Artykuły

Epoka w kostiumie

Długo i barwnie opowiadał po premierze o swoim najnowszym przedstawieniu reżyser Jacek Bunsch. Mnie zaś z tego przemówienia utkwiło w pamięci jedno słówko – „ryzyko”. Uczciwie powiedzieć trzeba, że wystawienie Zmowy świętoszków Michaiła Bułhakowa w Kaliszu było — z wielu powodów — przedsięwzięciem bardzo niebezpiecznym. Być może dlatego, bez szwanku udało się wyjść z tej karkołomnej próby tylko jednej osobie — Jadwidze Mydlarskiej-Kowal.

Zasłużona dla kaliskiej sceny pani scenograf stworzyła — a biorąc pod uwagę finansowe niedostatki teatru: wyczarowała — niezwykle efektowną oprawę plastyczną tego przedstawienia. Na scenie, podczas wielu szybkich zmian dekoracji, pojawiają się tylko najniezbędniejsze rekwizyty, które pozwalają zaznaczyć miejsce akcji i zapewniają aktorom swobodę poruszania się. Umotywowana oszczędność w stosowaniu rekwizytów nie ma jednak nic wspólnego ze zgrzebnością. Prawdziwymi perełkami są kostiumy. Jak przystało na II połowę XVII wieku — szykowne, pełne detali i wykonane z niezwykłych, chyba ręcznie ozdabianych tkanin.

Dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach wizję scenograficzną dopełnia światło. W pierwszej odsłonie np. widownia teatru stworzona w głębi sceny iluminuje rzędami lampek, które dają wrażenie nie istniejącej w rzeczywistości głębi.

Choć opisowi scenografii chciałoby się poświęcić znaczącą cześć recenzji, nie można zapominać, że Zmowa świętoszków jest dramatem typowo aktorskim, z dobrze napisanymi — zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowymi — rolami, które miały w historii swych wspaniałych odtwórców, żeby przypomnieć Jana Łomnickiego w inscenizacji Macieja Wojtyszki. W Kaliszu kreacji tej miary nie było. Gdyby zaś próbować jednym zdaniem opisać przedstawienie od strony aktorskiej, trzeba by mówić raczej o poprawności, zarówno w przypadku pierwszego, jak i drugiego planu. Kilka ról z licznej obsady zasługuje jednak na odnotowanie.

Lech Wierzbowski bardzo celnie nakreślił postać Ludwika Wielkiego, człowieka zdystansowanego od rzeczywistości, nie pozbawionego poczucia humoru, żywiącego pogardę dla drani i życzliwą sympatię dla niepokornych. Scena, w której król je kurczaka, jest jedną z ciekawszych w całym przedstawieniu.

Wyrazistą postać gadatliwego, tchórzliwego, ale wiernego — Jeana Jacquesa Boutona stworzył Jacek Jackowicz i jest to z pewnością jedna z lepszych ról, w których mogliśmy oglądać go nad Prosną. W swym cierpieniu jak zawsze przekonywająca jest Irena Rybicka jako Magdalena. Dramat tej postaci podkreśla trzpiotowata i nieświadoma swego położenia Armanda — Izabella Szela, zaś partnerujący jej i przeżywający liczne metamorfozy Zachariasz — Jakub Ulewicz, najzabawniej wypada w roli kochanka… swojej mamy.

Sporo kłopotów interpretacyjnych dostarcza natomiast kreacja doskonałego poznańskiego aktora — Jerzego Stasiuka, grającego gościnnie nad Prosną rolę Moliera. Jego Jean Baptiste różni się od znanych scenicznych postaci starych aktorów — rozdygotanych psychicznie, mających w sobie coś z mędrca i coś z tyrana. Molier Stasiuka nie jest efektowny, nie ma wewnętrznej siły. Bywa zaś nieporadny i zagubiony, czasem wesoły, a raczej wesołkowaty lub porywczy. Niekiedy drażni nadmiarem gestu, niepotrzebnym ruchem, spojrzeniem czy zbyt krótkim oddechem (będącym być może objawem choroby bohatera). Trudno z tego czynić zarzut. Są jednak takie sceny, w których postać Moliera zupełnie się nie broni. Jak bowiem wytłumaczyć „pojedynek na miny” toczony w salonie między artystą a jego wrogiem — Arcybiskupem Paryskim (Warszosław Kmita)? Jak usprawiedliwić przedziwny ton pokrzykiwań po zakończonej audiencji u króla? Szkoda, bo Zmowa świętoszków to m.in. sztuka o teatrze i o jednym z najgenialniejszych jego twórców.

Z pola widzenia twórców inscenizacji zniknęło wnętrze wielkiego artysty, dręczonego chorobą i osobistymi niepowodzeniami człowieka, który usiłuje walczyć z naprawdę bezwzględną i niszczącą machiną władzy, broniąc swojego prawa do wolności. Jest to — rzecz jasna — jedno z możliwych ujęć. Niejako historyczne odczytanie dramatu, który narażony był w przeszłości na restrykcje cenzorskie, a w naszym kraju zaistniał najpełniej w czasie wielkiego przełomu roku 1981, kiedy nie tylko artyści zaczęli podnosić wstydliwie pochylone głowy.

Wystawienie tej sztuki dzisiaj, gdy żywiołowe dyskusje na temat pozycji jednostki wobec władzy absolutnej i odpowiedzialności artysty są już nieco przebrzmiałe, oznaczało próbę zmierzenia się z legendą. Reżysera zmuszało natomiast do odnalezienia w dramacie innych tematów do żywej i interesującej dyskusji z publicznością. Niestety, tego w kaliskim przedstawieniu zabrakło.

Obejrzeliśmy sztukę w efektownym kostiumie epoki, z wieloma ciekawymi epizodami wyjętymi z biografii twórcy Świętoszka. Mogliśmy przyglądać się interesującemu konfliktowi sercowemu siwiejącego pana i intrydze arcybiskupa. Ale to zbyt mało, by czerpać przyjemność z oglądania, by być przekonanym, że teatr chce się z nami podzielić ważną prawdą, czy też chce sprowokować nas do zajęcia jakiejś postawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji