Artykuły

Jazda bez trzymanki

Szalona, zabawna, autoironiczna opera Rossiniego cieszy ucho — oko zaś nie nadąża za nadmiarem bodźców. Włodzimierz Nurkowski zafundował widzom rozbuchany karnawał i ani chwili postu.

Krakowski Turek we Włoszech to dopiero trzecie po wojnie wystawienie tej opery w Polsce — i pierwsze w Krakowie. Choćby z tego powodu warto wybrać się do Opery Krakowskiej. Ale nie tylko dlatego: muzyka Rossiniego jest świetna, błyskotliwa, energetyczna. To jazda bez trzymanki z fajerwerkami, co nie znaczy, że nie ma tu fragmentów lirycznych, a nawet dramatycznych, traktowanych niekiedy dość ironicznie. Libretto Felice Romaniego natomiast sprawia wrażenie dzieła wręcz awangardowego (choć opera powstała w roku 1814): spiritus movens jest tu szukający tematu do opery Poeta, który aranżuje intrygę, przygląda się jej, interweniuje, troszkę reżyseruje, prochę poddaje się wydarzeniom, komentuje ich zgodność bądź niezgodność z konwencją, zapisuje kolejne sceny.

Akcja jest dość skomplikowana: Poeta spotyka Cygankę Zaidę, zwierzającą mu się z nieszczęśliwej miłości do Selima, który pozostał w Turcji. Drugą bohaterką jest Fiorilla, żona starego Geronia, która nie przepuści żadnemu mężczyźnie: obecnie stara się o nią Narciso, ale jeden kochanek to dla niej za mało. Do Woch przyjeżdża właśnie turecki książę, pragnący zapoznać się z europejskimi obyczajami. Okazuje się, że książę to Selim, ale pojednanie z Zaidą nie będzie końcem historii, bo Fiorilla liczy na romans, a i Selim nie jest od tego. A to dopiero początek.

Włodzimierz Murkowski przeniósł akcję opery z Neapolu do karnawałowej Wenecji, w czasy współczesne (choć to raczej epoka Felliniego niż nasza). Razem ze scenografką Anną Sekułą bardzo się tą Wenecją przejęli i dobrze bawili — w rezultacie strona wizualna przedstawienia cierpi na nadmiar pomysłów, w zamierzeniu dowcipnych, w realizacji — a zwłaszcza w zagęszczeniu — takich sobie. Karnawałowe maski i przebrania, aktorzy, klauni, akrobaci, żonglerzy, tancerze w zielonych szmatkach i perukach, złocisty Amor mierzący z łuku do coraz to innego serca, kołysząca się miarowo wenecka laguna w tle, lustra, turkusowo-złote mebelki, przezroczyste kurtynki, niesforna dziewczynka uciekająca rodzicom, asystent Poety taszczący sprzęt fotograficzny (i maszynę do pisania przytroczoną do pleców). Wszystko błyszczy, faluje, wiruje, powiewa, mieni się kolorami — a przecież karnawał ma sens i siłę, gdy zestawiony jest z postem.

Postu (czyli oszczędności inscenizacyjnej) zdecydowanie tu brakuje. A szkoda, bo premierowa obsada wykazała się nie tylko umiejętnościami wokalnymi (a wymagania Rossini stawia wielkie), ale i aktorskimi — wdzięk i autoironia Katarzyny Oleś-Bachledy (Fiorilla), poczciwa ciapowatość Grzegorza Szostaka (Geronio), naturalność Mariusza Godlewskiego (Poeta), zagubienie Andrzeja Lamperta (Narciso), pewna siebie męskość Łukasza Golińskiego (Selim), liryzm Moniki Korybalskiej (Zaida) to zestaw udany i zabawny. Trochę szarży, trochę powagi, trochę dystansu. Gdyby reżyser skupił się na relacjach między postaciami, a nie podkreślał nieustająco atmosfery szampańskiego karnawału, byłoby znacznie ciekawiej. Ale i tak nie jest źle — dobrze wykonana opera Rossiniego to naprawdę duża przyjemność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji