Moliere, czyli zmowa świętoszków
Odnowa w teatrze to tylko dobre spektakle. Tylko i aż. Znaczące, mądre, perfekcjonalnie grane - nigdy nie zmarnują się, zawsze dotrą do widza. W telewizji te oczywistości podlegają jeszcze zwielokrotnieniom.
Spektakl ostatniego poniedziałku - "Moliere, czyli zmowa świętoszków" Michała Bułhakowa w reżyserii Macieja Wojtyszki o tej odnowie (rozumianej jak wyżej) świadczy dobitnie. Był to spektakl świetny aktorsko i reżysersko, fascynujący operatorsko (istotnie, jak zapowiadano we wstępie, ruchliwe, nerwowe, dynamiczne kadry robione kamerą z ręki...) Przedstawienie o niepotrzebnej służalczości wobec władzy, która zawsze (służalczość) zawiedzie, jako, że władza bywa despotyczna i kapryśna, a władca często tyranem.
Perypetie Moliere'a - znane - z Ludwikiem XIV, a właściwie perypetie z "Tartuffe'm", który oburzył określone środowiska i ściągnął na pisarza odwet i niełaskę króla, niegdyś patrona - to sytuacją klasycznej zależności twórcy dworskiego. To także refleks osobistej sytuacji autora sztuki, Bułhakowa i jego stosunków (układów?) ze Stalinem. Klęska Moliere'a i klęska Bułhakowa w życiu - zwycięstwo ich sztuki... Wiadome, oczywiste, Ale jak tę oczywistość grano! Jak bardzo udało się skompromitować dworskość twórczości, jej gliniane podstawy, jak sugestywnie zademonstrowano nieopłacalność służalczości...
Role: wielkie, świetne, dobre. Kreacje nawet w epizodach. Arcy-Moliere Łomnickiego, arcy-Ludwik Gogolewskiego, uroczo-przewrotna Armanda Joanny Szczepkowskiej i jeszcze Kociniak, Press, Matyjaszkiewicz, inni. Wreszcie: osobny powód do radości i satysfakcji - Halina Mikołajska jako Magdalena Bejart. Znakomita w dwu scenach jakie ma. Po drugie: w ogóle jest, znowu jest na ekranie tv. Była. Świadczyła przeciw służalczości wobec władzy. Jej ten Bułhakow pasował jak ulał...