Artykuły

Dyskusje smutne i smutniejsze

Poradziłam koledze: "Ostatnio wrzuciłam coś na e-teatr.pl i zrobiło się trzęsienie ziemi, ale twoja sprawa jest tak bulwersująca, że może ją tam opiszesz? Na pewno będzie odzew i uda się to wyprostować. Może opublikuj tam swoje sprostowanie?". Tak zrobił. Z napięciem oczekiwaliśmy odzewu. Niestety. Pod jego listem pojawił się jeden komentarz. Osób zainteresowanych dramatem ojca - cztery - pisze Joanna Szczepkowska w Wysokich Obcasach.

Kiedy zadzwonił do mnie Paweł Wawrzecki, mój kolega od czasów studiów, byłam przekonana, że to jeden z telefonów w sprawie homolobbingowej. Od dwóch dni już dzwonili do mnie zewsząd, więc zdążyłam się oswoić z tym, że przez następne kilka tygodni będę o tym mówić przez telefon, odpisywać na SMS-y i e-maile. Trochę się zdziwiłam, że słyszę w jego głosie wielkie przejęcie, smutek, a nawet rozpacz. Paweł jest znany z tego, na przekór temu, co mu los zgotował, zawsze jest zabawny, zawsze radosny. Borykał się i chyba do dziś się boryka z politycznym wyrokiem śmierci ojca, z dziecięcą samotnością i odrzuceniem. Potem wymarzone dziecko (pamiętam, jak zawsze mówił, że bardzo chce mieć dzieci) okazało się chore. Potem umarła Basia, jego żona, i Paweł przejął całkowitą opiekę nad Anią. Ale jeszcze zanim to się stało, jako częsty gość w ich domu mogłam obserwować jego zaangażowanie i determinację w opiece nad córką. Wystarczyło pojechać do ich domu, żeby zobaczyć ojca i córkę pochłoniętych zabawą, w jaką Paweł zamieniał nawet jedzenie. W czasach, kiedy u nas nie było szans na leczenie ani na to, żeby kupić to, co potrzebne w sytuacji tak szczególnej jak choroba Ani, Paweł jeździł do Londynu i podejmował się każdej możliwej fizycznej pracy, żeby zarobić na leczenie.

Od urodzenia Ani minęło trzydzieści parę lat, a my, koledzy Pawła, możemy ciągle obserwować tę samą więź. Nie może przecież ona ulegać zmianie, tak jak ulega między rodzicami a zdrowo chowającymi się dziećmi. Ktoś chory na porażenie mózgowe siłą rzeczy pozostaje zależny od rodziców, a w wypadku Pawła - tylko od ojca. Gram z Pawłem w przedstawieniu "Mewa". Jest nas w obsadzie dziesięć osób i wszyscy od lat obserwujemy ze wzruszeniem, jak przed spektaklem, w czasie przerwy i po przedstawieniu Paweł dzwoni do Ani. Rozmawiają ze sobą nawet wtedy, kiedy Paweł już jedzie do domu. Włączony aparat głośnomówiący pozwala słyszeć ich dowcipne i czułe rozmowy. Paweł zorganizował Ani wiele zajęć tak, żeby mogła rozwijać się ponad rokowania. I tak właśnie jest. Rozwój Ani jest naprawdę ponadprzeciętny. W medycznych dokumentach w Londynie, gdzie Ania miała badania, odnotowano nawet, że w niezwykłym rozwoju dziecka pomogła determinacja ojca i "witamina M", czyli energia miłości. Paweł od lat stosuje tę samą terapię - poczucie humoru, którym zaraża siebie i innych.

Kiedy się ożenił z kobietą, która mieszka w Stanach, sytuacja się skomplikowała, ale Paweł zorganizował życie tak, żeby Ania mogła kontynuować swoje zajęcia, kiedy on jedzie do żony. Ania mieszka wtedy albo w domu, albo u rodziny Pawła. Wszyscy mamy podobne sytuacje, kiedy są dzieci, a życie zmusza nas do wyjazdów. Paweł jednak większość życia spędza w Polsce i od pierwszych dni po narodzinach córki skupiony jest na niej. Kiedy zadzwonił do mnie z - jak to określił - "delikatną sprawą", przestraszyłam się, że Ani coś się stało. Nic innego nie mogło go wprawić w takie przygnębienie. On jednak powiedział: "Co mam zrobić, może poradzisz? Na okładce jakiegoś pisemka pojawiło się zdjęcie moje i Ani, a pod spodem tytuł: "Wawrzecki oddał córkę pod stałą opiekę". Nie mogłam uwierzyć, pojechałam kupić to pismo. Rzeczywiście. Pod spodem jest napisane: Wiedział, na jaką krytykę się naraża, ale to była jego decyzja ". Sam artykuł zawiera wiele faktów zupełnie wyssanych z palca, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to jedno zdanie. Paweł nie musiał mi mówić, że nie tylko nigdy by Ani nie oddał pod stałą opiekę, ale też nigdy by o czymś takim nawet nie pomyślał. Odpowiedziałam mu tak: "Wiesz, ja coś ostatnio wrzuciłam na e-teatr.pl i zrobiło się trzęsienie ziemi. To dynamiczny portal, a twoja sprawa jest tak bulwersująca, że na pewno będzie odzew i uda się to wyprostować. Może opublikuj tam swoje sprostowanie?". Tak zrobił. Z napięciem oczekiwaliśmy odzewu. Niestety. Pod jego listem pojawił się jeden komentarz. Osób zainteresowanych dramatem ojca - cztery. Pod moim artykułem "Homo dzieciństwo" - zainteresowanych ponad 1,3 tys. osób. Jeden z licznych krytyków mojego krótkiego tekstu o nadużywaniu słowa "tolerancja" zatytułował go "smutna dyskusja". Moim zdaniem są smutniejsze - na przykład ta. Bez odzewu. No cóż, to tylko ojciec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji