Murzyni w metrze
Znów okazało się, że w Polsce wszystko jest polityczne. Musical "Metro", wystawiany niekiedy podziemnie, bo bez dobrej wcześniejszej informacji o terminach w warszawskim teatrze "Dramatycznym", w tzw. normalnym kraju osiągnąłby normalne powodzenie, zapewne normalny zysk, zaś zbiór jego recenzji nie odbiegałby od średniej.
Bo jest to oferta dla środka - ludzi posiadających: pieniądze i potrzeby estetyczne, pragnących rozrywki na "europejskim poziomie". Realizatorzy spektaklu: Janusz Stokłosa, Janusz Józefowicz oraz panie Agata i Maryna Miklaszewskie sporządzili - z dostępnych w kraju surowców zupełnie przyzwoite widowisko. Młodzi, często debiutujący aktorzy wszystkie swe niedostatki (wynikające z amatorstwa) przebijają świeżością i wdziękiem. Ocierający się o banał schemat konstrukcji libretta jest jednak tak prosty, zrozumiały i bezdyskusyjny, że zupełnie nie zmusza do dodatkowego myślenia. To ważne, bo widowisko ma relaksowy charakter.
- "Płacę i wypoczywam" - zdaje się mówić potencjalny klient. Wydanych pieniędzy nie będzie żałował, bo pozostałe braki np. grafomańskie teksty niektórych piosenek znikają pod wrażeniami wynikłymi z dobrze zorganizowanego ruchu scenicznego, a przede wszystkim deszczu laserowych promieni, które w duszyczkach zbłąkanych budzą nawet metafizyczne uczucia. Miłośnicy "prawdy czasu - prawdy sceny" usatysfakcjonowani będą sekwencją "Pieniądze" wykonaną niezwykle autentycznie i dziarsko przez młody zespół. "Tacy młodzi, a już wiedzą o co chodzi" - bije brawo rozumiejąca wszystko widownia, ciesząca się z popisów żywego, autentycznego Murzyna. I wszystko jasne. Zapłacone, wykonane, zobaczone.
Wszystko OK, gdyby nie fakt, że musical "Metro" został wyprodukowany za pieniądze milionera Wiktora Kubiaka, który wcześniej chciał kupić teatr "Dramatyczny" burząc tym ustalony porządek świętości. I przez jedną transakcję "kupno-sprzedaż", w dodatku transakcję niedoszłą do skutku, polska krytyka artystyczna podzieliła się na dwa obozy. Tych, którym się "Metro" podoba i dlatego istnieje poważne podejrzenie, że jedzą z hojnej ręki milionera, i tych, którzy walczą z milionerem i jego "Metrem". I obiektywnie stają po stronie starych, post-stalinowskich porządków w kulturze.
Niestety, w polskiej kulturze wszystko musi być polityczne. Nawet tak banalny spektakl jak "Metro".