Koń do śmiechu
CESARZ rzymski Kaligula wprowadził do senatu Konia.
Minimalny teatrzyk naszego organu "?" ma konia Admirała. Od połowy stycznia w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy rży i wierzga "Koń".
Od razu wyjaśniamy: to nie żadna nowa sztuka, tylko nazwa kabaretu stworzonego przez Godo Czebole.
Od razu wyjaśniamy: to nie żaden nowy autor węgierski, tylko pierwsze sylaby nazwisk autorów: Gołasa, Dobrowolskiego, Czechowicza, Bogdańskiego i Leśniaka. Aktorami są ciż (minus) Czechowicz i Bogdański (plus) Wyszyński. W sumie dobrze znani warszawskiej publiczności aktorzy Teatru Dramatycznego.
Jeżeli to wyliczenie aktorów i autorów na pierwszy rzut oka jest może nieco zbyt skomplikowane, to pocieszcie się, że i programowi "Konia" nie brak komplikacji. Składa się on bowiem z super surrrrrrealistycznych scenek, przeważnie pantomimicznych - a z tym surrealizmem, to jak wiadomo, na dwoje babka wróżyła: jednych bawi, a innych wręcz nudzi.
Ale oddajmy sprawiedliwość "Koniowi", że na widowni nie zauważyliśmy zupełnie znudzonych twarzy, prócz jednej, a mianowicie pewnego bardzo byłego dygnitarza. Program kabaretu jest aktualny, a więc publiczność "aluzju poniała" i śmieje się tak serdecznie, że niekiedy nawet zagłusza sympatycznego konferansjera Jerzego Dobrowolskiego i jedyną kobietę w tym zespole pianistkę Elżbietę Szczepańską
Być może zapytacie, skąd się wzięła nazwa "Koń". My nie wiemy, a i autorzy nie bardzo potrafią to uzasadnić. Podobało im się samo słowo i tyle, bo jak powiedział konferansjer jest to nazwa "wdzięczna, krótka i ludowa".
Ciekawi jesteśmy, czy kabaret ,,Koń" objawił się jednorazowo, czy autorom i aktorom starczy konceptu na następne programy. W każdym razie polecamy. Idźcie, jest tam z czego się pośmiać.