Artykuły

Metametarecenzja

Wczoraj narodziła się nam nowa świecka tradycja. Oto redaktor Krzysztof Mieszkowski napisał wreszcie kilka słów od siebie miast redagować cudze. Odnotowuję to z radością, bo do tej pory nie znaliśmy jego stylu. A styl to ciekawy, emocjonalny, żarliwie retoryczny - do e-teatru pisze Tomasz Mościcki.

"Akt medialnej przemocy", nie wspominawszy już o "tworze pisarskiej wyobraźni" czy "bogobojnym Kowalczyku i jego fundamentalnej pasji", to figury stylistyczne, które niewątpliwie wyznaczą nowy standard pisania o teatrze. A właściwie nawet nie o teatrze, bo tekst redaktora Mieszkowskiego nie jest recenzją. To raczej metarecenzja, recenzja recenzji. I to jest właśnie ta nowonarodzona świecka tradycja Recenzowania recenzji wszak do tej pory jeszcze nie było.

Ponieważ - zgodnie z formułą postępu wypowiadaną przez Edka w "Tangu" Mrożka (postęp to jest przodem do przodu i tyłem też do przodu) redaktor Mieszkowski zawsze lubi być w czołówce przemian, a i ja na stare lata postanowiłem wreszcie przestać dekować się na tyłach - wiedziony pędem neofity wyprzedzę forpocztęi spróbuję kropnąć nawet metametarecenzję. Od razu zastrzegam się, iż nie odniosę się do "Zaratustry", bowiem - jak rzekł Franc Fiszer - mam nad obu panami tę przewagę, że nie widziałem ukończonego wreszcie po długich i ciężkich cierpieniach dzieła Lupy, więc mój osąd nie jest skażony znajomością dzieła. Nie o dzieło sztuki teatru przecież wszakże chodzi tym razem, a metarecenzję redaktora Mieszkowskiego.

Jest to tekst fundamentalny, "metafizyka", "rozpad tradycyjnego świata wartości i aksjologicznej pewności" preżą w nim muskuły niczym pakerzy na konkursie Mister Universum, a wyparły z estrady "pytanie o religijność współczesnego człowieka, jego sens istnienia, utratę wiary, doświadczenie chaosu i wynikające stąd konsekwencje", "prawdę" wreszcie, co tu jeszcze przed chwila stały i popatrywały zalotnie, czy wszyscy obejrzeli już ich nienaganną budowę, biceps i triceps intelektualny, mocarną klatębezlitosnych diagnoz.

Jedno tylko dziwi w tym konkursie piękności. Ja nie wiem, skąd redaktor Mieszkowski czerpie wiedzę o wszechogarniającym światopoglądzie redaktora Kowalczyka i takiż mu przypisuje (bo z tekstu Kowalczyka nie wyczytałem nijak żadnego opisu ani wizji świata - co zresztą za opis z wizją można zawrzeć w czysto użytkowym tekście o objętości 4800 znaków, a taka właśnie jest recenzja Kowalczyka). Ot, jest to gazetowa wzmianka i nie róbmy z tata wariata pisząc o Kowalczyku, że on jakiś ideolog, skoro z kategorycznych konkluzji w metarecenzji redaktora Mieszkowskiego wynika iż to on sam ma niewzruszoną wiedzę na temat świata jakim on na pewno jest. No niby owszem jest i taki - upadłych wartości, rozbitych hierarchii, aksjologicznej pustki i tak dalej. Problem tylko w tym, że świat czy jego obraz najczęściej nosimy w sobie, a nietrafne jest przenoszenie tego imago mundi na całą resztę. W języku psychologii istnieje na to świetne określenie. A brzmi: projekcja. Świat zaś spory jest i różny. Niektórym upadły hierarchie, a innym nie. Niektórym aksjologia zwisa zgniłym kalafiorem, a inni aksjologię mają. Inną niż redaktor Mieszkowski, a może właśnie nie inną tylko w ogóle jakąś. To, że my mamy katar - nie oznacza od razu, że kicha z nami cały świat.

Jest jeszcze jeden problem. Czemu wszystko musi być od razu takie - po

Gombrowiczowsku mówiąc - "z góry"? Kiedy czytam pewnych krytyków, to zauważam, że w swoich recenzjach nie schodzą niżej sformułowań "śmierć człowieka, a dokładniej upadek teologii moralnej i kryzys kultury", "aksjologia, upadek świata wartości, sens istnienia" i tak dalej i tak dalej. Tak to już jakoś się dziwnie plecie, że najłatwiej przez gardło i pióro przechodzą sformułowania odnoszące się do metafizyki, Boga, absolutu i tak dalej. Idzie potem człek na taki spektakl i dziwuje się skąd oni wszyscy tacy inteligentni. Coś tam się niby przeczytało w życiu, więc niby widz przygotowany na feerię doznań metafizycznych - a tu: nic. Półmrok, długa cisza, ktoś przejdzie z lewa na prawą. Dłużyzna panie. I tak przez parę godzin. Absolutu i aksjologii oraz innych trudnych rzeczy na pozostałe litery alfabetu mniej niż brudu za paznokciem. Płynie z tego wniosek 70 lat temu z hakiem sformułowany przez Antoniego Słonimskiego "jak się chce wywołać efekt podniosły a bezpieczny - woła się: Bozia raz i gotowe". Coś nazbyt często mi się on przypomina gdy oglądam po jakimś czasie te wszystkie niemal spektakle co absolut ujeżdżają jak łysą kobyłę, ich twórcy Pana Boga poklepią "bardzoście przyjemni dziadku" bo i na ty są z nim od dawna, metafizyki ogólnej w powietrzu tyle, że siekierę można powiesić, Bozi lub jej braku - mnóstwo, a ja patrzę i mówię: "to państwo zrobili dla siebie. A co dla nas widzów?"

Marzę o czymś, a wiem, że rzecz wykonalna, tylko trzeba ją dobrze zrobić. Wy mi - zamiast ględzić o upadkach aksjologii, śmierci Boga albo człowieka (niepotrzebne skreślić), katharsis w różnych fasonach - wreszciezagrajcie dobrze, czysto oraz w rytmie "Wlazł kotek na płotek", a będzie w tym więcej metafizyki niż we wszystkich głębokich dziełach teatralnych, co od kilku lat oglądamy je na naszych scenach. Tylko wiem niestety, że "Kotka" mi tak nie zagrają. W klawisze nie trafią - z braku fachowości, a potem powiedzą, że to przecież nie "Kotek" miał być, tylko sam Webern. I żebym sobie nie myślał, walną mnie na odlew z z aksjologicznej mańki.

Tyle metametarecenzji. Przepraszam, że jaja sobie robię, ale cała ta dyskusja zwana "wojną o polski teatr" rozgrywająca się w gronie kilku znanych sobie osób, które mogłyby z większym ogólnym pożytkiem powiedzieć to w knajpie przy wódce, a nie czernić papier i męczyć Bogu ducha winnych czytelników, otóż cała ta wojna jest śmieszna. Witkacowska "burza w szklance wody z pomyjami".

I nie byłoby eksploatowania komputera, gdyby nie fakt, że w wypowiedzi redaktora Mieszkowskiego pojawił się jej nowy elelment, do tej pory nie do pomyślenia. Redaktor naczelny "Notatnika Teatralnego" w swej metarecenzji domaga się, by inna redakcja uwzględniała jego życzenia, dezyderaty i żądania. Chce, by pisano tak, jak on sobie życzy i by zamieszczano to, co on uważa za słuszne. Nie wiem, czy tolerowałby to u siebie. Jak "Rzepa" chce trzymać Kowalczyka żeby pisał o teatrze - to jest to suwerenny wybór redakcji. Gazeta zatrudnia takich publicystów, jakich chce. Prasa u nas jest wolna. Jeśli redaktorowi Mieszkowskiemu podoba się "Zaratustra" - no problem, ma "Notatnik", może to napisać. Naczelny "Notatnika" może przecież odmówić druku gościowi, który napisze, że ma "Zaratustrę" w du...żym poważaniu. Ja i inni co nie widzieli - zajrzą tu i tam, porównają, dokonają wyboru: iść na pięć godzin do teatru, czy siedzieć w domu, czytać Nietschego. Może być przyprawiony Richardem Straussem.

Nie bronię Kowalczyka, tylko podstawowej zasady: swobody wypowiedzi oraz prawa do posiadania własnych sądów. Nawet wtedy, gdy z sądami tymi nie zgadza się człowiek tak błyskotliwy i mądry jak redaktor Mieszkowski. Szkoda tylko, że człowiek tak biegle władający piórem (co jest niewątpliwym, co z tego że późnym odkryciem tego sezonu) czyni ze swego talentu tak nieczęsty użytek, a przecież ku uczonej zabawie mógłby objawić światu nieco metafizyki, teologii moralnej czy aksjologii stosowanej (scenicznie) miast poprzestawać na kowalczykogromstwie.

Pozostaję z szacunkiem

Tomasz Mościcki, Warszawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji