Artykuły

Iwona w Pałacu Zbrodni

"Iwona " w Starym Teatrze to przedstawienie, o które warto się pokłócić. Znacznie odbiega od tego, co zwykliśmy oglądać w inscenizacjach Gombrowicza.

Spektakl wyreżyserował niejaki Horst Leszczuk, ale dla nikogo nie jest tajemnicą, że pod tym pseudo­nimem ukrywa się krakowianin Grzegorz Jarzyna, jeden z najbardziej bły­skotliwych debiutantów ostatnich sezo­nów, autor "Bzika tropikalnego" warszawskieao teatru Rozmaitości.

Oglądając krakowską "Iwonę", zapom­nijmy o Gombrowiczu i o tym, co by­ło dla niego najistotniejsze w tej sztu­ce: pojęciu Formy, dworze i ceremonia­le, grze luster i masek. Trudno jednak znaleźć w przedstawieniu jakieś rady­kalne skróty. Jarzyna czyta Gombrowi­cza nie tyle wspak, ile w poprzek. Nie postępuje za logiką scen i autorską kon­strukcją sztuki, opowiada historię led­wie zainspirowaną światem Iwony.

Jarzyna to już inne reżyserskie poko­lenie, nic dziwnego, że biorąc się za kla­sykę, gdzie indziej stawia akcenty, do­pisując Gombrowiczowi plastyczne wi­zje wielkiej urody i odkrywając zaska­kującą naturę emocji targających boha­terami. Postaci, choć wypowiadają sło­wa Gombrowicza i brną przez sytuacje, jakie im stworzył, tak naprawdę należą do innej rzeczywistości. Rządzą nimi nie rozum i kalkulacja, ale instynkt i ir­racjonalizm.

Nie da się ukryć, że "Iwona" jest este­tycznie pęknięta - dzieli się na niezbyt udany pierwszy akt i fascynującą resz­tę. Na początku wydaje się, jakby Ja­rzyna z trudem brnął przez wybraną konwencję, potem od drugiego aktu przedstawienie nabiera oddechu, reży­ser stosuje filmowe wyciemnienia, pod­kreśla nerwowy rytm zdarzeń i rozwibrowaną histerię, która oddziela się od postaci i zaraża całą przestrzeń.

Jarzyna znalazł w dramacie dwa świa­ty - Ogród i Pałac. W Ogrodzie widzi­my dwór od tyłu, aktorzy stoją do nas plecami zapatrzeni w zachód słońca. Postaci i wypadki wydają się jeszcze re­alistyczne. Jednak ten świat nie interesuje reżysera, opisuje go pobieżnie, bo tak naprawdę w całym dramacie najbar­dziej pociąga go królewski Pałac. Kie­dy na początku drugiego aktu podglą­damy przez szyby jakieś dramatyczne, rozgrywające się w nim sceny, rusza nie używana w Starym Teatrze od lat ob-rotówka i nagle jesteśmy we wnętrzu ponurego gmachu.

Pałac Jarzyny to miejsce przesiąknię­te pragnieniem zbrodni, gdzie toczą się perwersyjne gry seksualne, a wszyscy podsłuchują się i podglądają. Królowa Anny Polony to wcielenie Lukrecji Borgii, szokuje łysa, wręcz nienaturalna czaszka Szambelana (Roman Gancarczyk). Przez bladą, neurotyczną twarz księcia Filipa (Marek Kalita) przebie­gają nerwowe tiki. Za jego wyrafinowa­niem skrywa się sadyzm. Dobroduszny król (Mieczysław Grąbka) zmienia się w pospolitego gwałciciela. Jest w bo­haterach przedstawienia coś nieudolnie tłumionego, jakaś krwiożerczość rozu­miana niezwykle serio - bez grotesko­wego ujęcia. I to wystarczy, by rozre­gulować Gombrowiczowską estetykę.

Nic więc dziwnego, że finałowe mor­derstwo Iwony zostaje zorganizowane nie po to, żeby ratować ceremoniał i przy­wrócić światu porządek, ale dlatego, że ją tutaj wolno zabić, że wszyscy przyzwalają na mord jako wyrafinowaną perwersję, spełnienie ich skrytych marzeń.

Widziałem już Iwony grube i chude, na golasa i zapięte na ostatni guzik, autystki i artystki. Wszystkie były nieforemne i brzydkie. Tymczasem Iwona u Jarzyny jest piękna, dobra i wrażliwa. Nie ma to jednak nic wspólnego z de­likatnością. Iwona Cieleckiej to dziew­czyna dzika, pierwotna. Jej emocje do­piero się wykluwają. Jej odrętwienie jest pozorne. Za stężeniem skorupy ciała kryje się kłębek nerwów i emocji.

Humor, okrucieństwo, rodzajowość, erotyzm, aktorska nadekspresja... A jed­nak przejścia między scenami są płyn­ne. Spektakl nie jest zlepkiem cytatów, wszelkie przeciwieństwa tkwią w nim organicznie. Właśnie niezwykłość pro­porcji pomieszanych składników insce­nizacyjnego pisma Grzegorza Jarzyny decyduje w tym przypadku o jego suk­cesie jako reżysera.

Krakowskie przedstawienie może nie jest tak udane jak warszawski "Bzik", ale trudno zaprzeczyć, że świetnie się je oglą­da. Przenosząc do teatru pewne elemen­ty filmowej estetyki (coś z Lyncha, coś z Buńuela i coś z Jarmanna), reżyser znów bez trudu dogaduje się z nastoletnią wi­downią. Realizując "Iwonę" w Starym Teatrze, Jarzyna utrzymał swoją reputa­cję młodego ekscentryka i współczesne­go barbarzyńcy, a że gombrowiczolodzy zapewne go za to uduszą, to już inna spra­wa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji