Artykuły

Gadające głowy u Klaty

"Sprawa Dantona" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Paradoks: rewolucjonista Jan Klata, robiąc spektakl o rewolucji, wśród slapstikowych scen i gagów rozsiewa ostrzeżenia przed wszelkimi przewrotami o totalnym zasięgu - także przed ożywczymi przewrotami w kulturze.

Jan Klata uniwersalny? Dotąd przeprowadzka z działu "aktualnych konkretów" do działu "uogólnień na temat natury świata" zdarzyła mu się tylko raz, przy (świetnej skądinąd) "Orestei" ze Starego Teatru w Krakowie. Wcześniej reżyser nie spuszczał z oczu współczesności. Był jednoosobowym oddziałem interwencyjnym, który przybywał do Wałbrzycha, Gdańska lub Warszawy i przeprowadzał rozpoznanie walką - diagnozował najbardziej palące problemy, wyciągał je na scenę i rozkręcał wokół nich kontrowersyjne show.

"Sprawa Dantona" na tle "...córki Fizdejki", "Fanta$ego" czy ostatnich "Szewców u bram" (TR Warszawa) wydaje się dziełem wolnym od bieżącej publicystyki, powściągliwym, głębokim, niemal eskapistycznym. Czyżby Klatę czekał los Krzysztofa Warlikowskiego, który od czasu "Kruma" i "Aniołów w Ameryce" nie jest już dla konserwatystów obrazoburcą, lecz mistrzem? Czy teraz o Klacie będziemy czytać "rewolucjonista dojrzał", "bunt się ustatecznił?

Wrocławski spektakl to pendant do warszawskich "Szewców". Nie ma już Zbigniewa Ziobry, ABW, komisji śledczych, pozostał jednak temat zakulisowych skoków na władzę, manipulacji, populizmu i konfliktu zasad. Klata umieścił akcję w bliżej nieokreślonym "czasie pogardy" - tej pogardy, która łączy dilerów z ćpunami, producentów disco polo z remizową publicznością, polityków z "ciemnym ludem", który "to kupi". Trybunów ludowych z ludem. Uniwersalności tej relacji nie zmieniają kostiumy z czasów rewolucji francuskiej, język Przybyszewskiej, sceneria przypominająca kombinację bud ze Stadionu Dziesięciolecia i południowoamerykańskich slumsów.

W tej wyabstrahowanej przestrzeni konflikt Robespierre'a (Marcin Czarnik) i Dantona (Wiesław Cichy) staje się kolejną odsłoną odwiecznego sporu idealistów, radykałów, maksymalistów moralnych z tymi, dla których nawet najkrwawsza rewolucja musi mieć "ludzką twarz". Obaj żywią głęboką niechęć do tłumów, ale umieją się nimi posługiwać, najlepiej znają ich emocje i nadzieje.

Klata pokazuje liderów rewolucji jako dopełniające się przeciwieństwa. Upozowany na umierającego Marata Robespierre pojawia się wannie przy dźwiękach piosenki "Requiem for a Jerk". Tak jak śpiewający ją Brian Molko z zespołu Placebo wydaje się delikatny i dziewczęcy. Wciśnięty w czarny surdut ma w sobie coś z najbardziej mrocznych, wampirzych ról Johnny'ego Deppa. Potrafi przemawiać słodko i ciepło, jak w scenie, gdy przekonuje lud, iż nierozsądnie byłoby przestrzegać w procesie Dantona jakichkolwiek praw. Podczas tego czułego monologu cały czas trzyma w dłoniach piłę mechaniczną.

Danton to gbur i sybaryta. Baron lewicy, angielski kibol i afrykański dyktator a la Idi Amin w jednym, który bawi się czołgiem zabawką. Kolorowy, zamaszysty, głośny, otacza się gronem clownów-potakiwaczy liczących tylko na to, że zbiją na jego poparciu własny kapitał.

Między ascetycznym zwolennikiem rewolucji totalnej a skorumpowanym graczem gotowym sprzedać kraj Anglikom rozegra się walka o duszę poety Desmoulinsa (Bartosz Porczyk), wydawcy gazety rewolucyjnej. Porczyk gra zmanierowanego kogucika z wielkim czubem, błazna-ofiarę. Mamiony pochlebstwami, jest wcieleniem wszelkich "młodych ambitnych" spalających się dla sprawy, o której nie mają pojęcia. Gotów jest zginąć z Dantonem, wraz z nim wrzeszczeć do ludu ochrypłą "Marsyliankę", tańczyć przed sądem do rytmu "Do You Really Want to Hurt Me" Blue Lagoon.

W społeczeństwie masowej zagłady i masowej rozrywki można dobrze bawić się własnym końcem. Gorzej bawią się ci, co pozostali. Robespierre i jego komitet zmieniają się w pijane, wystraszone cienie, obijając się o siebie, czołgając, skacząc po dachach przy dźwiękach kolażu "Revolution 9" Beatlesów. W finale z hollywoodzkiego rozmachu rewolucji pozostają tylko wystające z pudła głowy Robespierre'a i Saint-Justa (Wojciech Ziemiański) do końca rozprawiające o wolności, do której przecież lud nie jest stworzony. Rozmarzony duch rewolucji, obleczona w czerwień Marianna z płócien Delacroix (Kinga Preis), podpija im krew ze szklanek. To ona przywiodła ich w to miejsce, teraz gapi się na nich niby dziecko na teatrzyk kukiełkowy. Światło gaśnie. Głowy gadają. Krew zasycha.

Spektakl Klaty to także powtórka z kontrkultury. W tle przewijają się Tracy Chapman z "Talkin' bout a Revolution", T.Rex z "Children of the Revolution", Serge Gainsbourg z "Marsylianką", The Gossip ze "Standing in the Way of Control", protest songiem przeciwko zakazowi zawierania małżeństw homoseksualnych w Stanach. Evergreeny alternatywy. Czyżby także przed taką rewolucją ostrzegał pierwszy rewolucjonista polskiego teatru? W każdym razie pokazuje, że nawet ona nie obywa się bez ofiar - tych, którzy nie umieją z wolności korzystać, tych niesionych jej falą, tych zmanipulowanych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji