Klapa czy sukces?
Klapa na Broadwayu oznacza... sukces nad Wisłą! Frekwencyjny i kasowy nade wszystko, o czym dobitnie świadczą w 100 proc. sprzedane bilety na wszystkie spektakle "Metra". Za 120 i 180 tys. zł! Rzecz to niebywała. Wątpię bowiem, czy komukolwiek i kiedykolwiek jeszcze uda się podobny wyczyn. I podkreślani to bez ukrytej kpiny! Snobizm, sensacja?, ciekawość? Wszystko jedno. Może to się komuś podobać lub nie, ale liczy się efekt. A że akurat jedni zgotowali młodym wykonawcom owację, a inni demonstrowali "zniesmaczenie" to już całkiem inna sprawa.
Ja opuściłam Wielki z mieszanymi uczuciami. Nie, nie dlatego iżbym nie potrafiła w pełni wyzwolić się spod wpływu miażdżących opinii nowojorskich krytyków. To byłoby zbyt łatwe i niebezpieczne. Na West Endzie ani tym bardziej na Broadwayu jak dotąd, nie byłam i nie wygląda na to, że redakcja wystawi stosowną delegację. Tradycji zaś gatunku raczej trudno szukać w kraju nad Wisłą. Coś tam jednak człowiek słyszy, czyta, widzi. A to w błogosławiony "Dialogu", o "Cats", "Miss Saigon", "Les Miserables" np., a to w kinie czy w ukochanej telewizji. Czasem z opowieści powracających zza oceanu szczęśliwców. Gdy przyłożyć nawet i te okruchy do "Metra" - cóż widzimy? Ano rzadko spotykaną... nierówność!
No bo z jednej strony strasznie to jakieś monotonne. Wyraźnie brakuje rytmicznego zdynamizowania muzyki. Raptem dwie piosenki: o "Wieży Babel" i o pieniądzach wyłamują się z tego monotonnego, ósemkowego schematu. Realizatorzy najwyraźniej "zapomnieli" o szlagierach. Jeden powtarzający się, skądinąd bardzo ładny, ale niełatwy do powtórzenia motyw wiosny nie czyni. Wielkiego finału w ogóle nie było(?). Libretto Agaty i Maryny Miklaszewskich słabiutkie, naiwne, nieoryginalne. Reżyseria takoż! Prawda, dużo to jak na jeden musical. A w każdym razie zbyt wiele, by rzucić na kolana wybrednych nowojorskich recenzentów. Komuś zabrakło chyba wyczucia. A szkoda!
Bo z drugiej strony artystyczny potencjał tych młodych ludzi jest niespotykany. Daj Boże, więcej takich nastoletnich wokalistów! Nie ukrywam szczerego podziwu dla tej młodzieży i jej pedagogów, którzy w ciągu zaledwie pół roku tak wiele zdołali z niej wykrzesać. Młodzi śpiewają po wielekroć lepiej niż tańczą, choć nie zgodziłabym się z oceną, że akrobatyczna choreografia Janusza Józefowicza to coś gorszego. To też w pocie czoła wypracowywana sztuka. Przykładanie zaś kryteriów poziomu Łódzkich Spotkań Baletowych nie wydaje mi się w tym przypadku na miejscu. To tytułem polemiki z moimi miłymi kolegami z konkurencji. Aha, i jeszcze zupełnie dla mnie niezrozumiałe twierdzenie jakoby muzyka Janusza Stokłosy miała być nieatrakcyjnie zaaranżowana. Przeciwnie! Pyszne przejścia z forte w piano, świetne nagłośnienie itd.
Wszyscy jednakowoż zgadzamy się w jednym całkowicie. Laserowe światła, puszczane na podkładzie dymów! To było to! Po prostu fantastyczne! Będzie o czym plotkować.