Artykuły

Z aktora na dyrektora, czyli co z tym teatrem? Marszałek ocenia

Teatr Dramatyczny to niemała instytucja, ma 4-milionowy budżet i 70 pracowników. Trudno to wszystko oddać w ręce osoby, która nie ma doświadczenia w zarządzaniu. A Piotr Półtorak będzie je dopiero nabywał - ocenia wicemarszałek Maciej Żywno. Mówi też m.in. o Wierszalinie i konkursie na dyrektora Książnicy Podlaskiej.

Rozmowa z wicemarszałkiem Maciejem Żywno.

Monika Żmijewska: Zarząd Województwa Podlaskiego przegrał w sądzie z wojewodą walkę o inną wizję konkursu na dyrektora Teatru Dramatycznego. Chcieliście anulować wyniki pierwszego konkursu i ogłosić nowy. Tymczasem wojewoda uchwałę o ogłoszeniu nowego konkursu unieważnił, a sąd przyznał mu rację. W efekcie obowiązują wyniki pierwszego konkursu, co oznacza, że dyrektorem jest jego zwycięzca, czyli Piotr Półtorak, aktor tej sceny, przewodniczący Rady Miejskiej w Wasilkowie, sympatyzujący z PiS. Taki obrót sprawy traktuje pan jako porażkę?

Maciej Żywno, wicemarszałek województwa podlaskiego z ramienia PO, odpowiedzialny m.in. za kulturę w regionie: Samorząd każdego dnia mierzy się z rozstrzygnięciami sądowymi w różnych sprawach, których jest sporo, bo prawo jest niejednoznaczne. I tak było też w przypadku konkursu. Przyjęliśmy ten wyrok sądu, szanujemy go i traktujemy w kategoriach rozwiania wszelkich wątpliwości. Nasze ambicje, czy wygraliśmy sprawę, czy też nie, są tu mniej ważne. Decyzja o ogłoszeniu nowego konkursu wynikała z tego, że uznaliśmy, iż lepiej jest powtórzyć ten konkurs, nawet z tymi samymi kandydatami, ale jednocześnie sprecyzować zasady, tak by nie było już żadnych wątpliwości. Nie wszyscy kandydaci mieli poczucie, że byli na równej pozycji i że mieli równe prawa. Sześcioro kandydatów złożyło skargi na przebieg konkursu — jeszcze w trakcie jego trwania, ale też na skład komisji, a później także na wynik. Chodziło o różne kwestie — m.in. o brak możliwości uzupełnienia dokumentów, czy też o fakt, że w komisji konkursowej zasiadają członkowie związku zawodowego, z którym związany jest jeden z kandydatów [Piotr Półtorak — red.]. Nazbierało się tego. Decyzja o ogłoszeniu nowego konkursu wynikała z tego, że staraliśmy się, by wszyscy kandydaci mieli poczucie sprawiedliwości. I choć wynik sądowy jest taki, jaki jest, to nasze starania zostały dostrzeżone — dostajemy teraz podziękowania od innych kandydatów, którzy są wdzięczni za to, że ktoś w ogóle uwzględnił ich racje. Że ktoś, czyli zarząd, poważnie podszedł do ich skarg.

Ale ostatecznie trwający kilka miesięcy serial o nieoddaniu stanowiska kandydatowi sympatyzującemu z PiS zakończył się jego zwycięstwem. Czy zarząd brał pod uwagę kasację wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego?

Kilka tygodni temu mieliśmy długą, blisko dwugodzinną rozmowę z wiceminister kultury Wandą Zwinogrodzką. Rozmawialiśmy o współfinansowaniu podlaskich instytucji kultury, konkursie na dyrektora Teatru Dramatycznego, koniecznym remoncie tej placówki i wielu innych kwestiach. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to spotkanie, odnaleźliśmy porozumienie na wielu płaszczyznach. Wytłumaczyliśmy pani wiceminister, na czym polegały nasze zastrzeżenia w związku z konkursem. Mówiliśmy o tym, że chcieliśmy zadbać o prawa wszystkich kandydatów. Wtedy też zawarliśmy dżentelmeńską umowę, że poczekamy na wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. A jeśli wyrok nie będzie po naszej myśli, nie będziemy dalej ciągnąć tej sprawy, nie będziemy się odwoływać. I tak się stało. Przyjęliśmy wyrok, rozpoczęliśmy procedurę powoływania Piotra Półtoraka na stanowisko dyrektora. Na okres trzech sezonów.

Nie jest pan zachwycony tym wyborem.

Cóż. Nie ukrywałem, że po przesłuchaniach, jako członek komisji konkursowej wybierającej dyrektora teatru, swój głos oddałem na Waldemara Raźniaka, profesora i prorektora Akademii Teatralnej w Warszawie, człowieka z doświadczeniem aktorskim, reżyserskim i w zarządzaniu teatrem. Ten ostatni punkt jest bardzo istotny. W końcu Teatr Dramatyczny to niemała instytucja, ma 4-milionowy budżet i 70 pracowników. Trudno to wszystko oddać w ręce osoby, która nie ma doświadczenia w zarządzaniu. A pan Półtorak je dopiero będzie nabywał.

Mówi, że zna teatr od podszewki. Pracuje w nim 20 lat.

Jako aktor. W swoim życiorysie nie ma jednak żadnego doświadczenia w zarządzaniu. Istnieje obawa, czy sobie poradzi. Z jednej strony więc jest w nas otwarcie na niego, z drugiej jednak mamy poczucie, że bierze na siebie ogromną odpowiedzialność. Nie tylko za stronę artystyczną, ale i organizacyjną. Dla dobra teatru życzę mu powodzenia, by spełnił oczekiwania teatru i widzów.

Będziecie go wspierać?

To dyrektor naszej instytucji i oczywiście będziemy pomagać, niekoniecznie interweniować. Chociaż Piotr Półtorak jest przyzwyczajony do kontaktów z samorządem lokalnym i interwencji urzędu i radnych, choćby przy okazji sporów o Miejski Ośrodek Animacji Kultury w Wasilkowie. Jako przewodniczący Rady Miejskiej w Wasilkowie ingerował wspólnie z burmistrzem w działania ośrodka, głosował za jego likwidacją. Interweniowałem w tej sprawie i rozstrzygnięciem ówczesnego wojewody podlaskiego Andrzeja Meyera decyzję udało się odwrócić, bo była błędna i niepotrzebna. Ośrodek nie miał dobrej passy i również ja miałem dość krytyczny ogląd działania tej placówki, to jednak uważałem, że warto spróbować dać im szansę. Interwencja została przekształcona w zmiany kadrowe i zarządza nim nowy dyrektor, który sobie radzi, ma różne pomysły. Wszystko to udowodniło tylko, że nie było potrzeby likwidacji.

Piotr Półtorak jest po drugiej stronie barykady?

Będzie musiał się uporać ze sprawami, co do których miał wcześniej zupełnie inną perspektywę. Jako związkowiec „Solidarności" w Teatrze Dramatycznym przychodził do Zarządu, zgłaszając zastrzeżenia do pracy poprzedniej dyrektor. Teraz sam któregoś dnia może się znaleźć w podobnej sytuacji. Jest część zespołu, która obawia się nowej dyrekcji. Mam nadzieję, że uda się panu Piotrowi zintegrować zespół. Życzę tego całej kadrze teatru.

Jak pan ocenia jego koncepcję prowadzenia teatru? Półtorak chce oprzeć program na teatrze tradycyjnym, klasyce, farsach, baśniach, co, jego zdaniem, przyciągnie trochę większą liczbę widzów. Programowo to jednak zupełnie inny biegun niż koncepcja poprzedniej dyrekcji teatru. Wręcz kompletnie inna bajka.

Zdecydowanie bardziej podobała mi się koncepcja Waldemara Raźniaka. Koncepcja Piotra Półtoraka jest bardziej zachowawcza i klasyczna, z elementami patriotycznymi. Zgodnie z przepisami przed podpisaniem umowy Piotr Półtorak musi nam przedstawić bardziej szczegółowo pomysły na program. Będziemy jeszcze dyskutować nad jego koncepcją.

Widzi pan jakieś zagrożenie?

Czas pokaże. Nie mam nic przeciwko patriotycznemu wymiarowi spektakli, ale musi to być w granicach rozsądku. Mam nadzieję, że teatr będzie łączył ciekawy program z oczekiwaniami widzów. Na pewno jednak musimy być konsekwentni — tak jak nie wprowadzaliśmy cenzury spektakli za kadencji poprzedniej dyrekcji teatru, tak powinniśmy zachowywać się i teraz.

Spektakl Biała siła, czarna pamięć Teatru Dramatycznego, oparty na reportażu Marcina Kąckiego Białystok. Biała siła, czarna pamięć, zdaniem radnych PiS szkodzi wizerunkowi miasta. Żądali od marszałka zdjęcia spektaklu jeszcze przed premierą, były pikiety Młodzieży Wszechpolskiej. Na histerii przed spektaklem się skończyło, dziś Biała siła... w reż. Piotra Ratajczaka zgarnia nagrody na festiwalach. Kilka dni temu została uznana za najlepszy spektakl podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu. Teraz zaś wraz z czterema innymi spektaklami walczy o pierwszą nagrodę na jednej z najważniejszych imprez teatralnych w Polsce, na której wystawiają najlepsi — Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje" w Katowicach pod hasłem „Przemoc. Stop!". Już sam udział w tym festiwalu jest dużym wyróżnieniem; kto wygra, okaże się 13 listopada. Poprzednia dyrektorka Agnieszka Korytkowska-Mazur miała nosa, że kilka miesięcy temu zdecydowała się na wystawienie tego przedstawienia.

Sypią się nagrody, to się dzieje teraz, powinienem złożyć podziękowanie za ten spektakl aktorom Teatru Dramatycznego, na ręce nowego dyrektora. Ale Piotrowi Półtorakowi chyba ten spektakl się nie podobał. Chociaż podkreśla, że pod kątem wykonania i sztuki aktorskiej jest na wysokim poziomie. Ja się cieszę, że pomimo presji radnych PiS byliśmy konsekwentni i zadbaliśmy o wolność sztuki, o swobodę artystyczną teatru.

W różnych białostockich instytucjach są dyrektorzy, którym przedłuża się kontrakty na kolejne lata. Dlaczego zarząd nie przedłużył kontraktu Agnieszce Korytkowskiej-Mazur [poprzednia dyrektorka teatru liczyła na jego przedłużenie; gdy tak się nie stało, m.in. z tego powodu, ale też innych — zdecydowała się nie startować w konkursie - red.].

Nie mieliśmy jednoznacznego obrazu sytuacji i jednoznacznej oceny teatru. Były plusy i minusy w jej zarządzaniu teatrem. Zdecydowaliśmy więc, że lepszym rozwiązaniem będzie konkurs na koncepcję teatru. Ale formuła była otwarta, nie było żadnych działań, które mogłyby ją zniechęcić.

Jak pan ocenia cztery lata jej pracy?

Patrzę na nie z perspektywy nie czterech lat, ale ostatniego półtora roku, od kiedy zacząłem sprawować nadzór nad teatrem. Z jednej strony to był czas wielu fajnych pomysłów programowych i bardzo odświeżających teatr. Z drugiej strony jednak z teatru odpłynęło wielu widzów. Choć oczywiście wiadomo, że przyczyniło się do tego m.in. też powstanie opery, która sporo widzów teatrowi podebrała. Pani Korytkowska-Mazur miała też problem z zespołem... Z perspektywy czasu trudno jednak to jeszcze właściwie ocenić, zobaczymy, jak teatr poprowadzi pan Półtorak. Podkreślam, że trzymam kciuki za pozytywne efekty.

Dlaczego w trakcie zamieszania z konkursem na dyrektora Teatru Dramatycznego, jeszcze przed wyrokiem WSA, zarząd zmienił zapis w statucie teatru? Wcześniejszy mówił o tym, że dyrektor może zarządzać teatrem przy pomocy zastępcy, którego powołuje i odwołuje po zasięgnięciu opinii Zarządu Województwa Podlaskiego. Teraz, po zmianie statutu, okazuje się, że dyrektor może powołać i odwołać swojego zastępcę wyłącznie za zgodą zarządu. Mówi się, że zmianę w statucie wprowadzono po to, by uniknąć sytuacji — jeśli Półtorak wygra — że polityk bierze na swojego zastępcę innego polityka, a teatr staje się miejscem politycznych przepychanek.

Wszystko odbyło się zgodnie z przepisami, mieliśmy prawo do takiej decyzji. Na posiedzeniu zarządu, na którym ją podjęliśmy, zmienialiśmy zapisy również w statutach innych instytucji, m.in. Muzeum Podlaskiego. Chcemy, by w województwie wszystkie podległe nam instytucje miały identyczną ścieżkę. A pewne kwestie są nieprzejrzyste. Drobny przykład pokazujący, jak duże mogą być nieścisłości: komendant wojewódzki policji, gdy jest powoływany, może mieć opinię wojewody. W przypadku powoływania komendanta straży granicznej wojewoda nie ma nic w tej sprawie do gadania. A w przypadku komendanta straży pożarnej — zgoda wojewody jest niezbędna. W instytucjach nam podległych też mamy różne sytuacje. Np. w przypadku opery, którą współprowadzimy z ministerstwem, my wydajemy opinię przy powoływaniu dyrektora. Ale w przypadku powoływania już dyrektora artystycznego — musi być zgoda ministra. Wracając do Teatru Dramatycznego: żebyśmy cokolwiek zdecydowali, najpierw musi być wniosek o powołanie lub odwołanie takiego a nie innego zastępcy. Oznacza to, że Piotr Półtorak będzie musiał merytorycznie uzasadnić, dlaczego chce powołać nowego zastępcę, albo dlaczego chce go zwolnić. I podobnie my - będziemy musieli merytorycznie uzasadnić, dlaczego zgadzamy się bądź nie zgadzamy się na powołanie lub zwolnienie zastępcy.

Ale dlaczego ta zmiana w statucie nastąpiła właśnie teraz? Czy powodem był kandydat o sympatiach politycznych takich a nie innych?

Mamy poczucie odpowiedzialności za budżet i formę zarządzania tak dużej instytucji, jaką jest Teatr Dramatyczny. Przypomnę: to 4 miliony budżetu i 70 pracowników. W takiej sytuacji musimy pilnować, by dyrektor wyłoniony w konkursie był jak najdalej od działań politycznych. I by jego zastępca był do współzarządzania przygotowany merytorycznie. Szykujemy się do potężnej inwestycji - remontu teatru. Ten moment jest bardzo istotny, bo to czas, w którym są realizowane działania prowadzące do zdobycia pieniędzy. Mówimy o potężnej kwocie — około 20 mln zł. Jeśli te pieniądze uda się zdobyć, teatr czeka naprawdę potężna inwestycja. W takiej sytuacji ważne jest, by dyrektor nie otaczał się działaczami, a osobami merytorycznymi.

Piotr Tomaszuk, szef Teatru Wierszalin, który podobnie jak Teatr Dramatyczny nadzorowany jest przez marszałka, twierdzi, że zmiana statutu Teatru Dramatycznego odbywała się w tajemnicy, że narusza dobre praktyki i że zgłosił sprawę Radzie ds. Instytucji Artystycznych przy Ministerstwie Kultury. Jak nam powiedział — zaprotestował, bo ingerencja zarządu w statut jednej instytucji może wieścić kolejną. I że taka decyzja Zarządu to ręczne sterowanie, które powoduje, że dyrektor teatru w pewnym sensie ma słabszą pozycję niż jego zastępca. Jest pewien niuans personalny w tej sprawie — obecna wicedyrektor Teatru Dramatycznego, której Półtorak sam odwołać nie może, wcześniej była główną księgową Wierszalina. W ub.r. zdecydowała się opuścić teatr Tomaszuka i przejść do Dramatycznego.

Obawiam się, że to niestety główny powód zainteresowania pana Tomaszuka tą sprawą. Ale po kolei. Po pierwsze: niczego nie zmienialiśmy w tajemnicy. Decyzja o zmianie w statucie przeszła przez komisję kultury, została zaopiniowana przez zarząd. Po drugie: apeluję, by Piotr Tomaszuk, nim pomówi zarząd, najpierw sprawdzał fakty, dotyczące własnego budżetu i innych instytucji. Dlaczego nie informuje nas o swoich zastrzeżeniach bezpośrednio? O tym, co ma nam do powiedzenia, dowiadujemy się z mediów. Porównuje budżet swojej placówki z budżetem Teatru Dramatycznego, żali się, że ma bardzo mało pieniędzy, a jednocześnie swoim nieracjonalnym zarządzaniem generuje dodatkowe koszty. Zresztą umówiliśmy się ostatnio, że będziemy więcej osobiście rozmawiać, bo zupełnie niepotrzebnie generowane są jakieś nieporozumienia.

Twierdzi, że przy tak małym budżecie, jakim dysponuje, nie jest w stanie jeszcze oszczędzać, co nakazuje mu urząd.

Wierszalin, jak wynika z naszych rozmów z ministrem kultury, ma zapewnione finansowanie, jeśli wypełni zalecenia audytu. A audyt nie pozostawia wątpliwości: teatr nieracjonalnie gospodaruje środkami. Z audytu wynika na przykład, że znacząco wzrosły wynagrodzenia w stosunku do lat poprzednich, stworzono bezzasadnie stanowisko drugiego reżysera i asystenta dyrektora ds. marketingu, a wysokość ich pensji jest, delikatnie mówiąc, nieracjonalna. Jednocześnie pod koniec roku Wierszalin notuje straty, które musimy zapełniać jako samorząd.

To mały teatr z małą widownią, od początku było jasne, że sprzedaż biletów nie będzie przynosiła raczej zysków.

Owszem. Proszę pamiętać, że jesteśmy jednym z nielicznych samorządów, który nie oczekuje, że instytucja kulturalna będzie gospodarstwem zarabiającym duże pieniądze. Racjonalnie podchodziliśmy do tematu. Jednak teatr też musi dbać o siebie. W ubiegłych latach Wierszalin miał chyba gorszą kondycję, mniej grał. Żadna instytucja kulturalna nie ma takich forów. Piotr Tomaszuk jest znakomitym artystą, ale też nie chce rozumieć do końca, że skoro Wierszalin jest wojewódzką instytucją kulturalną, na co zdecydował się dawno temu, to musi również, jako taka wojewódzka placówka, podlegać pewnym regułom. Cieszy nas fakt, że rok 2015, rok jubileuszu, jest świetnym artystycznie czasem dla Wierszalina.

Oczywiście istnieje możliwość zmiany statusu teatru, po której nie podlegałby pod pewien urzędowy reżim, dostawałby środki publiczne w ramach fundacji. Ale wtedy musiałby występować rokrocznie o granty. Nie wiem, czy to byłby wariant zadowalający pana Tomaszuka. Wierszalin zaczynał z budżetem 350 tys. zł. W ciągu 10 lat ten budżet mu się podwoił. Wierzę, że możemy się porozumieć i dalej rozwijać teatr.

Słyszy się argumenty o wysokich zarobkach w innych instytucjach kultury podległych marszałkowi.

To są trudne i skomplikowane sprawy, generujące też duży poziom negatywnych emocji w poszczególnych instytucjach, które się ze sobą porównują. Po półtora roku, od kiedy przejąłem nadzór nad kulturą, też buduję sobie powoli pewien obraz. W wielu przypadkach czas na stopniowe zmiany formy zarządzania. Doświadczenie pokazuje też, że w nowy, świeży sposób trzeba podejść do idei konkursów na stanowiska szefów instytucji.

Konkurs na dyrektora Teatru Dramatycznego i Książnicy Podlaskiej odbija się czkawką?

W pewnym sensie. Chodzi o sposób, który będzie jednoznacznie rozstrzygał wątpliwości. I który byłby jednolity dla wszystkich. A nie jest. Drobny przykład. W jednym konkursie - na stanowisko dyrektora Książnicy - komisja konkursowa w oparciu o te same przepisy godziła się na uzupełnienie dokumentów. I niektórzy kandydaci — ale akurat nie kandydatka, która konkurs wygrała — to czynili. A tymczasem druga komisja — wybierająca dyrektora Teatru Dramatycznego — już miała inne zdanie na temat uzupełniania dokumentów.

Drugi wniosek z ostatnich kilku miesięcy jest też taki, by nikt z zarządu nie wchodził już więcej w skład komisji konkursowej — nie tylko w przypadku konkursów na stanowiska w instytucjach kultury, ale i w innych placówkach, np. szpitalach.

Pan, jako członek zarządu, zasiadał zarówno w komisji wybierającej dyrektora teatru, jak i Książnicy. W tym ostatnim przypadku wstrzymał się pan od głosu. Nie brakło jednak zarzutów, że Jolanta Gadek, pańska dawna rzeczniczka, gdy był pan wojewodą, wygrała ze względu na dawne powiązania.

W przypadku Książnicy tak się złożyło, co było nawet zabawne, że pracowałem w przeszłości z pięcioma spośród siedmiu kandydatów. Chciałem uniknąć wszelkich niejasności i postanowiłem zrezygnować z funkcji przewodniczącego komisji konkursowej. Zawnioskowałem do zarządu województwa podlaskiego o zmianę przewodniczącego. Ale zarząd się na to nie zgodził, stwierdzając, że skoro odpowiadam za kulturę, powinienem być nadal przewodniczącym komisji. W związku z tym zdecydowałem się pozostać na stanowisku, ale wyłączyć się z głosowania. Robiłem za sekretarza. Jolanta Gadek w pierwszej turze otrzymała tyle samo głosów co Andrzej Kalinowski. W drugiej wygrała już stosunkiem głosów 5:3. Wszyscy kandydaci reprezentowali naprawdę wysoki poziom, co zresztą podkreślali przedstawiciele resortu, ale pani Gadek merytorycznie była doskonale przygotowana. Dobrze wiem, że w środowisku pojawiały się różne niepokoje i głosy w związku z jej kandydaturą. Ale przecież ani ja, ani nikt z zarządu nie ma wpływu na wybór przedstawicieli związków (głosowali na Kalinowskiego) czy Ministerstwa Kultury (głosowali na Gadek). Pani Gadek w drugiej turze ponadto dostała głos od radnego i szefa departamentu. Wygrała po prostu kandydatura, która uzyskała najwięcej głosów, zdaniem głosujących — najlepsza. To był obiektywny wybór. Bez wątpienia potrzebne jest jednak świeże podejście do procedur konkursowych, tak by wyeliminować wszelkie wątpliwości.

Czyli?

Np. na moje miejsce, jako przedstawiciela zarządu, może należałoby wziąć przedstawiciela innych instytucji kultury i organizacji pozarządowych z dziedziny kultury. Może warto byłoby stworzyć listę wojewódzkich ekspertów wywodzących się z instytucji kulturalnych i losować z tej listy członków komisji niemalże w ostatniej chwili. Może to wpłynie na większe poczucie obiektywnego wyboru?

Cóż, zawsze pozostaje jeszcze wskazywanie kandydatów. Ale to model PiS. Nie mój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji