na nowo libretto, zachowując właściwie jedynie pomysł wyjściowy (młody chłopak wysłany przez rodzinę z Nowego Jorku na głęboką prowincję zakochuje się w miejscowej dziewczynie), dodano dwa wielkie przeboje z innego musicalu i filmu, i okazało się to w sumie dość strawne. Dość, bo oczywiście jak przytłaczająca większość klasycznych musicali, tak i ten libretto ma wątłe i banalne; tym, co niemal zawsze decyduje o sukcesie i klasie musicalu, jest przede wszystkim jego muzyka i jego inscenizacja.

Muzyka wiadomo: słynne przeboje "Girl Crazy", czyli "I Got Rhythm", "Embraceable You" i "But Not for Me", do tego dwa dodane: "Someone to Watch Over Me" i "Nice Work If You Can Get It" zawsze wywierają wrażenie! Orkiestra, nieco jak sądzę zmodyfikowana, przygotowana i prowadzona przez Macieja Pawłowskiego, brzmiała w porządku i radziła sobie z Gershwinem jak trzeba. Inscenizacja, scenografia i choreografia (Wojciech Kępczyński, Małgorzata Treutler i Janusz Józefowicz) do pokazania bez kompleksów na każdej przyzwoitej scenie - gdyby to trochę rozbudować i dodać więcej tancerzy, to na Broadwayu też. A zatem - czy już tam jechać?

Lepiej jeszcze trochę poczekać. Warszawska "Crazy for You" przy wszystkich swoich wielkich zaletach raz jeszcze potwierdziła, że artystów musicalowych mamy w zasadzie tylko połowicznych. Już umieją tańczyć, ale jeszcze nie radzą sobie ze śpiewem. Niestety, czołowa para bohaterów nie miała głosów na duży teatr i na dużą orkiestrę. Większość cudownych piosenek Gershwina (choćby "Embraceable You") była przez to trudna do usłyszenia, nie mówiąc już o zrozumieniu tekstu. To, co sprawdza się np. w teatrze Buffo, przy niewielkim zespole muzycznym i na mniejszej sali, nie całkiem zdało egzamin w Romie, w warunkach normalnego, wielkiego spektaklu. Najlepiej obroniła się Justyna Sieńczyłło; jej numer wokalno-taneczny zyskał też bodaj największe brawa.

Bo owacja w ogóle była ogromna, i w gruncie rzeczy jak najbardziej zasłużona; coś się zaczęło dziać w warszawskiej Romie, otwarła się kurtyna na szeroki świat, zobaczyliśmy coś, na co w Warszawie czekaliśmy od dawna, tyle że przydałby się Wojciechowi Kępczyńskiemu ktoś, kto tak jak Józefowicz nauczył młodych ludzi musicalowego tańca, nauczyłby z kolei młodych ludzi musicalowego śpiewu... Ale nie narzekam, bawiłem się na "Crazy for You" doskonale, a czego nie dosłyszałem, to sam sobie po cichu dośpiewałem, bo przecież to przeboje znane mi na pamięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji