Artykuły

Dwie skrajności inscenizacyjne

Ta premiera wpisała się w nurt rozważań, do jakiego stopnia realizatorów obowiązuje wierność autorowi i kompozytorowi - o operze "La serva padrona" wystawionej gościnnie w krakowskiej PWST pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.

W bieżącym roku przypada 300. rocznica urodzin Giovanniego Battisty Pergolesiego, jednego z twórców opery komicznej, oraz Wilhelma Friedemanna Bacha, w którego dorobku ważne miejsce zajmują polonezy na klawesyn.

Znana klawesynistka Bogumiła Gizbert-Studnicka kierująca Stowarzyszeniem Promującym Młodych Artystów postanowiła uczcić obie te rocznice. W minioną środę w sali PWST odbyła się premiera intermezza "La serva padrona" Pergolesiego w wykonaniu młodych muzyków i w reżyserii Moniki Rasiewicz. Nim zabrzmiała uwertura, wejściu instrumentalistów towarzyszył jeden z polonezów podobno najzdolniejszego z synów Johanna Sebastiana.

Ta premiera wpisała się w nurt rozważań, do jakiego stopnia realizatorów obowiązuje wierność autorowi i kompozytorowi. "La serva padrona" w środę w niczym bowiem nie przypominała lekkiej jak pianka, dowcipnej barokowej burleski. Zamiast niej otrzymaliśmy obraz złożonych stosunków męsko-damskich wywołujący czasem uśmiech, ale i graniczący chwilami z brutalnością. Dość powiedzieć, że Serpina wraz z Vespone wbrew librettu mordują swego pana, zresztą na końcu spektaklu nikt nie pozostaje żywy, a ostatnią ofiarą losu jest klawesynistka. Aha, dla podkreślenia podświadomych dążeń bohaterów realizatorki wprowadziły jeszcze na scenę parę tancerzy (Anna i Marcin Sieprawscy) tańczących tanga Piazzolli grane na klawesynie zgodnie z założeniami barokowej estetyki, niczym więc nie przypominające ich oryginalnej, namiętnej muzycznej aury.

Przyznam się, że zostałam pokonana potęgą wyobraźni obu pań. Dodam więc tylko, że Serpinę ładnie śpiewała Bogumiła Dziel-Wawrowska, że duży talent sceniczny objawił Przemysław Piskozub w niemej roli Vespone, że Andrzej Nowicki jako Uberto bawił, ale nad swym ładnym głosem powinien zapanować lepiej i popracować nad skupieniem dźwięku.

Na zupełnie innym biegunie umieszczam "Cyganerię" Pucciniego zaprezentowaną w piątek w ramach letniego Festiwalu Opery Krakowskiej przez Slezské Divadlo z czeskiej Opawy. Tu realizatorzy przede wszystkim zawierzyli muzyce, licząc na sympatię melomanów do umierającej na gruźlicę Mimi i paryskich studentów, a reżyser w niczym nie wychylił się poza stereotyp. Na szczęście spektakl, którym dyrygował Damiano Binetti, przygotowany został muzycznie bardzo starannie. W liczącej zaledwie 60 tysięcy mieszkańców Opawie teatr muzyczny dysponuje dobrą orkiestrą i dobrym chórem. Dobrzy byli też odtwórcy głównych ról, przede wszystkim Katarina Jorda Kramolišová jako Mimi i Nikolaj Někrasov w partii malarza Marcella, ale też Michal Pavel Vojta jako Rudolfo i Liana Sass wcielająca się w Musettę. Dzięki nim opuszczaliśmy gmach Opery zadowoleni.

To dobrze, że w trakcie festiwalu na krakowskiej scenie pojawiają się gościnne spektakle. Marzy mi się jednak, by w przyszłości goście przewyższali poziomem to, co oglądamy na co dzień, by byli swoistym drogowskazem, a nie powodem do samozadowolenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji