Metro jedzie na Broadway
Od premiery minęły trzy miesiące. Producent porozumiał się wreszcie z dyrekcją teatru i "Metro" pojawia się częściej na deskach Dramatycznego. Frekwencja, mimo różnych zdań krytyki i dość wysokiej ceny biletów, jest zadowalająca. Mieszanka muzyki, tańca i efektów laserowych przyciąga każdego.
Sukces, którym może poszczycić się przedstawienie, sprawił, że twórcy (tandem Józefowicz - Stokłosa oraz producent Wiktor Kubiak) postanowili zaryzykować I pokazać "Metro" na najbardziej prestiżowej scenie musicalowej świata. Na warszawski spektakl zaproszono przedstawicieli amerykańskiego show businessu. Po jakimś czasie zostały podjęte rozmowy dotyczące przeniesienia historii ludzi z "Metro" na Broadway. Dobrą opinię zapewnił zespołowi goszczący na próbach w Polsce Harold Prince. W jego dorobku twórczym są takie przedstawienia, jak "West Side Story", "Skrzypek na dachu" czy "Fantom w operze".
Na przeszkodzie stanęły jednak amerykańskie związki zawodowe, które są bezwzględne wobec artystów zagranicznych. Zdecydowały się jednak zezwolić na dwadzieścia dwa tygodnie występów. Taki limit przysługuje bowiem aktorom zagranicznym.
Niestety, polscy muzycy będą musieli pozostać w kraju, gdyż obok tanecznego zespołu, na scenie ma obowiązek wystąpić amerykańska, dwudziestopięcioosobowa orkiestra.
Spektakl, który zostanie zaprezentowany za oceanem, będzie przygotowany w wersji anglojęzycznej. Nad tekstami pracuje Michael Russel, którego gust i poczucie humoru, dopasuje nasze "Metro" do wymogów broadwayowskiego rynku. Po przyjeździe do Nowego Jorku, przez dwa tygodnie będą odbywać się przedstawienia przedpremierowe. Jeżeli okażą się sukcesem (czego życzymy), kolejne, kontraktowe pięć miesięcy wypełnią spektakle oraz praca z zespołem, który zastąpi grupę pilotowaną przez Batax.
Tymczasem Józefowicz zaprasza na ponowne eliminacje. Chętni spotykają się w każdą niedzielę o godz. 10.00 w Akademii Muzycznej w Warszawie. W planach jest stworzenie nowej grupy, która zastąpi obecnie występujący zespół, gdy ten będzie próbował swoich sił na scenie nowojorskiej.
Osoby przybyłe na eliminacje nie są nastawione optymistycznie. Widok giętkich i sprawnych absolwentów szkół baletowych, uczestników sekcji gimnastyki artystycznej raczej ich zniechęca. Dlatego może zapytani o powód zgłoszenia, wymieniają: ciekawość, chęć uczestniczenia w pewnej zabawie. Rozpiętość wiekowa jest duża. Dominuje młodzież w wieku studenckim, jest paru licealistów, a gdzieś z tyłu wspinają się na palce zastraszone piętnastolatki.
Wszyscy ci młodzi ludzie, mimo pozorów, jakie starają się zachować, marzą, że to dla nich właśnie okaże się łaskawe oko surowego choreografa, że to ich czekają dwa miesiące ciężkiej pracy przygotowawczej, która zapewni pozycję w zespole. Zaciskają więc zęby i czekają na swoją kolej.
Fatalna organizacja spotkania: długi czas czekania, kolejki, nie są w stanie popsuć przyjaznej atmosfery panującej wśród startujących. Niektórzy są tu już kolejny raz. Wszyscy, mimo dużych nerwów, są wobec siebie mili i sympatyczni.
Część osób z obecnego składu "Metro" służy kandydatom swoją radą, chociaż spoglądają niepewnie na grupę roztańczonej młodzieży. Wśród nich może być konkurent, który przewyższa ich umiejętnościami i pozbawi możliwości zagrania na scenie.
Dla nich wyjazd jest sprawą odległą i niepewną, dlatego mówią o tym niechętnie. Wiedzą, że pojadą tylko najlepsi i część będzie musiała odpaść. Pobyt w Nowym Jorku i udział w spektaklu dla innej publiczności jest dla każdego z nich szansą, którą szkoda byłoby stracić; szansą na pokazanie swoich umiejętności, ale również okazją do poznania amerykańskiego stylu tańca, mentalności tancerzy, innej kultury.
Trudno stwierdzić, czy "Metro" będzie cieszyło się powodzeniem z dala od rodzinnego kraju. Jest to przedstawienie efektowne, zgrane idealnie, ale niedoskonałe. Popularności dodała mu aura snobizmu, jaka wytworzyła się wokół przedsięwzięcia. Dużo dobrego wniosła grupa młodych, świeżych amatorów. Potrafili oni przyciągnąć widza i zainteresować sobą, chociaż część z nich nie zetknęła się nigdy ze sceną. Czy ulegnie tej iluzji publiczność amerykańska, dla której musical jest teatralną codziennością i wydarzeniem na mniejszą skalę niż ma to miejsce w Polsce?