ZAPISKI O "MATCE COURAGE"
Czołowe dzieło teatru Brechta przeniesione zostało na polską scenę i po raz pierwszy zagrane po polsku w warunkach bez wątpienia niezwykłych. Stało się to na skromnej, a tak już przecież zasłużonej scenie Teatru Ziemi Mazowieckiej w Warszawie, dysponującej atutem pierwszorzędnej wagi - wielkim zasięgiem swej działalności artystycznej. Już z tego względu premiera ta jest wydarzeniem zasługującym na baczną uwagę. Wiem, że Wanda Wróblewska i Krystyna Berwińska marzyły o takiej premierze w tym właśnie teatrze na długo przed jego uruchomieniem. Nie mogły jej zrealizować od razu. Kierowany przez nie objazdowy teatr musiał nabrać rozpędu, zespół okrzepnąć nieco i rozwinąć się, publiczność trochę przywyknąć do odwiedzin mazowieckiego "wozu Tespisa". Widziały może w wyobraźni tę premierę na deskach nowoczesnego, godnego lat rakiet kosmicznych, teatru na kołach, którego skonstruowania i oddania do swojej dyspozycji zespół Ziemi Mazowieckiej nie może się jakoś doczekać nawet w dobie tak szerokiego propagowania upowszechnienia kultury, jakiego jesteśmy uczestnikami i świadkami. Pragnę przypomnieć, że podobny teatr jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym zaprojektował Andrzej Pronaszko. Nasz teatr grał więc łatwiejszego do zrealizowania Moliera i Słowackiego, Lope de Vege i Fredrę W warunkach więcej niż skromnych.
W tych samych warunkach - mając już jednak za sobą spory dorobek i wiele doświadczenia - wystawił wreszcie Matkę Courage. Napisał przy okazji w swoim programie, że dzieło Brechta, którego wystawienie jest wielkim świętem tej sceny, jest jednocześnie argumentem w dyskusji z tymi, którzy chcieliby sprowadzić jej założenia repertuaru teatru ludowego jedynie do funkcji szlachetnej dydaktyki opartej o klasykę. "Nie chcemy być teatrem "szkolnym", chcemy być teatrem żywym i walczącym. Wiemy, że to są tylko słowa i że tego pragnie niemal każdy ambitny teatr. Czy udaje nam się to osiągać - o tym możecie sądzić Wy, nasi Widzowie". Widzowie, jak mówi stare powiedzenie, głosują nogami, a może więcej jeszcze sercami. Wiadomo, że Teatr Ziemi Mazowieckiej otacza atmosfera serdecznej przyjaźni i sympatii. Krytyk może tu tylko stwierdzić jedno: dwa obejrzane przezeń ostatnio przedstawienia tej sceny - molierowska "Szkoła żon" w reżyserii Korzeniewskiego, spektakl doskonale przylegający do jej "profilu" i zadań społecznych (zadań żywych, angażujących w sensie nie tylko artystycznym, nie tylko "upowszechnieniowym") oraz "Matka Courage" świadczą o tym, że Teatr Ziemi Mazowieckiej wkracza w swój "wiek męski", w okres dojrzałości. I nie przestrzegałbym go zbytnio przed ryzykiem artystycznym, przed zastrzeżeniami typu: "z kim? z czym? jakimi siłami?" Nie przestrzegałbym po pierwsze dlatego, że w dzisiejszym naszym teatrze, który cechuje wyjątkowy rozwój "wszerz", raz po raz okazuje się, że "nie święci garnki lepią", a po drugie dlatego, że w sztuce w ogóle niewiele osiąga się bez wygórowanej nawet ambicji i bez pewnego ryzyka.
Matka Courage w Teatrze Ziemi Mazowieckiej jest pierwszym przedstawieniem tego utworu Brechta granym po polsku, nie jest jednak pierwszą jego premierą na scenach naszego kraju. Latem 1957 r. na tej samej scenie przy ulicy Królewskiej oglądałem "Matkę Courage" Idy Kamińskiej. Wielu z nas widziało zresztą także i oryginał - widowisko Berliner Ensemble, w czasie pamiętnych jego występów w Polsce.
"Oryginał" - określenie użyte celowo. Pisze się dziś u nas o Brechcie głównie z punktu widzenia użyteczności repertuarowej jego sztuk dla naszego teatru, dnia dzisiejszego, który tu i ówdzie po nie sięgnął. Napotyka się przy tym na pewne trudności. Otóż trudno jakoś uczynić z Brechta "klasyka", który pozostawił określony kanon sztuk do grania po wszę czasy, pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Krytycy trochę się dziwią i trochę nawet zaczynają psioczyć. Zapominają o jednym: Brecht nie był jedynie producentem sztuk do grania "wszędzie i zawsze"; był artytstą teatru, twórcą teatralnym w najszerszym i najdonioślejszym znaczeniu tego określenia - zapominają po trosze o tym, że tworzył nie tylko sztuki, ale i własny teatr. Teatr ten - jako integralna całość - pozostanie w dziejach sztuki europejskiej XX wieku zjawiskiem zamkniętym, samym dla siebie, skończonym. A także jednym z najwybitniejszych i najciekawszych.
Twórczość dramatopisarska Brechta to w moim przekonaniu przede wszystkim scenariusze dla jego własnego teatru, współczesnego, żywego w określonym czasie i miejscu. Czy znaczy to, że tego czy innego utworu Brechta nie można przenieść do innego teatru, w innym czacie i miejscu? Oczywiście nie, oczywiście można, tylko że trzeba to robić dość ostrożnie, nie mechanicznie i z pełną świadomością tego, kim był Brecht w teatrze i jakie piętno noszą jego utwory. Świadomość ta podpowie nam, że utwór Brechta przeniesiony na inną scenę nigdy właściwie nie zabrzmi dokładnie tak, jak w "oryginale". Drogi przenoszenia są rozmaite, ale dobrymi są zwykle własne, bez usiłowania stworzenia kopii. Nie sądzę zresztą, by kopia brechtowskiego oryginału, a więc brechtowskiego przedstawienia, mogła się w ogóle udać. Własną była droga twórców "Kaukaskiego kredowego koła" w Krakowie i warszawskiego spektaklu "Dobrego człowieka z Seczuanu" (utworu, którego Brecht nie realizował w swoim teatrze), choć starali się oni w pewnym stopniu zbliżyć do sposobów inscenizacyjnych autora-reżysera, do założeń autora-teoretyka widowiska teatralnego. Na swój, a nie brechtowski sposób, wystawiał "Operę za trzy grosze" Burian.
Dalszy los teatralny poszczególnych dzieł dramatycznych twórcy "Matki Courage", kiedy oderwie się je od jego teatru, będzie rozmaity. Pewne utwory Brechta straciły bezpośrednią aktualność, inne nabrały nowej, odmiennej wymowy i funkcji. "Matka Courage" zachowała w pełni swój głęboko poruszający ładunek i pierwotny sens wielkiej, uogólniającej przenośni. Ta łatwa w odbiorze, a misterna w konstrukcji, przypowieść z wojny trzydziestoletniej, zawierająca zresztą różne odcienie i stopnie myślowe, zachowa swe bezpośrednie znaczenie zapewne jeszcze bardzo długo. Tak długo, jak grozić będzie światu zbiorowy mord powszechny czy też tylko "małe" wojny lokalne, A biorąc rzecz na przykład znacznie węziej - dopóki będą gdzieś ludzie, którzy mogą wierzyć, że na wojnie zrobią większy czy mniejszy, ale zawsze "łatwy" interes. Jest na dobrą sprawę coś wstrząsającego w bezspornym fakcie, że utwór Brechta Matka Courage i jej dzieci, napisany przed drugą wojną światową, zachował tak żywą aktualność i po jej zakończeniu, że ma ją po dziś dzień.
A przedstawienia? Te będą miały kształty różne, zależne od konkretnych teatrów.
Ani "Matka Courage" w inscenizacji Idy Kamińskiej w Teatrze Żydowskim, ani "Matka Courage" Teatru Ziemi Mazowieckiej inscenizowana przez Krystynę Berwińską nie były przedstawieniami "brechtowskimi". Zgodnie z tym co powiedziałem wyżej, byłoby rzeczą bezsensowną robić im z tego zarzut. Każde z nich było bardzo różne od spektaklu Brechta i tak być musiało. Jednocześnie mocno różnią się one od siebie, d to także ma swoje liczne uzasadnienia.
Już na pierwszy rzut oka jasna jest różnica główna: u Kaimińskiej zasadniczą wartością przedstawienia było kilka doskonale zagranych roił z wielką, na długo pamiętną kreacją tytułowej bohaterki na czele; w Teatrze Ziemi Mazowieckiej wartość taką stanowi inscenizacja. A jest tak chyba nie tylko dlatego, że siły aktorskie naszej objazdowej sceny były skromniejsze (nie we wszystkich zresztą rolach). Osobiście dopatruję się tu pewnych znamion ogólniejszych. Wydaje mi się bowiem, że rozwój świadomej swego znaczenia sztuki reżyserskiej stanowi dość dobitną cechę polskiego teatru współczesnego, łatwo uchwytną w porównaniu z teatrem innych krajów, podkreślaną zresztą często przez cudzoziemców poznających nasze sceny. Ta cecha, która wykształciła się w teatrze kraju, który wydał Leona Schillera, nie wydaje mi się wartością do pogardzenia. (Piszę o tym w ten sposób dlatego, że rosną szeregi teoretycznych przeciwników takiego stanu rzeczy, atakujących go nieraz w sposób nieprzemyślany i nierozsądny).
Przykład przedstawienia "Matki Courage" w Teatrze Ziemi Mazowieckiej przekonuje o tym dość wyraźnie. Sądzę bowiem, że bez tej wartości przedstawienie to nie mogłoby się udać i dopiąć pozytywnego efektu artystycznego, który bezspornie osiągnęło. Reżyseria, scenografia, muzyka Paula Dessau w sposób bardzo widoczny dopomogły tu wykonawcom, poddały ton, stworzyły atmosferę, pewnie prowadziły aktorów. I jeszcze jedno: znakomicie prowadził ich sam Brecht. Tu dopiero okazało się, jak ta sztuka jest napisana, z jakim znawstwem teatru i aktora budował autor role, postaci, ciąg sytuacyjny. Ale nie bądźmy niesprawiedliwi. Aktorzy dopomogli też sobie sami - zespołowym wysiłkiem artystycznym, ambicją, wolą sukcesu i dużą pracą, którą trzeba doceniać.
W teatrze Kamińskiej aktorstwo było ostre w wyrazie, zbliżone nieco do stylu niemieckiego, i ono głównie stanowiło o ekspresji spektaklu. Tak grali Chewel Buzgan, Marian Melman, Karol Latowicz czy Juliusz Berger. Na tym tle szczególnym ewenementem była rola Idy Kamińskiej. Jej Matka Courage zagrana z przedziwnym liryzmem, "miękko", z wielką dozą kobiecości, niemal rzewnie, wstrząsała swym losem jak typowa mateczka żydowska miotana straszliwymi doświadczeniami ostatniej wojny. W klęsce Matki Courage, tracącej po kolei swe dzieci, w klęsce jej "interesów" było coś z przejmującej tragedii całego narodu. W roli Kamińskiej zawarła się cała szczególna wymowa tej sztuki, wystawionej w tym właśnie teatrze. Wstrząsająca wymowa.
Obydwa zresztą przedstawienia Matki Courage, żydowskie i polskie, operowały bezpośrednim wzruszeniem, którego Brecht programowo unikał we własnych inscenizacjach, nawet pewną rodzajowością, oba nieco inaczej rozgrywały songi wtapiając je raczej w akcję, nie czyniąc z nich tych szczególnych, moralitetowych wypowiedzi wprost, jak to bywało w widowiskach Brechta.
Inscenizacja brechtowska w Teatrze Ziemi Mazowieckiej dostosowana jest zarówno do znacznie spokojniejszego temperamentu polskiego aktora, jak i do zadań sceny, na której została zrealizowana. Otrzymała formę jeszcze bardziej może "epicką", bardziej wyjaśniającą niż u samego Brechta. Wzbogaciła się o krótki, prosty prolog napisany przez Berwińską, a mówiony przez Narratora, wprowadzonego do spektaklu w sposób przypominający rozwiązania Piscatora. Na scenie nie ma brechtowskich napisów - zastępuje je mówiony komentarz "Narratora, objaśniającego nawet, według szczegółowych didaskaliów, sytuację sceniczną. Nie widzę w tych zabiegach żadnych ustępstw na rzecz sprymityzowania widowiska. Ta głęboko ludowa sztuka żadnych zresztą specjalnych "ułatwień" nie potrzebuje. Berwińska starała się jedynie przybliżyć brechtowski obraz do bieżącej chwili i do polskiej widowni. Zrezygnowała też z pewnych szczegółów historycznych, zawartych w tekście owej ,,kroniki z wojny trzydziestoletniej", jak nazwał Matkę Courage autor.
Budowanie sytuacji, kształtowanie ruchu, sposób wykorzystania skąpej przestrzeni scenicznej dla sprawnego, czystego i sugestywnego inscenizacyjnego rozegrania utworu musi wzbudzić uznanie zarówno dla reżysera, jak i dla scenografa widowiska - Józefa Szajny. Zwłaszcza kostiumy Szajny, szczególnie zaś kostiumy żołnierzy, zdradzają wysoką funkcjonalność i klasę jego scenografii.
Uznanie budzi też w przedstawieniu rola niemej Katarzyny w wykonaniu Stefanii Iwińskiej, najlepsza niewątpliwie pozycja aktorska spektaklu, rola zagrana na szczególnie dobrym poziomie, wzruszająca, przeżyta, wyrazista w ekspresji. Pamiętajmy zaś, że jest to rola całkiem niemal mimiczna, że aktorka nie wypowiada ani jednego siłowa. Sławna scena zbudzenia przez Katarzynę miasta Halle wypada w spektaklu świetnie. Wart jest uznania poważny wysiłek aktorski Ireny Skwierczyńskiej, prowadzącej tytułową rolę z werwą polskiej przekupki, ale przekupki interesującej, zdolnej do refleksji, obdarzonej bystrym, "chłopskim rozumem". Przekupki udowadniającej, że umie także głęboko, choć skrycie odczuwać, zdobywającej się na kilka przejmujących momentów. Zresztą i Władysław Osto-Suski w roli Kapelana, Antoni Jurasz jako Kucharz, Bogdan Łysakowski jako Eilif, Krystyna Łodzińska jako Yvette czy Jerzy Próchnicki w roli Młodego chłopa potrafili zupełnie dobrze wywiązać się ze swoich zadań aktorskich.
Tę "Matkę Courage" zobaczy publiczność zamieszkująca szmat naszego kraju i to nie tylko Ziemię Mazowiecką. Listy, jakie teatr otrzymuje od swych widzów, zarówno szczerze poruszonych przedstawieniem, oburzonych z powodów religijnych (były i takie) czy zaskoczonych rodzajem sztuki, dowodzą, że premiera ta była potrzebna. Bardzo dobre przyjęcie widowiska w Warszawie (rzecz ciekawa, że Teatr Ziemi Mazowieckiej ma swoją wierną publiczność także i w stolicy) potwierdza to również. Wreszcie poziom i charakter inscenizacji uprawniają ją w pełni do roli, jaką ma odegrać, roili głęboko aktywnego przedstawienia współczesnego ludowego teatru.