Artykuły

Bez urlopu od śmierci

- Reżyseruję w Łodzi spektakl "Noc ciemna zmysłów". To sztuka o problemie aktorów mocno zanurzonych w intensywnym poznawaniu tego, co się ogólnie nazywa pełnią życia, a jednocześnie są owładnięci entuzjazmem, rozpalonym doktryną św. Jana od Krzyża. Premiera we wrześniu i mam nadzieję, że Logos pokaże spektakl także we Wrocławiu - mówi Polsce Gazecie Wrocławskiej reżyser i poeta Bogusław Kierc. Od czwartku w księgarniach jego nowy tom poetycki "Rtęć".

Z Bogusławem Kiercem [na zdjęciu], poetą, aktorem, reżyserem i dramaturgiem rozmawia Małgorzata Matuszewska:

Najnowszy tom Pana poezji nosi tytuł "Rtęć". Dlaczego? Przecież rtęć jest substancją trującą.

- Jest substancją trującą, ale rtęć to także żywe srebro. Kojarzy się z powiedzeniami żywy jak rtęć, czuły jak rtęć. To także była niegdyś istotna materia w termometrach. Pole znaczeń jest dość obszerne. Czytelnikom obdarzonym bardzo czułym słuchem skojarzy się z innym jednosylabowym wyrazem, kończącym się także na ć - śmierć.

Pisze Pan wiele o śmierci. Nie za wiele?

- Właściwie jest obecna w Rtęci od pierwszego wiersza, nawet zastanawiam się, czy jest w tym tomie tekst wykraczający poza obecność śmierci. Podkreślam, że nie chodzi o ponure memento mori, tylko o#8230; ożywiającą świadomość śmierci.

Ma ją Pan?

- Nigdy mnie nie opuszcza. Nie robię sobie od tej świadomości urlopu, jest we mnie tak silna i codzienna, że w żaden sposób nie traktuję jej jako straszaka czy cienia padającego na życie. To jest świadomość dynamizująca. Wskazuje, że...

... trzeba zdążyć z wypełnieniem zadań?

- Nie jest nawet świadomością, że trzeba zdążyć. Nie wiem, czy zdążę, czy to jest sprawa czasu. Śmierć nie jest fenomenem związanym z czasem. To brzmi dość dziwnie, bo zazwyczaj śmierć kojarzy się z czasem, przy alegoriach śmierci nieodłącznym atrybutem są klepsydra i kosa. Jeśli można mówić o wizerunku śmierci, choć wolę uciekać od jej personifikacji, myślę, że jest bezobrazowa. Nie jest nawet zdarzeniem. Śmierć to stan. Przemijający. Pewnie nieunikniony, na tym opiera się moja wiara. Podkreślam, że świadomość śmierci i bycia przed śmiercią nie jest dla mnie dołująca. Rtęć radykalnie nazywam książką agonalną, ale mocno wypełnioną radością, życiem. Jest książką pogodną.

Podobnie jak ks. Twardowski mówiąc o śmierci, afirmuje Pan życie.

- Ks. Twardowski jest mi bardzo bliski. Jako poeta (także poeta nieodczytany w pełni, bo czytany wedle pewnej kliszy), i jako osoba, z którą miałem szczęście blisko się spotykać.

Przyroda w Pana wierszach przywołuje trochę pamięć o twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza.

- Być może jest podobieństwo. Na ile potrafię wczytać się w jego poezję, u niego śmierć - upraszczając - jest pewną nieodwołalnością rozkładu. U mnie śmierć jest tym, co składa, scala, a nie tym, co rozkłada. Jest czynnikiem integrującym. Tak to czuję.

To piąty tom wydany w Biurze Literackim. Były dwa wydania Zaskrońca, Szewski poniedziałek, Plankton, Cło. Rtęć jest jubileuszowa?

- W pewnym sensie tak. Co więcej, w serii poetyckiej nosi numer 50.

Portal Wywrota.pl i Biuro Literackie organizują konkurs na szkic krytycznoliteracki dotyczący Pana twórczości. To trudne zadanie dla konkursowiczów. Jest Pan ciekaw efektów?

- Bardzo. Nie jest ciekawa moja próżność, ale interesuje mnie, co czytelnicy odkryją. Ciekawi mnie rozmowa z czytelnikiem. W Przemyślu byłem jurorem konkursu recytatorskiego poświęconego mojej poezji, według tamtejszej zasady: współczesny autor, któremu poświęcony jest konkurs, zostaje jego jurorem. Słuchałem wszystkich wykonawców, usłyszałem także wiersze, o których istnieniu już zapomniałem. W przeważającej ilości wykonawców były to dla mnie interpretacje zaskakujące i budujące. Zbudowała mnie przede wszystkim ich umiejętność odkrywania nowości, odkrywania mnie przede mną, choć także bardzo głęboko i trafnie odczytywali intencje wierszy. To było tak ich własne, że słuchałem z szacunkiem i pokorą. Myślę, że czytelnicy Rtęci pewnie też powiedzą mi o czymś, o czym nie wiem.

W życiu zetknął się Pan bezpośrednio ze śmiercią. Czy takie spotkania zmieniają życie?

- Tak. Zetknąłem się. To zrozumiałe, jaką przemianą jest takie bycie z umierającym człowiekiem. Ale chcę powiedzieć o doświadczeniu jednej z najbardziej przejmujących - śmierci zwierzęcia. Naszej kotki. Przeżywaliśmy cały proces jej umierania. Przez oddalenie, niemożność spoufalenia się z umierającym stworzeniem w czułości i współodczuwaniu, byliśmy cisi wobec tego, co ona przyjmowała ze swoją kocią godnością, ale też ze sprzeciwem, kiedy się w ostatniej chwili napuszyła, a potem uległa. To było dla nas bardzo pouczające doświadczenie. Także doświadczenie bycia współstworzeniami.

Rtęć ma oryginalny układ, podzielił ją Pan na trzy części: Odliczanie, Doliczanie, Kamień i laur. Jaki był Pana zamysł?

- Dość radykalny. We wszystkich moich książkach zestawiam wiersze tak, że całość można traktować jako poemat. Tym razem zależało mi na pewnej ostentacji: jest wyliczanka wierszy: 1, 2, 3, 4, 5 do 27. Numer 27. jest spojeniem dwóch siódemek, bo odwrócona siódemka to dwójka w arabskim zapisie. Odwracam wyliczankę i zaczyna się: 6, 5, 4, 3, 2, 1. Kryzys następuje w wierszu dwudziestym siódmym. Tym numerem oznaczyłem wiersz o spowiedzi. Potem tekst biegnie do zera, czyli śmierci. W agonii byłby to kres, ale okazuje się, że tak się nie stało, wobec tego się dolicza, jest część Doliczanie.

Potem następuje rozdział składający się z jednego wiersza, który traktuję jak nagrobek, z całym poczuciem humoru i powagi. To jednocześnie wiersz żartobliwy, jak niektóre nagrobki Sępa-Szarzyńskiego, jest również wierszem poważnym, sumującym, wychodzącym poza sumę, wierszem, w którym pozwalam sobie na komentarz do swojej poezji i do siebie. Mam świadomość, że inny byłby stosunek do mojej poezji, gdybym zajmował się wyłącznie pisaniem, a nie byłbym komediantem. Podobnie, jak kiedyś powiedział Herbert, że byłby bardzo cenionym rysownikiem. Uważam wiele rysunków Herberta za rewelacyjne, ale on sam uznał, że nie może się tym zajmować, bo na jego rysowanie popatrzą jak na rysowanie poety, a na poezję, jak na poezję historyka sztuki, który zajmuje się także rysowaniem. Taki jest mechanizm postrzegania. Trzeba być albo tym, albo tym. W tym wierszu również śmieję się z tego, jak czasami bywa postrzegana moja poezja, bo bardzo często wydaje się żartem, albo surowcem dla moich dokonań aktorskich, a to niezupełnie tak jest. Albo - zupełnie tak nie jest.

Czy spowiedź, o której pisze Pan w wierszu Po (spowiedzi), jest potrzebna współczesnemu człowiekowi?

- Jestem człowiekiem jawnie wierzącym, tzn. nie czynię ze swojej wiary osobistej tajemnicy, ale nie dodaję sobie też tym żadnej wartości. Wobec ludzi niewierzących lub innej wiary nigdy nie odczuwam żadnej przewagi. Znając istotę spowiedzi, uważam, że niezależnie od wyznania, spowiedź jest bardzo intymnym spotkaniem osób: penitenta i spowiednika. Spotkaniem niemal na granicy miłosnego, wtedy, kiedy jest gruntowną spowiedzią. To wyraźnie widać w spowiedzi prawosławnej, kiedy kapłan otula penitenta epitrachylią (odpowiednikiem stuły). Co więcej, tam penitent wyznaje swoje imię, razem z kapłanem trwają w przytuleniu, co pokazuje sens spowiedzi. Dla mnie spowiedź jest również czymś takim, co się wiąże z ewangelicznym przykazaniem jedni drugich ciężary noście. W wymiarze idealnym pojęcia spowiedzi, jest przekazaniem ciężaru drugiej osobie. Spowiedź to także spotkanie z samym sobą, bo nie mam samego siebie bez ciebie.

Wkrótce wystawi Pan własną sztukę w Teatrze Logos w Łodzi. Oparł ją Pan o własne doświadczenia aktorskie?

- Reżyseruję spektakl "Noc ciemna zmysłów". To sztuka o problemie aktorów mocno zanurzonych w intensywnym poznawaniu tego, co się ogólnie nazywa pełnią życia, a jednocześnie są owładnięci entuzjazmem, rozpalonym doktryną św. Jana od Krzyża. Czy to jest uzurpacja, czy to są złudzenia, bohaterowie nie bardzo wiedzą i sprawiają wrażenie, że nie chcą wiedzieć. A mimo to jest to noc wyjątkowej próby, w której dochodzi do konfrontacji sięgających poza sztukę. Dotyczy ich intymności i pragnienia odsłonięcia prawdziwego siebie, nawet za cenę nieuświadamianego wzajemnego okrucieństwa, w radykalności dochodzenia do prawdy o sobie. To odkrywanie prawdy jest bolesne także dla nich samych. Premiera we wrześniu i mam nadzieję, że Logos pokaże spektakl także we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji