Artykuły

Wojna totalna generała R.

Efekt, jaki wywołał reżyser, o rodzaj ekspresjonistycznej groteski; lektura poezji Goethego i Heinego na tle płonącego miasta; siedem niemieckich trupów w pięknych strojach z epoki i tryskająca z nich krew - jak siedem zgaszonych uchwytów menory, krwawiącego Drzewa Życia - o "Triumfie Woli" w reż. Jana Klaty w Muzeum Powstania Warszawskiego pisze Marek Władyka w Teatrze.

Jan Klata w wywiadzie udzielonym dziennikarce "Gazety Wyborczej" wspomina o trzech głównych wątkach w swoim najnowszym widowisku zatytułowanym "Triumf Woli", którego premiera odbyła się 1 sierpnia w Muzeum Powstania Warszawskiego. To listy oficera artyleryjskiego, który czyta niemieckich klasyków w płonącej Warszawie, to fragmenty nagrań wspomnień "kata Warszawy"gen. Heinricha Reinefartha, głównodowodzącego rzezią na Woli w dniach od piątego do dziesiątego sierpnia 1944 roku, oraz rodzaj prezentacji, na którą składają się m.in. muzyka Wagnera i fragmenty archiwalnych nagrań z czasów drugiej wojny światowej i filmów oraz Leni Riefenstahl.

Efekt, jaki wywołał reżyser, o rodzaj ekspresjonistycznej groteski; lektura poezji Goethego i Heinego na tle płonącego miasta; siedem niemieckich trupów w pięknych strojach z epoki i tryskająca z nich krew - jak siedem zgaszonych uchwytów menory, krwawiącego Drzewa Życia. I proszę nie doszukiwać się w tym bluźnierstwa.

Jan Klata, podobnie jak to było w przypadku zrealizowanego w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu "Transferu!", tworzy rodzaj historycznego aktu, "pozostawiając historię samej sobie". Klata bierze na warsztat wspomnienia. To, co w spektaklu wyartykułowane, to refleksje i odczucia uczestników wydarzeń, świadectwa katów i ofiar.

Czy to, co miałem okazję oglądać 1 sierpnia (a faktycznie już drugiego) tuż po północy, można jednak uznać za spektakl? To podstawowe pytanie nie może się nie nasunąć, zważywszy, że widowisko trwało w przybliżeniu nie dłużej niż trzydzieści minut, a całość przypominała rodzaj instalacji na żywo w galerii sztuki współczesnej. Ciężko mówić w takim przypadku o walorach spektaklu. Instalacja Klaty, bo takiego sformułowania będę używał w dalszej części moich refleksji, idealnie wpisała się w założenia działalności Muzeum Powstania Warszawskiego. Poetyka Klaty, polegająca na kontraście, silnym emocjonalnym ładunku, bezpośredniości i wyrazistości (przywołanie pojęcia "brutalizm" byłoby nadużyciem) oraz na ekspresji, odpowiada "poetyce" funkcjonowania muzeum, które - podobnie do berlińskiego Muzeum Holokaustu - ma sugestywnie (unaoczniać historię ma być ona namacalna, widoczna, "krwista"). Nic chciałbym, żeby moje zdanie zostało odebrane w niewłaściwy sposób. To nic krytyka Muzeum. Świat współczesny potrzebuje silnych zmysłowych bodźców, choćby miały być wirtualne.

Jan Klata zaprosił do współpracy przy projekcie między innymi VJ-a, osobę kreującą wizualizacje (obraz wideo) na zasadzie samplowania, czyli, najprościej mówiąc, wydobywania gotowych fragmentów nagrań i zestawiania ich w swobodny, tworzący nowy kontekst (nową narrację) obraz. Duże znaczenie ma oczywiście muzyka, która nie tyle stanowi tło danej wizualizacji, co jest swoistym narratorem nadającym rytm obrazowi. Na wizualizację składają się obrazy burzonej Warszawy, defilada wojskowa nazistowskiego dygnitarza, pokazy sprawności fizycznej niemieckiej młodzieży z czasów Trzeciej Rzeszy czy fragmenty "Triumfu woli" Leni Riefenstahl. Wizualizację kończy obraz dziewczynki ze wzniesioną ręką w geście "Heil Hitler". Dookoła dziewczynki, "czystej rasowo" blondynki, krążą animowane komputerowo motylki w czerwonym kolorze. Jej postać wśród motylków długo pozostaje na ekranie, tyle że na motylich skrzydłach w punkcie kulminacyjnym pojawiają się swastyki. Zasadą twórczą Klaty okazuje się zasada kontrastu. W przywołanym obrazie zestawienie niewinności, infantylnej uległości i nazistowskiej symboliki daje efekt tragikomiczny, a może nawet groteskowy. Do tego dochodzą wspomnienia Polaków, którzy przeżyli eksterminację Woli, zderzone z listami niemieckiego oficera artylerii do żony, w których daje on wyraz zachwytowi, jakiego doznaje, przyglądając się płonącemu miastu podczas lektury Goethego i Heinego. Co czuje niemiecki oficer czytający "Króla Olch" - litość, trwogę? Czy dzieło totalne Wagnera w rękach hitlerowców zmieniło się w wojnę totalną Goebbelsa? Pytania mogą wydać się groteskowe i nie na miejscu, jednak w kontekście nazistowskiej ideologii podpartej wypaczoną myślą o nadczłowieku, czystości rasy, nie okazują się już tak nonsensowne.

Na wprost widowni, zgromadzonej tuż pod podwieszonym bombowcem "Liberator", znajduje się ekran. Tuż pod nim, w pozycji półleżącej, upozowano siedmiu opartych o ścianę nieruchomych żołnierzy Wehrmachtu. Nad głównym ekranem, w głębi na prawo pod kątem ostrym, wisi jeszcze jeden niewielki ekran. Na nim widać nieruchome ujęcie czarno-białej twarzy starszego mężczyzny na tle błękitnego nieba i obłoczków: to Reinefarth. W sali znajduje się też trzeci ekran. Umieszczono go na prawym skrzydle, symetrycznie do znajdującej się po lewej stronie przeszklonej gabloty-pokoju, w której widnieje postać oficera artylerii. Na tym ekranie z kolei wielką czcionką wyświetlono trzy słowa: "LIGHT MY FIRE", tytuł znanego utworu amerykańskiej grupy The Doors, skontrastowany z "żywym ogniem" płonącej Warszawy, którym zachwyca się oficer Wehrmachtu.

Instalacja Klaty to sieć sugestywnych znaków. Wydarzenie rozpoczyna się od imitującego łunę pożaru czerwonego światła, rzuconego na ciała niemieckich żołnierzy. Czerwone światło odegra jeszcze inną rolę wraz z dźwiękiem. Pulsujące czerwone światło niewielkiego reflektora, podkreślone niskim, głuchym krótkim tonem, może kojarzyć się z biciem serca albo odgłosem tłumionych, dalekich wystrzałów lub eksplozji. Sama czerwień będzie towarzyszyć wydarzeniu przez cały czas w krwi tryskającej z ciał ułożonych pod ekranem. W dalszej części widowiska na ekranach zamiast napisu "LIGHT MY FIRE" wyświetlane będzie stare nagranie wywiadu z Reinefarthem, w którym opowiada on o "niesłychanej" traumie, jaką przeżył on i jego rodzina w ciągu dwudziestu lat śledztwa w sprawie zbrodni, po którym został uniewinniony.

Tuż przed pierwszym rzędem krzeseł na widowni ułożono wypełnione niewielkie parciane worki. Z początku wydawać się mogło, że służyć miały jako dodatkowe miejsca siedzące. Ich funkcja okazuje się jednak inna. Worki wchłaniają substancję imitującą krew, gdy nie trafia ona do podłużnych, przezroczystych naczyń ustawionych u stóp podestu (co jednak się nie zdarzyło), na którym leżą postaci żołnierzy. Publiczność zajmuje miejsca na workach, puszczając ostrzeżenia obsługi mimo uszu.

To jakże banalne skojarzenie zawarte w tytule instalacji jest zabiegiem, który można by umieścić gdzieś w przestrzeni pop-lingwizmu rynku reklamowego. Co jeszcze może oznaczać tytuł? Triumfem woli narodowego socjalizmu była wojna totalna ogłoszona przez Goebbelsa, a raczej przez niemiecki naród zgromadzony na wiecu w Berlinie 18 lutego 1943 roku, oraz jej oblicze na warszawskiej Woli w 1944 roku pod dowództwem generała Reinefartha. Triumfem woli było samo Powstanie Warszawskie, a także powołanie Muzeum upamiętniającego to tragiczne i jeszcze do dziś wzbudzające kontrowersje wydarzenie. Jan Klata nie zajmuje się genezą Powstania. Nie zadaje pytań: po co musiała ginąć elita młodzieży? Czy miało to sens? Rezygnacja reżysera ze stawiania podobnych pytań wydaje się bardzo trafną decyzją. Liczy się pamięć. Triumf woli powstańców jest niepodważalny.

Muzeum Powstania Warszawskiego, "Triumf Woli", reż. Jan Klata, premiera 1 sierpnia 2007.

Marek Władyka - student Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji