Artykuły

Notatka T-RO/06/2010

Londyńska Opera Królewska Covent Garden ogłosiła swoje plany ("The Independent" z 16 marca 2010 roku). W lutym 2011 roku odbędzie się prapremiera opery "Anna Nicole", o życiu Anny Nicole Smith - modelki "Playboya" i celebrytki, która zmarła w 2007 roku po przedawkowaniu narkotyków. Muzykę komponuje Mark-Anthony Turnage, autorem Libretta jest Richard Thomas, współtwórca kontrowersyjnego musicalu Jerry Springer: The Opera. Nasi rodzimi celebryci jak zwykle mają gorzej i na razie muszą się zadowolić udziałem w "Trafiacie" Mariusza Trelińskiego (w charakterze roztańczonych gwiazd).

Michał Zadara krytykuje niemiłe mu konwencje: "Opera lubi pływać we mgle - to ma być ładne, ma oczarować widza i wciągnąć go w muzykę. Tak jak teatr w swoim wydaniu konserwatywnym - ma wzruszać i pokazać nieuchronność klęski wielkich pasji, a jednocześnie zostawiać trochę nadziei na przyszłość. Spektakle, które realizują tę ideologię, dostają nagrody od czasopisma "Teatr" ("Dwutygodnik.com" nr 26/2010). Nie ma sensu przytaczać nazwisk laureatów i tytułów nagrodzonych przez "Teatr" sztuk - nie psujmy faktami zgrabnej teorii. Reżyserowi teatralnej wersji "Pół żartem, pół serio" przypominamy jedynie słynną puentę filmu: "Nikt nie jest doskonały".

Maciej Nowak na portalu krytykapolityczna.pl obrazowo opisał zalety polskiego teatru: "Michał Zadara wygłosił kiedyś taką tezę, że polski teatr jest lepszy od polskiego kina. A jest lepszy, bo jest homoseksualny. Tłumaczę to przez kontrast. Polskie kino jest heteroseksualne, maczystowskie. Łatwo można to zauważyć na planie filmowym, wszyscy są poubierani w paramilitarne ciuchy, testosteron króluje. Skutkuje to tym, że polskie kino jest bardzo niedobre, nie ma luzu. Kamera w polskim kinie jest fiutem po prostu. I to kino jest fiutem robione. Są tam eksploatowane wszystkie męskie stereotypy, podczas gdy w polskim teatrze homoseksualizm jest metodą kwestionowania całego porządku społecznego, jest rewolucyjny. Poza wszystkim raport profesora Burszty o uczestnictwie w kulturze mówi wprost, że odbiorcami kultury w Polsce są kobiety, młodzież i geje. Burszta mówił o młodzieży i kobietach, ale że geje też, to wiem skądinąd. DHM, czyli dorosły heteroseksualny mężczyzna do teatru nie pójdzie. Albo pójdzie, żeby zaimponować kobiecie". Wobec tych słów autor rubryki musi dokonać coming outu: jestem DHM-em i chodzę do teatru. Co więcej - wiem, że nie jestem w tym osamotniony. Bo przecież raport profesora Burszty stwierdza, że odbiorcami kultury w Polsce są kobiety, młodzież i dorośli heteroseksualni mężczyźni. Burszta mówi o młodzieży i kobietach, ale że heteroseksualni mężczyźni też, to wiem skądinąd.

"T.E.O.R.E.M.A.T." otrzymał sporo nagród w Konkursie na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Europejskiej. Daje do myślenia, że za dawne dzieło uznawany jest tekst o trudnym do ustalenia statusie. Podstawą jest przecież scenariusz filmowy. A jeszcze do tego - ze względu na prawa autorskie - oficjalnie sztuka jest autorskim projektem Grzegorza Jarzyny inspirowanym Pasolinim. Co widać choćby w zapisie tytułu. Wobec tych niejasności radzimy samemu nagrodzonemu traktować siebie jako L.A.U.R.E.A.TA.

Jury Opolskich Konfrontacji Teatralnych "Klasyka Polska 2010" też miało w tym roku kłopot: "Nagrodziliśmy głównymi nagrodami dwa przedstawienia, które naszym zdaniem na taką nagrodę zasługiwały, ale przy założeniu, że ideału niebyło" - powiedział PAP jeden z jurorów, Tadeusz Nyczek. "Tak się stało dlatego, że nie spotkaliśmy dzieła spełnionego do końca pod każdym względem. Były dwa przedstawienia, które były nieporównywalne pod względem artystycznym, ale każdemu z nich coś brakowało do ideału, który moglibyśmy nazwać Grand Prix". Nagrodę główną przyznano "Ziemi obiecanej" z Teatru Polskiego we Wrocławiu - można zrozumieć wątpliwości. Natomiast laureat nagrody specjalnej - spektakl "Iwona, księżniczka Burgunda" z opolskiego Teatru Lalki i Aktora - żeby być bliżej ideału, nie powinien być teatrem lalkowym. Jury zastanawiało się, czy nie przyznać opolskim lalkom Grand Prix festiwalu. "Zadrżały nam trochę serca i ręce, bo byłoby to tak wielkie i prowokacyjne wyzwanie dla teatru dramatycznego, że mogłoby to spowodować nieznane reperkusje". Na przykład powstanie związku zawodowego lalek?

Coś dla mrożkologów. Reżyser Stefan Szlachtycz wspomina etiudę Janusza Majewskiego "Rondo", gdzie grał kelnera, a Sławomir Mrożek klienta. "Mrożka, ksywka Hipek, poznałem po wojnie, w klasie w Liceum Nowodworskiego. [...] Był w niej też Artur Wieczysty, syn założyciela słynnej szkoły tańca. To prof. Marian Wieczysty ustawiał nasze filmowe tango. Potem szliśmy do mnie, posiadacza magnetofonu Szmaragd - jednego z pierwszych w Krakowie - produkcji NRD. Wyglądał jak walizka, ważył ponad 20 kg. [...] Miałem na nim nagrane tanga. Ćwiczyliśmy godzinami. Ja musiałem tańczyć za kobietę. Pociły się nam ręce, więc trzymaliśmy się przez chusteczkę. Po jakimś czasie czuliśmy obrzydzenie do siebie. Z tego tańca wzięło się potem "Tango" Mrożka" ("Duży Format" nr 13/2010).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji