Gałązka rozmarynu Zygmunta Nowakowskiego
W chwili, gdy w Teatrze Polskim w Warszawie "Gałązka rozmarynu" przekroczyła pół setki przedstawień, gdy Kraków i Łódź biorą na scenę owe "pięć obrazów z życia plutonu", można już mówić o utrwaleniu się wielkiego powodzenia tej "sztuki patrjotycznej dla szerokich mas". Podczas prapremjery warszawskiej, gdy burzliwe oklaski wzrastały raz po raz po każdym akcie, przechodząc wkońcu w spontaniczną owację dla autora, gdy brawa biły zarówno zimne premjerowe dziesięć pierwszych rzędów jak i galerja, bez różnicy wyznania politycznego, wyczuliśmy wszyscy, iż jesteśmy świadkami narodzin utworu scenicznego, który był potrzebny i który dobrze spełnił swe zadanie. Po "Kościuszce pod Racławicami", który przez długi szereg lat krzewił ducha w narodzie, otrzymaliśmy nareszcie utwór równoległy, kontynuujący ideę miłości Ojczyzny i najwyższej dla niej ofiarności - ofiary krwi. "Gałązka rozmarynu" jest utworem "patrjotycznym" w najlepszem tego słowa znaczeniu i dosłownie "dla szerokich mas" - od najwyższych do najniższych szczebli intelektualnych.
Przyznać trzeba, iż szliśmy na premjerę nieco uprzedzeni, z obawą trafienia na pewien rodzaj urzędowej "akademji", owianej patosem zwycięskiego czynu, który może znaleźć oddźwięk albo w okresie bezpośredniego upojenia zwycięstwem, albo z dalekiej perspektywy, gdy patyna czasu zamieni postacie w posągi. To też, gdy proste, ludzkie postacie prostemi, ludzkiemi słowami zaczęły dobierać się do naszych serc, gdy powoli zaczęło nas ogarniać coraz to większe wzruszenie, gdy zaczęła nas przytulać do siebie, ze sceny ta Polska, którą tak pięknie odnalazł Wyspiański pod ręką, położoną na piersi - w sercu - tem goręcej piliśmy brawa, aby rozładować potencjał naelektryzowania wewnętrznego.
Nowakowski, podejmując się niebywale trudnego napisania hymnu o wielkim "czynie legjonowym", wyczuł doskonale, iż najmniejszy choćby patos, najdrobniejsza deklamacyjność stworzyć mogą sztuczność i pretensjonalność tego, co było szczerym, spontanicznym odruchem gromady serc polskich. Proste żołnierskie słowa powołały tę gromadę do walki o Polskę, proste żołnierskie słowa i czyny padały i działy się podczas owych kilku lat, nie na miejscu więc byłoby już tworzyć obecnie z dnia wczorajszego wizualny epos. Nowakowski odrazu odbronzowił przyszłe pomniki i rzucił nam na ekran sceniczny wykuwanie czynu i wielkości w znojnym trudzie, w szarym obowiązku żołnierskim. Jakżeż ładnie umieścił Nowakowski w swoim utworze Tego, którego postać już stała się pomnikiem, który już wkroczył do Walhalli legendy. Niema Go zupełnie na scenie, imię Jego pada zrzadka, jakby potocznie, ale przez cały czas czujemy Jego obecność w ordynku myśli i czynów szarej gromady żołnierskiej.
Do sukcesu "Gałązki rozmarynu" w Teatrze Polskim przyczyniły się w wielkim stopniu reżyserja i wykonanie. Wszystkie role, a - jest ich dużo - zostały doskonale obsadzone i świetnie "zrobione". Reżyserja Węgierki zasługuje na najwyższe pochwały. W "Gałązce rozmarynu" niema właściwie żadnej akcji. Wszystkie prawie sceny są zespołowe, wszystkie role co do ich wielkości i ważności są równorzędne, z kategorji "epizodycznych", a ani na chwilę niema tam momentów "bezwładu" scenicznego, ani na chwilę nie opada temperatura widowiska, ani na chwilę nie czujemy potrzeby akcji, która posuwałaby naprzód bieg sztuki. Tylko ten kto orjentuje się, jak trudno jest operować tłumem na scenie, szczególnie, gdy niema odwracających uwagę od tłumu solistów, może ocenić ogromną i wysoce twórczą pracę Węgierki, który poza tem, wspólnie z dekoratorem S. Śliwińskim, rozwiązał nader efektownie stronę inscenizacyjną oraz dźwiękową widowiska. Właściwie należałoby wymienić wszystkich wykonawców. Na pierwszy plan wysunęli się jednak pp. Woskowski (kapucyn), Buczyńska (ciocia ze Stanisławowa), Kondrat (fryzjer Brzytwa), Pichelski (góral Juhas), Woszczerowicz (student Iskra), Kaczmarski (student Beton).
Ciekawem jest, iż w próbach "Gałązka rozmarynu" nie budziła do siebie wielkiego zaufania u wykonawców, a reżyser Węgierko, który w czytaniu zapalił się do niej, miewał chwile "zwątpień" i depresji. Wynikało to z tego, iż utwór Nowakowskiego, dla zorientowania się w jego efekcie, wymaga jednoczesnego uruchomienia dekoracji, światła, dźwiekowości i wycyzelowania scen zespołowych. Dlatego też fizjognomja całości i właściwa atmosfera uwydatniły się dopiero przy próbach końcowych, wykazując niezwykłe wyczucie "teatralne" Nowakowskiego przy pisaniu utworu. Od premjery atmosfera "zakulisowa" podskoczyła na rzadko spotykany poziom. Artyści pracują z niezwykłym zapałam i rozradowaniem, podnieceni zarówno indywidualnymi sukcesami jak i codziennemi burzliwemi owacjami dla całego zespołu. Frekwencja w pierwszym tygodniu - przeciętna, wzrosła następnie szybko i obecnie codziennie brakuje biletów. Charakterystycznem jest, iż prawie codziennie zgłaszają się do sekretariatu teatru o zarezerwowanie miejsc wycieczki z prowincji, dochodzące do kilkudziesięciu osób.