Artykuły

Rajery, miecze i sztylety...

Poznańskie środowisko artystyczne, i nie tylko, aż trzęsie się od wydarzeń i sensacji. Wielkie emocje rozbudziła w prężnym skądinąd kulturalnie mieście najnowsza premiera Teatru Wielkiego, jaką była Semiramide Rossiniego.

Dyrektorzy poznańskiej opery do realizacji tego gigantycznego dzieła zaprosili twórców z Włoch: reżysera Giovanni Pampiglione i scenografa Santi Migneco. Aby przedstawienie — wystawiane w Polsce ostatnio w ubiegłym stuleciu — miało powodzenie u publiczności i szacunek u krytyki, przeznaczono na jego produkcję… dwa miliardy złotych. Tak przynajmniej twierdzą wtajemniczeni.

Ci sami, jak również świetnie się mająca „imć Plotka” z przekonaniem informują, że gwiazda premiery — Ewa Podleś — za występ (jeden) w partii Arsace zainkasowała honorarium ni mniej ni więcej, tylko 140 milionów złotych polskich (jeszcze starych). Jak na nasze warunki, suma jest astronomiczna, ale z drugiej strony światowa gwiazda, a Ewa Podleś nią jest, nigdzie „nm schodzi” poniżej 10 tysięcy marek.

Owe sumy — podobno — przyczyniły się do zwolnienia z teatru zastępcy dyrektora do spraw artystycznych — Macieja Jabłońskiego. Złośliwi twierdzą, że to dlatego, iż pieniądze wydał w tajemnicy przed naczelnym, ale nie wiadomo, czy należy w to wierzyć. Tak czy owak, Poznań Semiramidę ma i jest dziś chyba jedyną sceną na świecie, która operę tę wystawia. I to jak!

No właśnie: dekoracja ubożuchna, w sumie raczej z tych najbrzydszych. Reżyseria owszem — niczego sobie: artyści wiedzą, skąd wyjść i jak zejść ze sceny, ba, nawet w którym miejscu stanąć, czasem się położyć (ostatnie słowo nie jest broń Boże aluzją do poziomu wykonania).

Za to kostiumy! Elizabeth Taylor jako Kleopatra była skromniej i biedniej ubrana. Nie pamiętam filmu zrealizowanego w złotych czasach Hollywood, który mógłby pochwalić się bogatszymi strojami. Złoto, brylanty, rubiny, szmaragdy wprost kapią z jedwabi, złotogłowia i brokatów. Rajery ze strusich i marabucich piór we wszystkich kolorach tęczy i na każdej niemal głowie. Miecze i sztylety błyszczą drogocennymi kamieniami. Ze sceny po prostu już nie kapie, ale spływa bogactwem. Choć na cenach „odzieży” za bardzo się nie znam, to myślę, że za jedno „ubranko” tytułowej Semiramidy można by kupić, jeśli nie cinque-cento, to chociaż „malucha”.

Publika „wali” do teatru, że aż miło. Szczęśliwie jednak do podziwiania ma nie tylko ową „wystawę”, ale jeszcze doborowy zespół wokalistów. Agnieszka Kurowska w partii tytułowej i Bożena Zawiślak jako Arsace ustępują, rzecz jasna, Montserrat Caballó i Marylin Horne, ale mimo to są po prostu znakomite. Świetnie z bardzo trudnej partii basowej Assura wywiązał się także obdarzony pięknym głosem Janusz Borowicz. Jedyny zarzut, jaki mam do strony muzycznej spektaklu, kieruję do orkiestry. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że oglądać „Semiramidę” musiałem z pierwszego rzędu, zatem cały czas prócz sceny „na oku” miałem muzyków. I przyznam, że nieco rozpraszały mnie, a nawet przeszkadzały rozmowy prowadzone przez panie grające na instrumentach perkusyjnych i panów waltornistów, którzy zdecydowanie lepiej zrobiliby skupiając się na batucie Jacka Kraszewskiego.

Mimo niedogodności, wraz ze wszystkimi widzami wstałem i oklaskiwałem przedstawienie tak samo gorąco, jak reżyser ze sceny dziękował za realizację zdymisjonowanemu już Maciejowi Jabłońskiemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji