Artykuły

Belcantowy popis

Niektórzy miłośnicy operowej sztuki pamiętają może jeszcze, jak niespełna afery lata temu prawdziwą artystyczną sensacją stało się wystawienie w poznańskim Teatrze Wielkim mało komu dziś znanej opery Gioacchina Rossiniego Semiramida.

Stało się nią nie tylko dlatego, że było to pierwsze w ogóle w tym stuleciu polskie wykonanie tego potężnego rozmiarami dzieła wielkiego włoskiego kompozytora, z akcją rozgrywającą się w malowniczej i osnutej tajemniczością scenerii starożytnego Babilonu; rzecz w tym, że okazało się ono jednym z najlepszych operowych przedstawień na naszych scenach na przestrzeni kilku co najmniej sezonów, a to za sprawą świetnej reżyserii włoskiego artysty Giovanniego Pampiglione i pięknej oprawy scenograficznej Santiego Migneco, przede wszystkim zaś dzięki wspaniałym wokalnym kreacjom sławnej już w święcie naszej mezzosopranistki, Ewy Podleś oraz partnerującej jej godnie w tytułowej parni młodej solistki Warszawskiej Opery Kameralnej, Agnieszki Kurowskiej. Dlaczego mimo świetnego sukcesu odbyło się tylko kilka spektakli tego dzieła, po czym… w tonie nagłym odwołany został dyrektor poznańskiego Teatru — pozostaje słodką tajemnicą ówczesnych tamtejszych władz.

W każdym razie, jakkolwiek się tamte sprawy miały bardzo dobrym pomysłem okazało się obecnie zaprezentowanie Semiramidy także w stolicy i to przy udziale tych samych dwu świetnych artystek. To za ich bowiem sprawą i dzięki otwarciu przed nimi tak rozległego i wdzięcznego pola do popisu, jakie daje ta opera Rossiniego, z potężnej sceny Teatru Narodowego choć trochę i choć przez czas krótki (odbyły się bowiem — na razie — tylko dwa przedstawienia) powiało prawdziwą Europą.

Ewa Podleś jest dziś niekwestionowaną mistrzynią w dziedzinie wykonawstwa oper Rossiniego, toteż jej piękny głos i stylowość śpiewu w popisowej partii młodego wojownika Arsacesa budziły prawdziwy zachwyt słuchaczy; a brawura wokalnej wirtuozerii w najtrudniejszych koloraturowych pasażach dosłownie zapierała dech w piersiach. Agnieszka Kurowska zaś, której talent i wokalne umiejętności jeszcze się wydatnie w ciągu tych paru lat rozwinęły bardzo pięknie zaśpiewała swą główną arię w pierwszym akcie opery oraz przejmującą scenę w grobowcu, zaś dwa wielkie duety obu artystek — wspaniały popis belcanta w najlepszym dawnym stylu — niejeden meloman rad by pewnie miał utrwalone na płycie. Ładnie spisał się też tenor Leszek Świdziński jako egzotyczny książę Idresnus, przed którym kompozytor także postawił niełatwe zadania.

Potężną operę Rossiniego przedstawiono w Teatrze Narodowym w dość często praktykowanej z powodzeniem na Zachodzie, a w Polsce jak dotąd mało stosowanej oszczędnościowej wersji „półscenicznej” (i słusznie, skoro jak na razie możliwe były tylko dwa wykonania). Znaczy to, że soliści występowali w kostiumach, było trochę ruchu scenicznego, były efekty świetlne oraz pewne elementy dekoracji, „wypożyczane” zresztą z rozgrywającego się także w starożytnym Babilonie spektaklu Nabucca Verdiego. Nie było natomiast kosztownej, monumentalnej scenografii ani skomplikowanej reżyserii, zaś chór siedział nieruchomo w głębi sceny (nb. z nutami w rękach). Jednakże w tego typu „belcantawej” operze, gdzie najistotniejszą sprawą pozostaje urok muzyki, piękny śpiew oraz efektowne popisy solistów; może to wystarczać, aby słuchacz nie odczuwał niedosytu, a przeciwnie — mógł się szczerze zachwycić.

I wystarczyłoby zapewne także w przypadku warszawskiej Semiramidy, gdyby wszyscy biorący w tym wykonaniu udział śpiewacy potrafili na odpowiednim poziomie sprostać trudnościom swych partii, no i gdyby dyrygujący nim Grzegorz Nowak mógł nie tylko poprowadzić dzieło Rossiniego z żywym temperamentem i dynamiczną energią (choć nie zawsze z należnym tej muzyce wdziękiem i elegancją frazy), ale także przygotować przedtem zespół na tyle sumiennie, aby muzycznego przebiegu nie zakłócały m.in. szpetne fałsze instrumentów blaszanych i aby proporcje brzmieniowe były należycie dopracowane. Poczynione zaś w partyturze czterogodzinnego blisko dzieła dość liczne skróty można zrozumieć — i darować.

Mimo więc wszelkich zastrzeżeń wykonanie Semiramidy Rossiniego w Warszawie było, jak już powiedzieliśmy, bardzo dobrym pomysłem. Dało bowiem publiczność Teatru Narodowego okazję do bezpośredniego kontaktu z mało znanym a pięknym dziełem, nadto zaś — możność podziwiania sławnej a rzadko w kraju oglądanej polskiej śpiewaczki w jednej z jej koronnych partii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji