Dwudziestolatki
Trzy lata temu w Polsce było głośno o musicalu "Metro". Młodzi wykonawcy pojechali z nim na Broadway i ponieśli klęskę - spotkała ich miażdżąca krytyka. W kraju "Metro" sprzedawało się jednak jak świeże bułeczki; zespół grał je bardzo długo w stolicy i jeździł z nim po całej prowincji.
W Łodzi było pokazywane w Teatrze Wielkim. Przekonaliśmy się, że musical rzeczywiście nie jest najlepszy, nudnawy i wtórny wobec innych dzieł tego samego gatunku. Natomiast podobał się młody, dynamiczny, rozśpiewany i roztańczony zespół Janusza Józefowicza.
Opowiadano anegdoty, jak to Józefowicz swoich ludzi hołubi i trzyma w złotej klatce - bardzo dużo płaci, kupuje pralki i telewizory, załatwia za nich wszystkie sprawy, byle tylko siedzieli na miejscu i pracowali kilkanaście godzin na dobę. Jeśli opowieści były prawdziwe, metoda Józefowicza okazała się skuteczna. Dziś z zespołem Studia Buffo nie może się chyba równać żaden podobny zespół w Polsce. I jest to najcenniejsza zdobycz przedsięwzięcia pod tytułem "Metro"; w tym sensie nakłady na realizację musicalu opłaciły się z całą pewnością.
Twórcy "Metra", Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa, wykorzystali kapitał z musicalu i utworzyli własny teatr - Studio Buffo, angażując wykonawców "Metra". Nie tak dawno gościła w Teatrze Muzycznym firmowana przez tę instytucję składanka przebojów lat 50. pt. "Do grającej szafy grosik wrzuć". Przedsięwzięcie było tak udane, że powtórzono je, przeskakując o jedno dziesięciolecie. "Grosik 2", który w tym tygodniu miała okazję obejrzeć łódzka publiczność w Teatrze Wielkim, składa się z przebojów lat 60.
Pierwsza fala sympatii dla wykonawców zalewa widownię, gdy na scenie pojawia się Krzysztof Materna. Rozlegają się śmiechy i oklaski. Wojciecha Manna słyszymy początkowo tylko "z offu". Dopiero potem wjeżdża na scenę w budce, która udaje studio radiowe.
Mann jest radiowcem z lat 60., a Materna współpracuje z radiem w latach 90., więc trudno im znaleźć wspólny język. Mann informuje radiosłuchaczy, że "ruszyła fabryka kwasku cytrynowego w Zgierzu" i że była awaria prądu w USA, "za którą winę oczywiście ponoszą niedoskonałe amerykańskie elektrownie". Z niedowierzaniem słucha przechwałek Materny, jak to niedawno powiedział w radiu, że rząd jest głupi i dobrze, że go zmienili. "No i co, i pan nie siedzi?". "No, oczywiście, jak mówię - to siedzę" (Materna ma na myśli krzesełko), "Acha, to takie więzienne radio".
Znany tandem występuje w spektaklu w charakterze ni to gospodarzy programu, ni to przerywników satyrycznych. Ich zadaniem jest wprowadzenie widzów w klimat lat 60. Temu służą niej tylko rozmowy, ale i rekwizyty. Widzimy m.in. "antyczny" odbiornik radiowy na stoliku przykrytym szydełkowaną serwetą, skuter "llambretkę", plastykowe kółko "hula-hop". Mann opowiada Maternie, jakim praktycznym i okryciem jest "ortalion" i jak spędził wczasy "kolejowe" w Bułgarii, handlując wprost z drzwi wagonu papierosami kent i kołdrami.
Żywą ilustracją tamtych lat jest natomiast przebrany w kreacje z epoki kilkunastoosobowy zespół Studia Buffo. Starsza część publiczności nie może się powstrzymać od nucenia, ale i młodym nie są obce przeboje tamtych lat - przewalają się przecież rozmaite mody retro, a stare piosenki powracają w nowych aranżacjach.
Tu aranżacje nie zostały zmienione - umieszczona z tyłu sceny czteroosobowa sekcja wraz z grającym na fortepianie Januszem Stokłosą brzmi jak żywcem wyjęta ze starych płyt.
Z przyjemnością słuchamy nieśmiertelnych przebojów: "Nigdy więcej", "O mnie się nie martw", "Marina", "Szybki Bill", "Szeptem do mnie mów", "Dwudziestolatki", "Mały książę", "Zakochani są wśród nas". Młodzi artyści - tak jak w szlagierze - mają po dwadzieścia lat, ale osiągnęli wysoki stopień kunsztu estradowego. Ładne, nośne głosy, wdzięczne ruchy, wyraziste interpretowanie tekstów, doskonała dykcja - czegóż więcej potrzeba?
Nie brak pomysłów, ciekawych układów. Najśmieszniejsze są te, które przypominają "choreografię" tamtej epoki - charakterystyczne wykrzywianie stóp, nieco przesadna gestykulacja i ekspresyjne pozy piosenkarzy, "wygibasy" chórków żeńskich. Wykonawcom pomaga kostium - chłopcy noszą wąskie, zaprasowane spodnie przed kostkę, czarne golfy i sznurowane półbuty, dziewczyny - sukienki mini, pończochy, torebki z rączką, berety i lakierki. W takim stroju łatwiej poczuć się dwudziestolatkiem z lat 60. Ale na koniec spektaklu szaleje dzisiejsza młodzież! Owacja jest tak gorąca, że wykonawcy nie mogą zejść ze sceny. Bisują i bisują. Nawet Mann i Materna, którzy wyszli do ukłonów, przyłączają się do młodych artystów i razem z nimi podśpiewują: "Ja mam dwadzieścia lat, ty masz dwadzieścia lat, przed nami siódme niebo...".