Artykuły

Po co są kongresy kultury?

Reformatorski ruch zapoczątkowany dwa lata temu na Kongresie Kultury w Krakowie rozszerza się. Tylko w ostatnich trzech miesiącach odbyły się lokalne kongresy w Bydgoszczy, Łodzi i Poznaniu (ten ostatni przed tygodniem). Na początku roku swój kongres chce zwołać Warszawa - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Wszystkie są konsekwencją nadziei, które rozbudził konkurs na Europejską Stolicę Kultury. Tytuł zdobył Wrocław, ale pozostałe metropolie odkryły znaczenie kultury i chcą porażkę przekuć w sukces. Z wyjątkiem Łodzi, gdzie kongres zorganizowały samorządy wojewódzki i miejski, spotkania zwoływane były z inicjatywy środowisk kulturalnych, które chcą współdecydować o polityce kulturalnej i strategii miast.

Problemy są wszędzie podobne: brak wieloletnich programów, finansowanie festynów i eventów kosztem stałej działalności teatrów, filharmonii czy domów kultury, zaniedbana infrastruktura, ignorowanie potrzeb sektora niezależnego, NGO-sów, który dostaje nieproporcjonalnie mało pieniędzy w stosunku do roli, jaką odgrywa w pejzażu kulturalnym. I kwestia najważniejsza - nieprzejrzyste decyzje samorządów, które obsadzają stanowiska kierownicze w instytucjach kultury według klucza sympatii politycznych, a środki dzielą po uważaniu.

Postulaty też są podobne: zwiększenie społecznej kontroli nad polityką kulturalną, przygotowanie wieloletnich strategii, przejrzyste sposoby finansowania i oceny działalności kulturalnej. Nie chodzi już tylko o więcej pieniędzy na kulturę, ale o uspołecznienie i unowocześnienie całego procesu.

Polskie miasta czeka w przyszłym roku wielkie cięcie budżetów, w kulturze od 10 do nawet 30 proc. Wiele z nich ma długi, a dochody będą w najbliższym czasie spadać przez kryzys i demografię - np. liczba mieszkańców 350-tysięcznej Bydgoszczy w ciągu dekady może się zmniejszyć o blisko 70 tysięcy. O tyle zmniejszy się liczba podatników, ale i potencjalnych odbiorców kultury.

Mając mniej pieniędzy do podziału, miasta muszą zdecydować, jaka kultura jest im potrzebna. Kultura konsumentów czy uczestników? Organizowana przez instytucje publiczne czy prywatne? Oparta na jednorazowych eventach czy wieloletniej pracy twórczej i edukacyjnej? I jaki jest cel kultury: promocja miasta czy zaangażowanie mieszkańców?

O tym wyborze mówił w Bydgoszczy Paweł Wodziński, reżyser związany z Teatrem Polskim. Kryzys jego zdaniem obnażył słabość rynkowego myślenia o kulturze. Dzisiaj potrzebny jest powrót do kultury jako elementu budującego więzi społeczne, a nie dochody. "Kultura jest sferą bezinteresowną, jej celem nie jest sprzedawanie produktu, ale włączanie różnych grup społecznych w uczestnictwo w kulturze" - mówił Wodziński. Dlatego priorytetem władz powinno być dbanie o równy dostęp do kultury, bez względu na pochodzenie, zasobność portfela czy miejsce zamieszkania. Drugim elementem powinna być nowoczesna edukacja - bez świadomych odbiorców kultura będzie więdnąć, i to zarówno wysoka, jak i popularna.

Na przeciwnym biegunie jest idea "miast kreatywnych" oparta na teoriach Richarda Floridy, amerykańskiego specjalisty w dziedzinie studiów nad rozwojem miast. Twierdzi on, że sukces gospodarczy miasta zależy od obecności kreatywnej klasy specjalistów, twórców i producentów. Trzeba przyciągać ich do siebie, tworząc miejsca pracy w przemysłach kreatywnych (moda, design, projektowanie gier komputerowych, firmy architektoniczne, studia nagraniowe itp.), a gospodarka w cudowny sposób ruszy z miejsca.

Wielu samorządowców i organizatorów kultury zakochało się od pierwszego wejrzenia w ideach Floridy. Od Nowego Sącza po Wrocław polskie miasta stają się "miastami kreatywnymi", a przetłumaczona niedawno na polski bestsellerowa książka amerykańskiego teoretyka "Narodziny klasy kreatywnej" jest cytowana równie często jak kiedyś dzieła Lenina.

Problem w tym, że w polskich warunkach przemysły kreatywne mają ograniczone możliwości rozwoju, bo brakuje odbiorców na ich produkty. Jak wynika z badań SMG/KRC, w czasie wolnym Polak głównie ogląda telewizję, śpi albo nie robi nic. Tylko 17 proc. surfuje po internecie, zaledwie 3 proc. chodzi do teatru albo kina. Większość nie ma nie tylko pasji, ale nawet zainteresowań, które mógłby zaspokoić przemysł kreatywny.

Aby kultura była rzeczywistym motorem zmian społecznych, trzeba znaleźć równowagę między misją publiczną a komercją. Od stanu kultury w miastach wiele zależy. Samorządy wydają w sumie pięć razy więcej pieniędzy na działalność kulturalną niż państwo, w największych metropoliach poziom wydatków z budżetu na ten cel to 3-4 proc., podczas gdy w budżecie państwa zarezerwowano na kulturę w przyszłym roku 0,6 proc.

Bez miejskich teatrów, galerii, orkiestr, muzeów współczesna polska kultura byłaby uboższa. Tymczasem niektórzy samorządowcy wciąż stosują wobec kultury politykę kija i marchewki. Prezydent Bydgoszczy z PO kilka miesięcy przed kongresem wysłał kontrolerów do miejskich instytucji z zadaniem znalezienia nieprawidłowości. Kontrolerzy znaleźli drobne przewinienia: ktoś pracował w domu zamiast w biurze, ktoś nie zapłacił za sprzątanie służbowego mieszkania, ktoś kupił płytki, które ostatecznie nie zostały użyte do budowy scenografii. Mimo to prezydent potraktował wyniki kontroli surowo, ogłosił zarzuty w prasie, grożąc konsekwencjami. Tak się składa, że większość zarzutów dotyczyła Teatru Polskiego, który był współorganizatorem bydgoskiego kongresu.

W tym kontekście pozytywna jest ostatnia decyzja prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Mianował on w czwartek na dyrektora największej miejskiej instytucji - Centrum Kultury Zamek - jego dotychczasową wicedyrektorkę Annę Hryniewiecką. Zrobił to wbrew rekomendacji komisji konkursowej, w której większość mieli miejscy urzędnicy (w tym wiceprezydent Sławomir Hinc). Według części środowiska komisja, rekomendując innego kandydata, chciała ukarać Hryniewiecką za aktywny udział w pracach Sztabu Antykryzysowego na rzecz poznańskiej kultury, który powstał w ubiegłym roku po porażce Poznania w konkursie na ESK. Sztab krytykował politykę kulturalną miasta i doprowadził w grudniu do zwołania lokalnego kongresu kultury. Popierany przez urzędników kontrkandydat w swoim programie napisał, że Hryniewiecka nie powinna uczestniczyć w pracach sztabu ani "wyrażać niezadowolenia ze stanu, w jakim znajduje się poznańska kultura", ponieważ "pobiera wynagrodzenie z publicznych środków".

Decyzja Grobelnego pokazuje, że urzędnicy potrafią wznieść się ponad własne ambicje i zarządzać kulturą na podstawie merytorycznych kryteriów, ignorując lizusostwo. Oby to była zapowiedź zmian w innych miastach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji