Mieszczańska dziewczyna wobec tych wspaniałych rycerzy
Helena, świetnie wychowana córka znakomitego lekarza (ale nie szlachcica!), postanowiła zdobyć serce i rękę syna swej opiekunki, hrabiny Rousillonu. (NB. To katalońskie hrabstwo feudalne zostało wcielone do dóbr korony francuskiej dopiero w 1659, a więc w 55 lat po napisaniu sztuki.) Wielka pani traktuje ją jak córkę i wspomaga w przedsięwzięciu, nie bardzo jednak wierząc w pomyślny skutek: ona sama wyrosła już ponad przesądy (dowodzi tego jej życie intymne), ale syn? Ambitne książątko i mieszczanka - któż zasypie taką przepaść?
Dziewczyna jedzie na dwór paryski, by na podstawie ojcowskich recept uleczyć króla Francji i w nagrodę uzyskać prawo wyboru męża..Król, oczarowany osobą, nie wierzy jednak w jej kwalifikacje: tyle razy się zawiódł "zawierzając nieuleczalną niemoc empirykom"(!). Przysłuchajmy się argumentom dziewczyny:
Bóg, który większych dokazuje rzeczy,
Najcięższą niemoc przez dłoń słabą
zleczy.
Tak Pismo mądrość w usta dzieci kładzie,
Gdzie Jako dzieci byli mędrcy w radzie...
Jam nie oszustka, nie jest mym zamiarem
W oczy wam świecić fałszywym towarem.
(Przekł. E. Porębowicza)
Prawo boskie, Biblia i jej precedensy przywołane są dla uświetnienia transakcji "towarowej", która ma wprowadzić mieszczanina ... do rady królewskiej! I ledwie zaświtała taka możliwość, Helena wystrzela natychmiast popisem dworskiej retoryki i elegancji: na dowód, że awans ten nie przyniesie Dworowi wstydu. Co widząc i słysząc, Król:
...co ozdobie
Bytu na ziemi służy, dane tobie:
Mądrość, uroda, honor, śmiałość, cnota,
wszystko, co szczęście marzy dla żywota...
Droga lekarko, poddaję się zatem -
Tak oto dokonuje się miły angielskiemu sercu precedens: uszlachcenia mieszczan, którzy mają do zaoferowania jakiś aktualnie cenny "towar"... Podobnych przemówień wysłuchiwali potem nieraz na przestrzeni wieków - wielcy kupcy i piraci, uczeni, wreszcie aktorzy (sir Olivier i inni sirowie). Może i dla siebie marzył o takiej chwili - Szekspir? Bez zrozumienia tej postawy nie zrozumiemy Kronik Królewskich Szekspira ani jego rojalizmu.
A kimże jest partner Heleny, młody hrabia Bertrand? Co może przeciwstawić wysokim kwalifikacjom tej mieszczanki? Konika i szabelkę, trochę "światowego" blichtru i... oblizywanie się na darowizny królewskie, zaszczyty i godności. Pycha rodowa i pazerność, nic więcej. To zestawienie, to porównanie musiało mieć dla współczesnych wymowę drastyczną! Stąd asekuracja autorska (normalna podówczas: przypomnijmy Moliera) wysokimi autorytetami Boga, Króla, matki-feudałki.
Jak ten chłopiec łże, wykręca się kompromitująco, bez godności! Za mistrza na dworze przybrał sobie Parolla, ówczesnego Papkina... Przymuszony jednak do ożenku, ucieka na wojaczkę. Wojna - to była podstawowa legitymacja tej coraz bardziej już pasożytniczej klasy. Oglądamy więc tę wojenkę ... Szekspir i tu jest bezlitosny: gwałty, fanfaronada, zanik drugiej obok męstwa cnoty rycerskiej - wierności i lojalności. Tak, to już zmierzch epoki konika i szabelki, idą czasy artylerii i wojsk zaciężnych. Rycerska legitymacja wyraźnie traci swą ważność... Młody hrabia ofiarowuje swój pierścień rodowy (pamiętający może wyprawy krzyżowe!) - rzekomej dziwce! Trzebaż mocniejszego symbolu?
Ale Szekspir, w swej pasji podsuwania lustra epoce, jest sprawiedliwy i dokładny jak socjolog. Przyjrzyjcie się galerii typów wojskowych, wsłuchajcie w świetną scenę demaskowania Parolla - każda odzywka atakuje inne treści, każda postać to inny etap zmierzchu rycerstwa. W sumie - gorzki posmaczek znakomicie zresztą przekazany w teatrze.
Helena więc kocha swego utytułowanego nicponia - ten napęd był potrzebny dla akcji sztuki. I zdobędzie go niesamowitymi, wręcz pirackimi sposobami. (Przypominam, że piratów zwycięskich uszlachcano: lord Drake i inni.) Nie ma jednak sceny porozumienia miłosnego pogodzonych małżonków! Szekspir nie jest sentymentalny. Wystarczy, że bohaterka w tych wszystkich włoskich przygodach (zapożyczonych żywcem z noweli Boccaccia) wykazała się jako esprit fort, mocna indywidualność. Takich właśnie Anglii trzeba - "Wszystko dobre, co się dobrze kończy". Mamy wyjaśnienie tytułu sztuki, a zarazem dyrektywę interpretacji.
Komedia wieloznaczna - pisze w programie Jan Błoński, adwokatując po trosze koncepcjom reżyserskim. Na przedstawieniu, na którym byłem, zaśmiano się przed wielką sceną w obozie tylko raz... To jest właśnie całe nieszczęście z p r z e i n t e r p r e to w a n i e m: reżyserowi mało tego, co jak na dłoni, nie wierzy publiczności, próbuje ją chwycić za gardło. Dla przykładu: starzejąca się, mądra i nie rezygnująca z życia hrabina Rousillonu. Szekspir dał tu dość materiału na przeuroczy i zabawny damski odpowiednik jakiegoś renesansowego kardynała... Reżyser zgrabnie dopowiedział sprawę tym umięśnionym Arabem do wszelkich posług gotowalnianych. Ale jednocześnie zbrutalizował zakusy Błazna (ta łopata!) i oto świetna zwykle Izabela Olszewska uważa, że musi bronić swej cnoty, sztywnieje i gra jakąś postać mieszczańską, w najlepszym razie z Schillera.
Podobnie z Parollem. Ta postać z łaski autorskiej ma swoje wielkie serio: wtedy, gdy po okrutnej scenie czuje się wreszcie wyzwolony z udawania, z podskakiwania wyżej, niż może. Ale takie serio ma i Falstaff na polu bitwy - nie przekreślając przez to swej poprzedniej świetności komediowej. Reżyser obarczył jednak Wojciecha Pszoniaka jakimś kompleksem homoseksualnego upośledzenia (mocno anachronicznym dla epoki i przedstawionego środowiska!), co obciążyło niepotrzebnie znakomitą wirtuozerię tego, jak powiedziałem, Papkina. Reżyserowi wtóruje komentator z programu:
"Lafeu: czyż zaciekłość, z jaką poniża Parollesa, aby go później przygarnąć, nie zdradza niewyznanej skłonności?"
Otóż bynajmniej! Wystarczy socjologia - bez wydumanych wieloznaczności. Lafeu, wielki pan i dworak wysokiej rangi, poczuł się do żywa dotknięty zaraz na początku sztuki bezczelną arogancją obrotnego języka Parolla. Co więcej, nie poznał się na nim od razu i nie zareagował, jak należy jaśnie panu wobec gnojka. (Jego wczesne obelgi były wciąż jeszcze tylko domniemaniem!) Ale sprawy się wyjaśniły, rękawiczka ustawiła osoby wedle rangi, zaś obrotny w języku fagas może się przydać w roli "murzyna" do układania konceptów i liścików, którymi jaśnie pan będzie potem błyszczał na dworze. Czy taka "socjologia" Papkina-intelektualisty nie jest bardziej przejmująca niż inne reżyserskie domysły?
"Drugie dno"! Pięknie jest, gdy ono eksploduje, zapierając dech niespodzianką. Albo gdy przebłyska tylko niekiedy, dopingując wrażliwość widowni. Nie rozumiał tego ekspresjonizm i przyzwyczajał widza do efektów na łopacie. Jerzy Nowak obnosił inteligencką melancholię Błazna bardzo ekspresywnie, ale czy z tej sztuki? Jakub Melancholik zaszył się w lesie i tam został. A tu nie Las Ardeński, tu dwór, i trzeba większej giętkości i rozmaitości: żeby po prostu nie stracić posady. Sam Diogenes, gdyby wylazł ze swej beczki i skusił na taki kawałek chleba, też by dostosował maniery. Helenie Szekspir zaraz na początku daje piękną sekwencję ukazującą szybkie dorastanie tej dziewczyny do roli zdobywczej arywistki. Najpierw utarła jej nosa Hrabina, przypominając, że na wielkim świecie należy kontrolować swe afekty. Z kolei ona sama, biorąc Parolla za "kogoś", ćwiczy na nim swe sprawności. I oto zdobywa przewagę, rozszyfrowuje go (znów schemat Klara - Papkin!), wykpiwa i, już całkiem pewna siebie, wpada na swój pierwszy wielki pomysł! Warto było pokazać, jak tu rosną pazurki... Niestety, reżyser wolał zaprezentować ping-pong słowny dwóch Istot Zagadkowych. (Częsty błąd z Szekspirem! Podobnie Lidia Zamkow skonfiskowała wstępną scenę rozwojową Makbeta.) Tym niemniej Anna Polony zdołała uwiarogodnić wielką klasę Heleny, zwłaszcza w scenach na dworze królewskim.
Król Marka Walczewskiego, choć wystawiony na sytuacje bardzo, powiedzmy, mieszane, efektowne i złe (taka np. bezceremonialność Sokolnika! Drobiazg, ale...), potrafił zachować autorytet rozumu oraz ludzkie ciepło. Dobry był - jeśli pominąć akcenty obyczajowe, których nikt, niestety, od niego nie żądał - Lafeu Wiktora Sadeckiego. Bardzo właściwy Aleksander Fabisiak jako Bertram: w zdawkowych odruchach temperamentnego paniczyka. W ogóle zespół jest mocny. Taki np. epizodzik Wiolenty: jak czysto i treściwie zarysowała Halina Wojtacha tę jałówkę z Breugla! Chwalić bez zastrzeżeń można doskonale, zróżnicowane towarzystwo wojaków. Takoż i Pątniczki z Pątnikami - wykonali znakomicie scenę... nie z tej opery.
Konrad Swinarski, reżyser o świetnej inteligencji i wiedzy, jest uczniem Brechta, od niego też zaczynał i uznał, że jego rzetelność została niedoceniona. Jeśli tak, dobrze - dostaniecie wedle gustu. Atrakcjony, całe różańce atrakcjonów, nizanych na głównym nurcie akcji. Tak i tym razem. Helena udaje się na tereny wojenne w przebraniu pątniczki? No to macie numer z pątnikami! A to - bawiąc gapiów - myli i mąci myślenie! Nie jesteśmy bowiem w średniowieczu, ani w nawrocie antyreformacyjnej egzaltacji, tylko we Włoszech, niewątpliwie renesansowych, w samym ognisku awangardowego mieszczaństwa, które pracowało w nowych zawodach, uczyło się, awansowało (ile świetnych talentów!) - było przykładem dla całego świata, w tym i dla Anglii Szekspirowskiej... I mamy oglądać zmierzch rycerstwa, a nie dezawuację klasy, która wydała Helenę. W tej sztuce, przypominam, mówi się o empiryzmie! To chyba co innego niż pochód... mansonistów?
Chwyty brechtowskie na ogół dobrze tu służą: wóz z "Matki Courage" doskonale rozwiązał kilka spraw. Z ducha Brechta jest skomponowana postać Służącego: Tadeusz Jurasz bardzo zręcznie prezentował ludowy punkt widzenia. Gorzej z Dianą: to nie jest Ivette! (Już raczej panna Bonacieux z "Trzech muszkieterów" - odważna mała cnotka, która upiecze przy wielkim ogniu swą małą pieczeń.) Wytrawne aktorstwo Ewy Lassek ledwie wybroniło tę postać.
Brecht zna sztukę wiernego cytatu ("Kaukaskie kredowe koło", "Galileusz"), po cóż się c o f a ć do jego pierwocin, do ekspresjonistycznej egzaltacji? Stąd te golizny, te "sztrucle" (Szymborska) kulturystów, stwarzające sytuacje nie do pomyślenia przy królu i damach. (A znamy tak zabawne ryciny dotyczące szermierki dworskiej!) To poprzez jasny i modulowany głos Szekspira przebija inteligencki, wysilony wizg: "to wszystko mięso,MIĘSO!!!" Nieprawda, nie "wszystko" - co sam Swinarski najlepiej pokazał, gdy nie bał się zaufać sobie i autorowi.
Dekoracje Kazimierza Wiśniaka - funkcjonalne: budowla "dworska" z łatwością zmienia się w "wolną okolicę". Tyle że sceny królewskie wymagałyby lepszego oświetlenia, zwłaszcza głębi. Na kostiumach natomiast zaciążyły niekiedy kaprysy koncepcyjne: efekty efektami, a czasem zalatuje przypadkowością rekwizytorni.
Przekład nowy, Macieja Słomczyńskiego, był chyba konieczny i dobrze wpadał w ucho (jeśli się go słyszało...). Tylko po co "lordowie" w Paryżu? Porębowicz tłumaczy: "panowie".