Artykuły

Świat domaga się zrozumienia

- Przyjechaliśmy taborem, więc ludzie pomyśleli: Cyganie. Osiedliśmy w dawnej dzielnicy żydowskiej. Zaczęli podejrzewać: może Żydzi? Stworzyliśmy "Pogranicze" ani polskie, ani litewskie. Ale nigdy nikt nas nie próbował szantażować: albo jesteście z nami, albo przeciw nam, opowiedzcie się, albo wynocha - opowiada Krzysztof Czyżewski, dyrektor Ośrodka "Pogranicze" w Sejnach, który odbierze dzisiaj w Warszawie Nagrodę im. prof. Aleksandra Gieysztora.

Z Krzysztofem Czyżewskim [na zdjęciu], dyrektorem Ośrodka "Pogranicze" w Sejnach:

Skąd Pan pochodzi?

- Urodziłem się w Warszawie. Po drodze, bo moja mama wędrowała z Lubelszczyzny, a tata spod Płocka. Pracę znaleźli w niewielkiej miejscowości Śrem w Wielkopolsce. Mieszkaliśmy w starej, poniemieckiej willi. Mama pracowała w aptece przy rynku, która była moim ukochanym światem. Wnętrza w Ośrodku wzorowałem na labiryncie apteki, szafy mają mnóstwo szufladek. Potem przenieśliśmy się do Poznania. Wyrastałem w świecie, o którym rodzice nic nie wiedzieli ani w szkole o nim nie uczono. Bawiliśmy się na gruzach starej cywilizacji. Chodziłem w Poznaniu na basen i dopiero kiedy byłem studentem dowiedziałem się, że to stara synagoga Do szkoły szło się przez cmentarz. Nagrobki były też po niemiecku. Oczywiście z niczym tego nie kojarzyłem. To był tajemniczy świat, ciągle natrafialiśmy na jego ślady i świetnie się bawiliśmy. To mi zresztą zostało - odkrywanie tajemnicy,, z której można budować jakieś przedsięwzięcie.

Wśród Pana przodków są nie-Polacy?

- Nie, właśnie nie. Jest tylko przekaz o dziadku, który jako oficer armii carskiej wyjechał na Kaukaz. Kiedy teraz tam podróżuję i spotykam się z Ormianami, Czeczenami, Gruzinami, słucham ich muzyki, to czuję bardzo silny rezonans.

Od futbolu do teatru

Miał Pan być piłkarzem poznańskiego Lecha, wybrał Pan teatr Gardzienice....

- Byłem kapitanem juniorów. Wynajmowano mnie do meczów seniorów. To było przerażające doświadczenie. Pomijając faule i kopaninę, to kultura starszych, alkohol, przykre żarty mocno mnie zraziły. Nie było w tym sportu. Nabawiłem się kontuzji i w tym czasie do naszego liceum przyszedł Michał Grudziński z Teatru Nowego, który stworzył z nami teatr amatorski.

Z tego zrobiło się coś autentycznie pięknego. I kiedy ojciec został wezwany do Lecha, by podpisać kontrakt, powiedział, że na razie nie.

Był Pan w słynnym teatrze Gardzienice, wykładał na uczelni. Skąd pomysł, by nagle ruszyć na wschód?

- Bo wierzyliśmy, że marzenia są do zrealizowania Po Gardzienicach byłem wędrowcem. Wiedziałem, że jak się idzie w góry, to trzeba mieć prowiant i śpiwór, żeby z góry nie spaść. W stanie wojennym prowadziłem z przyjacielem firmę czyszczącą dywany, bo dzięki niej, po tygodniu lub dwóch intensywnej pracy, mogliśmy robić interesujące nas rzeczy. Wydawaliśmy wtedy podziemny "Czas Kultury". Już z żoną Małgosią założyliśmy teatr "Arka"

Świat domaga się zrozumienia

W osiedlowym klubie "Dąbrówka". W domu prowadziliśmy latający uniwersytet. Toczyło się fajne podziemne życie, ale wiedzieliśmy, że trzeba będzie stąd wyruszyć. Ze swoim spektaklem "Garść wierzbowych gruszek", który mówił o małym, wielokulturowym miasteczku, trafiłem do innej Dąbrówki, Czarnej Dąbrówki na Kaszubach. W gminnym domu kultury pracowali tam Wojtek i Bożena Szroederowie. Zaczęliśmy robić letnie spotkania naszych teatrów, zbudowaliśmy "Wioskę spotkania". Zapraszaliśmy tam ludzi kultury alternatywnej z całego świata, Polski, Indii, Ameryki Południowej. To było nieustające jam session, owocobranie. Aż po trzecim spotkaniu poczuliśmy, że coś się kończy. Wtedy też doszło do przełomowych wyborów w 1989 roku. Dla mnie też był to sygnał, że trzeba ruszyć. Dlatego wyruszyliśmy, metaforycznie i dosłownie, na wschód.

Podróż taborem

Naprawdę wozami?

- Tak. Przygotowaliśmy sobie tabor. Dla dzieci drewniany, solidny wóz. Ciągnął go jeep, drugi z plandeką koń. Popaliliśmy za sobą mosty.

Wiedzieliście, że zatrzymacie się w Sejnach?

- Nie. W drodze, trwała cztery miesiące, napisaliśmy manifest "Pogranicza", robiliśmy wypady do Warszawy, żeby zarejestrować fundację i szukaliśmy miejsca, w którym mogliśmy osiąść. Byliśmy na Łemkowszczyźnie, koło Sokółki, na Kaszubach. Czułem się odpowiedzialny za to szaleństwo, musiałem gdzieś nas dowieźć. Wcześniej by-

łem ze spektaklem w Sejnach, widziałem, że ludzie byli naszym pomysłem zaciekawieni, więc bez grosza przy duszy, ale z determinacją i impetem ruszyliśmy na rozmowy z urzędnikami. Sami nie wiedzieliśmy do końca, czego chcemy. Wojewoda Franciszek Wąsik był przychylny. Ministerstwo dosłownie 31 grudnia wyasygnowało pierwsze 50 tys. złotych na naszą fundację. Był dramat, bo jedyny faks w Suwałkach zepsuł się, odbyła się jakaś niesamowita akcja, żeby to pismo nam dostarczyć jeszcze w starym roku. Potem było spotkanie z burmistrzem, na którym Andrzej Strumiłło i Andrzej Wajda przekonywali radę miasta, że warto tym szaleńcom przekazać fabrykę kapci, która właśnie zbankrutowała I udało się.

"Świrowiercy"

Czy to prawda, że do tego, że "Pogranicze" jest w Sejnach, przyczynił się też Czesław Miłosz?

- Jeszcze przed wyprawą zawiozłem prof. Strumille moją pracę magisterską pt. "Księga drogi Czesława Miłosza". Wyszliśmy do niego i nagle widzimy idącego z naprzeciwka Miłosza Byliśmy tak onieśmieleni, że pozdrowiliśmy go i poszliśmy dalej. Dogonił nas z pretensjami: "Dlaczego uciekacie?". Spodziewaliśmy się, że tej nocy będziemy rozmawiać o wielkich sprawach. Ale on raczej pytał o konkrety, jak chcemy tu żyć i za co. Był w tej rozmowie poetą, ale trzymającym się realiów, ziemi. Sejny to dla niego miejsce, z którego zawsze się wyjeżdżało i nagle spotkał młodych ludzi, związanych z awangardową kulturą, którzy tu przyjechali. Nie był nostalgiczny, był głodny, żarłoczny wiedzy o tym, co tu teraz wyrasta Już widział, co nas czeka odbudowywanie tutaj duchowego, kulturowego życia, które żeby było autentyczne, musi się odnosić do pamięci, musi odzyskać tajemnicę miejsca. Dla nas, nowych, była ona niedostępna. Wiedział, że jest jednym z tych, którzy mogą przekazać nam tę tajemnicę przez to, co nam opowie, co nam pokaże. Z drugiej strony rozumiał, że nie ma powrotu do przeszłości, że powstanie coś zupełnie nowego. Kilkakrotnie jeszcze spotykaliśmy takich wielkich powracających, którzy doprowadzali nas do tajemnic tego miejsca którzy pomogli nam tu wrosnąć, ukorzenić się. To Maks Furmański. Tu się urodził, potem został kantorem i rabinem, i pewnego dnia pojawił się na próbie "Dybuka", a potem pokazał nam swoje Sejny, to syn pierwszego burmistrza w niepodległych Sejnach, protestanta; to starsi ludzie i ich opowieści.

Kiedy pojawiliście się w Sejnach, miejscowi napisali Wam na brudnym samochodzie "świrowiercy". Czuliście się tutejsi?

- Przyjechaliśmy taborem, więc ludzie pomyśleli: Cyganie. Osiedliśmy w dawnej dzielnicy żydowskiej. Zaczęli podejrzewać: może Żydzi? Stworzyliśmy "Pogranicze" ani polskie, ani litewskie. Ale nigdy nikt nas nie próbował szantażować: albo jesteście z nami, albo przeciw nam, opowiedzcie się, albo wynocha A to słowo "świrowiercy" otworzyło dla nas przestrzeń. Miejscowi zgodzili się na to, że możemy pozostać ludźmi pogranicza, sobą. Podczas Zaduszek, na które zapraszamy mieszkańców Sejn, doktor Witkowska nazwała nas "naszą małą, sejneńską agorą". Takiego miejsca wcześniej tu nie było, choć nigdy to nie by! świat jednowymiarowy, jednonarodowy, zawsze brzmiała tu polifonia.

W pewnym momencie przestaliście robić teatr, a zaczęliście "budować mosty".

- Teatr zawsze był dla mnie tylko drogą, instrumentem. Nigdy w rubryce "zawód" nie wpisałbym: aktor czy reżyser. Zawsze miałem z tym problem. Teraz piszę: praktyk idei, animator dialogu międzykulturowego, czy budowniczy mostów. Ale rzeczywiście przyjechaliśmy tu jako teatr ze spektaklem "Tętent". Pokazaliśmy go w Sejnach trzy razy i co dalej? Bycie teatrem festiwalowym, który w Sejnach ma tylko bazę, wydało mi się strasznie anachroniczne. Nas interesowało to miejsce, do którego przybyliśmy. Chcieliśmy zrobić rewolucję, polegającą na tym, że się nie podróżuje dalej, ale zostaje się. Do dziś uważam, że to rewolucyjna sytuacja W Gardzienicach wyprawa trwała kilka dni, i ledwie coś się między nami a odwiedzanymi ludźmi wywiązało, przywieźliśmy im ogień, serce, przebudziliśmy stare pieśni, a już trzeba było wyjeżdżać. Koniec. Coś mi w tym nie pasowało. Myślałem: zacznie się naprawdę, kiedy zostaniemy, miesiąc, rok, wtedy nabierze to esencji. 1 tego dokonaliśmy, przyjeżdżając do Sejn w 1990 roku i zostając. Przestaliśmy pokazywać, zaczęliśmy słuchać. Przez całe lata zbieraliśmy i zapisywaliśmy opowieści. I zapomnieliśmy, że jesteśmy aktorami. Od tamtej pory nie wyreżyserowałem ani jednego spektaklu. Choć wszystko można nazwać jednym przedstawieniem pod tytułem "Pogranicze", ale realizujemy je nie jako aktorzy, tylko jako animatorzy dialogu. Pracujemy z dziećmi, ludźmi starszymi, wspólnie dojrzewamy, zdobywamy wiedzę.

Potrzeba dialogu

Budzą się nacjonalizmy, nawet w Polsce, nawet na Podlasiu. Czy to groźne?

- Trzeba widzieć, że coś takiego narasta i wyzwala się z ludzi. Świat się globalizuje i staje ponadnarodowy. Ludzie czują zagrożenie własnej tożsamości ze strony obcych, imigrantów, którzy upominają się o pracę, o prawa Świat domaga się od nas, żebyśmy zrozumieli, jak wiele zależy do tego, czy nauczymy się dialogu z innymi. Przypomina mi się ostatni wywiad Ryszarda Kapuścińskiego. Dziennikarka mówiła, że boi się fundamentalizmu islamskiego, bo do dialogu trzeba dwojga, a tamten świat wcale nie wyciąga ręki. Kapuściński tłumaczył, że nasza mądrość powinna polegać na tym, żebyśmy przestali myśleć w kategoriach obrony siebie przed czymś, walki o swoje prawa. Zamiast upominać się o swoje, powiedzmy o wolność słowa, powinniśmy raczej myśleć o tym, jak nie urazić tego, kto jest już po sąsiedzku. Bo jeżeli nie nauczymy się z nim rozmawiać, to zacznie być bardzo niebezpiecznie. Już jesteśmy przy takiej granicy. Dialog to konieczność.

Ale druga strona nie chce dialogu?

- Budowniczy mostów nigdy nie pyta, co na to druga strona. Z tej logiki trzeba zrezygnować, bo jeżeli nie przyzwolimy sobie na otwarcie, a żyjemy przecież w Europie, która dokonała największych zbrodni XX-wieku, jeśli my sami nie wyjdziemy z inicjatywą porozumienia, to nie oczekujmy tego od innych. Budując, zawsze znajduje się rezonans po drugiej strome; zawsze, jeżeli budowanie jest autentyczne.

Czym jest "Pogranicze"

Ośrodek "Pogranicze - sztuk, kultur, narodów" powstał w 1991 roku i dzisiaj jest jedną z najlepszych instytucji kultury na Podlasiu, jeżeli nie najlepszą. Trudno zebrać wszystkie działania, jakich podejmuje się "Pogranicze". Jest tam teatr, kapela, wydawnictwo, centrum dokumentacji kultur pogranicza, biblioteka. Ośrodek prowadzi warsztaty, seminaria, latającą kawiarnię literacką Cafe Europa, organizuje wystawy, przyznaje tytuł "Człowieka Pogranicza". Wykracza poza granice kraju, a nawet Europy. Teraz pracuje nad projektem Międzynarodowego Centrum Dialogu w Krasnogrudzie. Ostatnio inicjator i dyrektor Ośrodka Krzysztof Czyżewski został uhonorowany nagrodą im. prof. Aleksandra Gieysztora. Zostanie ona wręczona 12 lutego w Zamku Królewskim w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji