Artykuły

Co tu jest grane?

NIEDAWNO na tych łamach Piotr Sarzyński mało entuzjastycznie pisał o musicalu "Metro" ("Poli­tyka" nr 6, 9 luty 1991). Główną jego pozytywną cechę upatrywał w tym, że młodzi aktorzy jeszcze nie wpadli w rutynę i chcą coś dać z siebie, zaś ele­ment nowatorstwa zobaczył w sponso­rowaniu sztuki przez biznesmena. Trud­no to uznać za wielkie komplementy - zwłaszcza gdy na dodatek akcję sztuki uznał za skrajnie banalną. Cóż niby może być oryginalnego w tym, że ja­cyś podrzędni, przyjezdni aktorzy chcą zagrać na wielkiej amerykańskiej sce­nie, a jeszcze jedna bohaterka kocha się w jednym bohaterze i, o tyle o ile, odwrotnie?

Nie zrażony taką recenzją przebrną­łem przez za zabłocone targowisko Placu Defilad i zasiadłem na drogo opłaco­nym miejscu. Jeśli wziąć motyw sztuki a la lettre, to istotnie do pionierskości mu trochę brakuje. Marzący o wyjeź­dzie do Stanów Zjednoczonych cyrko­wiec - bohater opowieści Singera "Sztukmistrz z Lublina" ileś lat temu mówił w jakimś momencie: "Co ja tu mam? Występuję od dwudziestu pięciu lat i wciąż jestem biedakiem. Jak długo jeszcze mogę chodzić po linie? Najwyżej dziesięć lat. Wszyscy mnie chwalą, a nikt nie chce płacić. W innych krajach doceniają takich jak ja..."

Od tego czasu można by zestawić grubą księgę podobnie myślących ludzi z Polski, którym roiły się w głowie deski Hollywoodu czy laboratoria uniwersytetów amerykańskich. Jeśli jednak wskutek powtarzalności uznać motyw sztuki za banalny, to trzeba by za taką uznać z grubsza całą historię. Historycy opowiadają czasem dykteryjki jak to nadworny dziejopis, poproszony przez jakiegoś wschodniego władcę i opowiedzenie w skrócie dziejów ludzkości, powiedział ponoć: "ludzie rodzili się, cierpieli i umierali". Tymczasem historia potrafi być przecież fascynująca (niekiedy aż nadto!). Druga sprawa: dlaczego brać przedstawienie a la lettre?

Musical "Metro" jest sztuką o marzeniach - a wątek marzeń jest jedną z osi, wokół których dałoby się obu­dować historię świata, gdyby tylko ją pisać inaczej niż na podobieństwo worka z paroma kilogramami faktów. Jest sztuką o marzeniach szczególnych - zmierzających do zmiany losu. Dla jed­nych celem takich marzeń były w dzie­jach odległe kraje czy kontynenty, dla innych deski sceniczne, na których mo­gliby stanąć w świetle reflektorów, ze­brać oklaski i zarobić pieniądze... Kon­strukcja intelektualna była i jest za każdym razem taka sama. Szkielet my­ślenia czy to bohaterów recenzowanego musicalu, czy opisanego przez Singera cyrkowca, nie różni się od wiary w krążące na północnym Mazowszu u schyłku XIX w. opowieści jakoby emi­granci w Brazylii znajdowali diamen­ty, od wiary kilkuset chłopów z okolic Siemiatycz, którzy w 1960 r. zgłosili się do ambasady amerykańskiej w prze­konaniu jakoby za morzem oczekiwało Polaków 20 tys. wolnych ferm, czy w końcu od myśli niejednego kandydata na wyjazd do Stanów obecnie. Analo­giczną konstrukcję intelektualną odnaj­duje się w wielokrotnie występujących w dziejach ruchach zmierzających do stworzenia Królestwa Bożego na ziemi, czy w myśleniu rewolucyjnym (w jed­nym i drugim wypadku ma powstać nowy, wspaniały świat).

Gdzie jest granica sensu takich ma­rzeń? Gdzie jest granica pomiędzy sensownym dążeniem do poprawy własnego życia czy zbiorowym polepszenia świata, a dążeniem do zrealizowania utopii brzemiennym najczęściej działaniem bezsensownym w skali indywidualnej, a najgorszymi totalitaryzmami w skali społecznej?

Bohaterom spektaklu ,,Metro" przypadkowo się udaje. Przestają śpiewać w metrze, gdzie stworzyli amatorski zespół, dzięki jakiemuś producentowi, który akurat musi ratować swój teatr i ich angażuje. Rura laserowego światła, która w jakimś wczesnym momencie przedstawienia otwiera jakby niedosiężną perspektywę przed jedną z bohaterek, okazuje się dokądś prowadzić.

Widzowie przez dwie godziny przeżywają surogat realizacji drzemiącego w każdym z nich (w każdym z nas) marzenia o locie na jakąś szczęśliwą wyspę - na dodatek marzenia uwieńczonego sukcesem. Po zrealizowaniu per procura (dzięki aktorom) i fikcyjnie (dzięki teatrowi) tego marzenia, wychodzą jednak znów w breję błota i tłok bazaru, osłonione cieniem sypiącego się Pałacu Kultury. Złuda nie może trwać wiecznie - nawet za l20 tys. złotych. Przyjemnie jednak czasem dać się jej ponieść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji