Ością w gardle
Grzegorz Jarzyna każdą kolejną pracę reżyserską sygnuje innym nazwiskiem i muszę przyznać, że nie jest to zabieg pozbawiony racjonalnych przesłanek. Dzięki temu zabiegowi Horst d`Albertis - reżyser granej od stycznia tego roku w warszawskich Rozmaitościach inscenizacji "Bzika tropikalnego" wg Witkacego, niekoniecznie musi być utożsamiany z Horstem Leszczukiem, który w połowie grudnia niemiłosiernie położył "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza w krakowskim Starym Teatrze.
O czym traktuje "Iwona...", można przeczytać ze zwięzłego autorskiego omówienia sztuki, przedrukowanego w listopadowo-grudniowym repertuarze Starego. Jeśli nawet reżyser zapoznał się z tymi sugestiami, to wystawił "Iwonę..." tak, jakby ich nie czytał, albo celowo nie brał pod uwagę. Tak czy siak, wpadł w Gombrowiczowską pułapkę formy - "rozmemłanie i rozciamkanie" głównej bohaterki udzieliło się całemu, trzyipółgodzinnemu, nużącemu spektaklowi.
Lista inscenizatorskich sprzeniewierzeń jest długa, ale rzecz nawet nie w tym. Ostatecznie można wystawiać coś przeciw autorowi, jeśli ma się ważką kontrpropozycję. Tej jednak, przy udziale jak najlepszej woli, trudno się w tym przedstawieniu doszukać.
Zacznijmy od obsady. Skąd pomysł, by gnuśną i apatyczną Iwonę grała Magdalena Cielecka, aktorka o wysublimowanych rysach i warunkach top modelki? Czarująca istota wobec spotwornialego w swoim przerafinowaniu dworu? Ten trop myślenia zawiódł nas jednak donikąd, w wielu zaś momentach pobrzmiewał ewidentnym fałszem. A już w scenie z Izą, kiedy Książę Filip (Marek Kalita) mówi do Iwony-Cieleckiej, że jest pozbawiona sex appealu, całkowicie zaczynamy wątpić w jego męskie kwalifikacje.
Horst Leszczuk stworzył kilka nastrojowo-lirycznych scen, w których Iwona i Filip kontemplują swoje vis-a-vis z wyraźnym "eroto-miłosnym" podtekstem. Dla tych scen, rażąco odcinających się od nastroju głównej akcji "Iwony...", rodem jakby z "Romea i Julii", nie znajduję innego uzasadnienia, niż reżyserskie zafascynowanie urodą odtwórczyni głównej roli.
Szekspirowski wątek można również odnaleźć w dialogu między Filipem i Królową Małgorzatą. Reżyser ustawił tę scenę niby pastisz emocjonalnej szamotaniny Hamleta z Królową Gertrudą. Zabrakło
w nich jednak dwóch najważniejszych rzeczy: dystansu i wdzięku. Filip, z dłonią jawnie i niebezpiecznie zmierzającą ku matczynej piersi, przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
Edypoidalny, hamletyzujący Filip to kolejny z inscenizacyjnych pomysłów, który w żaden sposób nie trafia mi do przekonania. Ich listę poszerza także toporna scenografia. Ciężkie, utrzymane w buro-ponurej i czarnej tonacji dekoracje, znacznie bardziej nasuwały na myśl zimne, mroczne katakumby-w części oszalowane metalowymi rusztowaniami - niż pałacowe wnętrza, z natury swej przyjazne człowiekowi.
Nie wiem, jaką rolę odegrał wymieniony na afiszu "Iwony:.." trening gi Mun Gun Sunga. Sądzę, że mogłoby się bez niego obyć, skoro nie spowodował niczego, by choć o krok oddalić ten spektakl od sromotnej katastrofy.
Jeżeli nawet mogę zgłosić swoje ukontentowanie poszczególnymi rolami (autentyczne perły aktorstwa to Królowa Małgorzata Anny Polony i epizod Inocentego w wykonaniu Jacka Romanowskiego), to całość inscenizacji - mówiąc eufemistycznie - pozostawia wiele do życzenia. Podstawowym jej błędem jest, jak myślę, przerost reżyserskich ambicji. Horst Leszczuk w tekst Gombrowicza postanowił wpisać wszystko to, co umie i wie. Dziś, kiedy byle napój gazowany jest reklamowany jako "międzygalaktyczny", trudno się może tym dążeniom dziwić. Niestety, Staremu Teatrowi międzygalaktyczna "Iwona..." stanęła ością w gardle.
Nie sądzę, bym się mylił. Jednakowoż Krzysztof Globisz poucza na łamach prasy "niedojrzałą krytykę" - na przykładzie "Fausta" Jarockiego - że spektakle Starego Teatru są pełne możliwości, otwierających się z każdym kolejnym wystawieniem. Proszę go uprzejmie o powiadomienie, kiedy to przedstawienie dojrzeje do rangi arcydzieła. Przyjadę, obejrzę, odszczekam. Myślę, że o tych spektaklach, które już dojrzały, warto by też powiadamiać - np. odpowiednią sztrajfą na plakacie - widzów Starego. Niech wiedzą, za co płacą.